Fisker Ocean rozkręca się na rynku. Produkcja zasuwa na wysokich obrotach

Fisker Ocean, czyli nowy "masowy" elektryk Henrika Fiskera, zaczyna rozkręcać się na rynku. Niebawem z linii produkcyjnych zjedzie po 300 aut dziennie, a w tym roku na drogi łącznie wyjedzie do 23 000 egzemplarzy Oceana. To świetny wynik, ale i tak gorszy od pierwotnych estymacji.

Fisker Ocean to powrót Henrika Fiskera do motoryzacji, choć w całkowicie nowym wydaniu. Po klapie swojej poprzedniej marki Fisker postanowił jeszcze raz podjąć wyzwanie, tym razem podchodząc do biznesu w zupełnie inny sposób. Efekt jest zaskakujący, gdyż Ocean zaczyna zyskiwać pozycję na rynku, a w kolejce są nowe modele.

Już od września z fabryki Magny w Grazu zjedzie 300 aut dziennie. Dzięki temu do końca roku na drogach pojawi się łącznie 23 000 takich samochodów.

Fisker Ocean rośnie w siłę, ale to wynik, który wciąż jest poniżej oczekiwań

Do tej pory Fisker wyprodukował niecałe 3200 samochodów i tak naprawdę dopiero teraz zaczyna realizować kluczowe zamówienia. Za opóźnieniem stało wiele powodów, logistycznych i technicznych. Ich głównych efektem jest odejście od pierwotnych założeń, wedle których na drogi w 2023 roku miało wyjechać 50 000 Oceanów.

Produkowane obecnie auta trafiają do klientów w Europie, a także do USA. Jednocześnie Fisker otwiera kolejne centra obsługi sprzedaży i serwisu. W Europie jest to Kopenhaga, Oslo, Londyn, Dusseldorf i Monachium. Za oceanem postawiono z kolei na Los Angeles.

Fisker Ocean produkcja

Póki co Fisker buduje swoją pozycję na jednym modelu, ale w drodze są kolejne kluczowe produkty. W USA jednym z najważniejszych samochodów będzie pickup Alaska, bazujący na rozwiązaniach Oceana. Z kolei drugim autem, dla USA i potencjalnie też dla Europy, jest mniejszy Pear.

Tam postawiono na nietypową stylistykę, wydajny napęd i przestronne wnętrze dla sześciu osób. Niczym w Multipli wygospodarowano z przodu dodatkowe miejsce, choć tutaj realizuje je szeroka kanapa, a nie dodatkowy fotel.

Fisker przygotował też samochód sportowy o nazwie Ronin. To będzie jednak typowy pokaz możliwości, gdyż cena ma być wysoka, a produkcja mocno ograniczona. Paradoksalnie jednak na takich autach da się zarobić znacznie więcej, niż na mniejszych elektrykach.

Marka Henrika Fiskera póki co nie wybiera się do Polski. Nie ma w tym niczego zaskakującego - w końcu u nas elektromobilność wciąż raczkuje, zwłaszcza jeśli porównamy się do innych europejskich państw.

Źródło: Electrive