Land Rover Defender i Jeep Wrangler. Pojedynek nowych wersji klasycznych terenówek - TEST, OPINIA
Piach, błoto i teren są ich naturalnym habitatem. Jeep Wrangler i Land Rover Defender to auta, które w nowym wcieleniu mogą już rozpieszczać komfortem, ale wciąż są rasowymi terenówkami. Sprawdziliśmy je w terenie.
Są auta terenowe i są auta terenowe. Ta dwójka reprezentuje drugą grupę. To nie są samochody stworzone do jazdy po utwardzonych drogach. Wiadomo - można. Land Rover Defender na asfalcie nie czuje się źle, zwłaszcza gdy ma bardziej uniwersalne opony. Jeep Wrangler również nie boi się długich wycieczek autostradami w wydaniu Sahara. Model Rubicon, widoczny na zdjęciach, to jednak zupełnie inna bajka. Opony T/A, wytrzymałe zawieszenie, pełne blokady mostów i możliwość rozpięcia stabilizatorów czyni z tego auta króla bezdroży.
No właśnie. Jak te auta sprawdzają się w swoim naturalnym habitacie, w błocie i piachu, w kurzu i na luźnych nawierzchniach?
Jeep Wrangler i Land Rover Defender. Uniwersalni twardziele
Zabawę zacząłem od Wranglera. Auto jest mi doskonale znane, gdyż ponad rok temu miałem okazję sprawdzić ten samochód zaraz po premierze. Wówczas zaskoczył mnie swoją dojrzałością. To nie jest już ten sam smutny kawałek amerykańskiej blachy i plastiku. Teraz dopieszczono detale i sprawiono, że kierowca może poczuć odrobinę komfortu w tym samochodzie. Czy jest to potrzebne w takim aucie? Owszem. Nie ma co ukrywać - zastosowania Wranglera są bardzo szerokie. Pociągniecie nim przyczepę z końmi czy łodzią, pojedziecie w solidny offroad lub wybierzecie się na biwak na skraju końca świata. A wtedy Apple CarPlay, dobre audio czy porządna klima zdecydowanie się sprawdzą. I nie jesteście otoczeni smutnymi plastikami - są twarde, ale dobrze spasowane. Nie zapomniano też o kolorach, tutaj jest po prostu sympatycznie.
Przeczytaj nasz test Jeepa Wranglera 2.2 CRD Rubicon
Nad stylistyką nie ma się co rozpływać. Najważniejsze jest to, jak Jeep Wrangler jeździ w terenie. Mam takie swoje stałe i sprawdzone miejsce w okolicach Warszawy. Wiem, gdzie mogę wjechać, a gdzie utknę. Nigdy nie byłem specem od jazdy w terenie i nie czuje się w niej pewnie. Jeep Wrangler sprawia jednak, że moje własne limity są konsekwentnie przesuwane.
To kawał solidnej maszyny
Napis Rubicon działa kojąco. Wszak wiemy, że napęd jest solidniejszy, opony lepiej radzą sobie w terenie, a auto zatrzyma albo coś naprawdę dużego (ewentualnie nasza głupota). Większość rzeczy trzeba tutaj ogarnąć ręcznie. Napęd z pozycji 2H na 4H Auto/4H Part Time przełączamy wciąż wielką wajchą, w przesunięcie której trzeba włożyć naprawdę sporo siły. Potem tylko w zapasie zostaje reduktor i cały zestaw blokad mostów.
To, co najbardziej urzeka mnie we Wranglerze, to jego stabilność. Nawet na solidnych przechyłach, wykrzyżach i przy innych "figurach artystycznych" samochód ten daje sto procent stabilności. Nigdy nie miałem wrażenia, że jestem na krawędzi przewrotki (pewnie na taką nie było nawet szans, ale wracamy do punktu wyjścia, czyli mojego ograniczonego zaufania do siebie samego w terenie).
Zadziwiająco dobrze radzi też sobie silnik. Jeep Wrangler wyposażony był w jednostkę 2.0 o mocy 272 KM. To nietypowy wybór do tego auta, ale z pewnością bardzo kuszący. Dlaczego? 400 Nm i 8-biegowy automat sprawiają, że auto przyspiesza w niesamowitym jak na swoje wymiary tempie. W terenie z kolei naprawdę ciężko jest je zatrzymać, gdyż moment obrotowy zawsze jest w stanie rozpętać "pustynną burzę" za samochodem.
Land Rover Defender to auto z innej bajki
Kto miał do czynienia z poprzednim Defenderem ten wie, że nie było to auto dla mięczaków. Wszystko chodziło w nim topornie, kierowca siedział w zasadzie na drzwiach, a zajęcie jakiejkolwiek sensownej pozycji za kierownicą stanowiło wyczyn. Miało to swój urok, ale i spore wady. Przede wszystkim auto wybierali tylko Ci, którzy faktycznie potrzebowali tak "nagiej" maszyny - nawet jeśli była całkiem nieźle wyposażona.
Land Rover narysował grubą kreskę. Auto musiało zachować swoje kluczowe elementy - zdolności terenowe i unikalny wygląd. Ważne było jednak opakowanie tych cech w nieco bardziej przystępną formę. Dlatego też postawiono na komfortowe wnętrze, które wykorzystuje szereg elementów z innych aut marki. Cyfrowe zegary? Są. Nowoczesny system multimedialny? Także obecny.
Efektowny wizualnie kokpit ubrano w "pancerne" materiały wykończeniowe, które mają dzielnie znosić kurz, pył i bród. Jednocześnie siedzimy w bardzo wygodnym fotelu, mamy w dłoniach dobrze wyprofilowaną kierownicę i możemy delektować się przyjemnie grającym audio.
Na pierwszy rzut oka nie widać tutaj żadnych "terenowych" przełączników. Nie ma już wielkiej dźwigni sterującej napędem. Zabrakło też klasycznego lewarka automatycznej skrzyni biegów. Całym napędem zarządza się z poziomu panelu sterowania zintegrowanego z klimatyzacją. Część ustawień zgromadzono natomiast w odpowiedniej zakładce w systemie multimedialnych. Wymaga to przyzwyczajenia, ale po kilku chwilach "smyrania palcem po kolejnych zakładkach" ogarniemy z czym to się je.
Niepokonany, choć...
Od razu jedno trzeba podkreślić - opony w Land Roverze nie były tak dobre jak we Wranglerze, tak więc auto miało znacznie więcej roboty w luźnym piachu. Nie wpływało to jednak na jego możliwości. Przez podjazdy, błoto i wszelkie kiepskie warunki auto przechodziło bez większego zająknięcia. Trzeba jedynie zaufać inteligentnemu napędowi. Wybierając odpowiednie ustawienie komputer dopasowuje pracę układu 4x4 oraz blokad w taki sposób, aby auto nigdzie nie utknęło. To się sprawdza, ale wymaga od nas odrobiny cierpliwości i zrozumienia działania całej konstrukcji.
Land Rover Defender niekiedy sprawia też wrażenie mniej stabilnego, bardziej "bujającego się" na boki. Wpływa na to inna konstrukcja zawieszenia oraz mniejsza szerokość auta. Nie oznacza to jednak, że jest tutaj jakkolwiek gorzej. Nic z tych rzeczy.
Szczerze mówić odnoszę nawet wrażenie, że Land Roverem wolałbym jeździć na co dzień. To auto uniwersalne. Dojedziesz nim do opery, ale i wjedziesz do piaskarni lub przebijesz się przez błotnisty szlak. Tymczasem Wrangler wymaga uwagi i skupienia przy każdej prędkości. Precyzja układu kierowniczego jest przeciętna, a luz ogromny. Z drugiej strony długość i szerokość auta wpływa na jego stabilność, tak więc nawet szybsze pokonywanie zakrętów nie stanowi tutaj wyzwania - no chyba, że dla psychiki kierowcy.
Sercem tego Defendera był 240-konny diesel. To rozsądny i moim zdaniem najlepszy wybór do tego samochodu. Jedyną mocniejszą opcją jest 400-konna benzyna wspierana miękką hybrydą. A, nadchodzi także V8. Więc...
Zbyt krótko, zbyt krótko
O ile Wranglerem miałem okazję pojeździć przez kilka dni, o tyle Defendera sprawdziłem tylko w terenie - dzięki uprzejmości Michała Sztorca, z którym spotkałem się w naszym ulubionym "offroadowym" miejscu. Jego wrażenia z jazdy Defenderem możecie zobaczyć w ciekawym filmie, który znajdziecie poniżej.