Lamborghini myśli nad czwartym modelem w gamie, ale jeszcze nie teraz
Marka z Sant'Agata ostatnio jest na fali wznoszącej. Przynajmniej jeśli chodzi o sprzedaż. To pozwala spojrzeć z szerszej perspektywy na rozszerzenie gamy.
Nie da się ukryć, że nie samym Aventadorem i Huracanem da się utrzymać wciąż rosnącą sprzedać. Odległe o 35 kilometrów Maranello opuszczają teraz cztery modele, nie licząc serii specjalnych i modeli "pochodnych". Żaden z nich nie jest SUV-em, ale sporą część sprzedaży zapewniają "tanie" Portofino, a także GTC4 Lusso. W Lamborghini mają za to Urusa, który podniósł sprzedaż o 51%, do 5 750 sztuk w 2018 roku. To ósmy rok z rzędu, kiedy w "Lambo" rośnie sprzedaż. Setefano Domenicali, CEO marki liczy na to, że wzrost dzięki Urusowi będzie jeszcze większy. W końcu w tym roku będzie dopiero pierwszy cały rok w sprzedaży. Celem na ten moment jest osiągnięcie sprzedaży na poziomie 8 000 sztuk rocznie.
Wtedy będzie można myśleć o czwartym modelu. Tzn. Włosi już o nim myślą, zapewne nawet jest już na deskach kreślarskich i w komputerach inżynierów. Ale póki co firma zasłania się stabilnością. Jednak do połowy lat dwudziestych powinniśmy ujrzeć czwarte Lamborghini. Czym będzie? Grand Tourerem w układzie 2+2, zapewne z silnikiem z przodu. Albo wykorzysta technologię z Urusa (podwójnie doładowane V8), albo zgodnie z filozofią firmy, będzie korzystać z silnika V10 lub V12, z którymi marka nie chce się rozstać. Za to może dołożyć do nich silnik elektryczny, bo "hybrydyzowania" potężnych silników Włosi nie wykluczają. Jest spora szansa, że taki silnik znajdziemy właśnie w następcy Aventadora.
Nowy model powinien podnieść sprzedaż do 10 tys. samochodów - to byłoby więcej niż sprzedało Ferrari w 2018 roku (9 251 sztuk). Pytanie, czy arcyrywal "zza płotu" do tamtej pory nie zacznie sprzedawać dwa razy tyle. Choć to trochę rozmywania ekskluzywności marki na korzyść słupków.