Malezja zza kierownicy. Paliwo po 2 złote, wszędzie latają Protony i nikt nie używa pieniędzy
Malezja to piękny, tropikalny kraj, ale niezbyt popularny wśród polskich turystów. Motoryzacyjnie to naprawdę zaskakujące miejsce. Sprawdźcie!
Z czym Wam się kojarzy motoryzacyjnie Malezja? Z marką Proton - to na pewno. Po drugie, z wyścigiem F1 na torze Sepang - też. Koncern naftowy Petronas - właściciel słynnych bliźniaczych wież oraz sponsor teamów F1? Oczywiście. I to by było na tyle. Przed przyjazdem do tego tropikalnego kraju wiedziałem niewiele więcej. Ot, że jest jeszcze Perodua i że jeździ się tam po lewej stronie. I że mam odebrać samochód w centrum Kuala Lumpur, a stamtąd wyruszyć w 12-dniową podróż obejmującą ponad 1100 km po malezyjskich drogach.
Malezja dba o swoją produkcję
Zanim jednak wsiadłem za kierownicę, pokręciłem się sporo po stolicy. I to, co mnie zaskoczyło, potwierdziło się też na prowincji. Grubo ponad połowa samochodów na ulicach, to dwie, wspomniane wcześniej malezyjskie marki. Proton, Perodua, Proton, Proton, Perodua, Proton. Przeciętny parking wygląda właśnie tak. Pojawiają się też oczywiście auta japońskie, ale o dziwo częściej spotkacie Hondy, niż np. Toyoty. Te ostatnie to w dużej mierze Hiluxy i niezniszczalne stare furgonetki Hiace. Ceny aut importowanych spoza państw ASEAN są wysokie przez 30% cło, które nakłada Malezja. Dlatego łatwiej spotkać też samochody produkowane lokalnie, albo np. w Tajlandii (stąd popularność np. Fordów Rangerów).
Wspomniane Peroduy i Protony to nie tylko nowe modele. Sporo aut pochodzi jeszcze z czasów mocnej współpracy tej drugiej firmy z Mitsubishi i tylko nieznacznie różni się od japońskich kuzynów. "Lancery" i "Galanty" z połowy lat 90-tych są niezmiernie popularne - to modele Wira i Persona. No i Proton Saga. Nieśmiertelny niczym Łada Niva, produkowany od 1985 do... 2008 roku, po niezliczonych liftingach, ale wciąż wyglądający jak nieślubne dziecko Alfy 33 z Renault 21 i skundlony z czymś jeszcze, zaprojektowanym od ekierki.
Wszystkie te modele bardzo chętnie poddają się tuningowi, a miejscowi czerpią z tego "garściami". Głośne wydechy, aftermarketowe felgi, obniżone nadwozia, spoilery, najklejki, okleiny i "listy płac" - pierwsza część "Szybkich i Wściekłych" tu jest wiecznie żywa. O dziwo jest też stosunkowo... mało SUV-ów. Więcej jest sedanów, hatchbacków i minivanów. W stolicy, jak widać na fotkach, można spotkać trochę egzotyków, ale ich znaczna liczba, jak sądzę, wynikała z odbywających się w tym terminie targów samochodowych.
Płaci się grosze... o ile wie jak
Malezja nie słynie ze spektakularnych dróg. A powinna. Choć nie są najlepszej jakości, wiele odcinków, którymi miałem okazję pojeździć, mogłyby okazać się "kultowe". Pięknie położone w równikowym lesie drogi, kręte autostrady i częste zmiany wysokości powodują, że nie można się nudzić. W górach drogi robią się naprawdę kręte - jedna z serii zakrętów miała... 41 kilometrów niemal nieustannego przerzucania samochodu "lewo-prawo" (odcinek z miasteczka Ringlet w stronę autostrady), a to może wprawić nawet najtwardszy błędnik w "tryb awaryjny".
A to wszystko, za grosze. O ile wiecie, jak zapłacić.
Malezja ma jedno z najtańszych paliw na świecie - nawet Emiraty Arabskie obecnie mają znacznie droższą benzynę. Do tego na każdej stacji kosztuje tyle samo. 2,05 ringgita za 95kę, 2,15 ringgita za diesla i ok. 3 MYR za 98kę. Malezyjski rinngit kosztuje między 1, a 1,1 zł, więc za litr paliwa nie zapłacicie więcej niż 2,20 zł.
20 litrów - nieco ponad 40 zł. Tak można jeździć
W mniejszych miejscowościach nie powinniście mieć problemów z płatnością gotówką, choć np. resztę możecie dostać... w butelkach z wodą mineralną. Na autostradzie (zwłaszcza w okolicach stolicy) był spory problem. Wszystkie stacje, mimo dużych sklepów i wielu stoisk kasowych, są przystosowane do płatności bezgotówkowych. Automat, kwota tankowania i tyle. Chęć zapłacenia "prawdziwymi pieniędzmi" wywołała niemałą panikę i zblokowała mnie na stacji na dobre 15 minut.
Ale to jeszcze nic. Za autostrady płaci się na bramkach. I nie da się tam zapłacić ani gotówką, ani kartą płatniczą. Honorowane są wyłącznie zbliżeniowe karty pre-paid (np. sieci Touch'n'Go). Taką kartą jest też malezyjski dowód osobisty. Doładowujecie sobie taką kartę i potem korzystacie z niej jak z portfela. Na autostradach to sporo przyspiesza przejazd, ale trzeba o tym pamiętać. Te karty działają też oczywiście na stacjach benzynowych, a także w wielu sklepach, czy przy kupowaniu biletów. Malezyjczycy przeszli na elektroniczne portfele i trzeba sobie z tym radzić.
Węże, małpy, tapiry i słonie, czyli ruch drogowy
Malezyjski ruch drogowy należy do dość przyjaznych. Kierowcy mają dużą dozę azjatyckiej fantazji, ale w mieście przynajmniej usiłują Cię nie rozjechać jako pieszego, a na drodze mają sporo wyrozumiałości. Powiedziałbym, że ruch się toczy leniwie i w miarę bezpiecznie. Prędkości nie są duże, ale nie udało mi się określić na przykład, jaka jest dopuszczalna na autostradzie. Teoretycznie 110 km/h, z częstymi ograniczeniami do 90 km/h. Jadąc "ze wszystkimi" raczej jedzie się ok. 120 - 130 km/h, ale nie szybciej. Na drogach lokalnych jest 90 km/h, i rzadko kiedy będziecie to przekraczać.
Za to napotkacie na ciekawe znaki. M.in "Uwaga tapiry" i "uwaga, przechodzące słonie". Na oba zwierzaki warto uważać, bo nie należą do wagi lekkiej. Niestety, nie udało mi się żadnego zaobserwować. W przeciwieństwie do pytonów grubości ramienia, które nie miały dużo szczęścia i zalegały na pasach ruchu po potrąceniu przez samochód. W wielu miejscach trzeba też uważać na małpy. Może nie wbiegają pod koła, ale często kręcą się po poboczu dużymi grupami.
Nie ma za to tłumów ludzi i wściekłych kierowców skuterów, choć to bardzo popularny środek transportu. Zresztą, jednoślady nie płacą za przejazdy drogami (mają osobne "uliczki" obok bramek). Do tego na drogach szybkiego ruchu często spotkamy zjazdy i "wiaty" na motocykle - ze względu na tropikalne ulewy kierowcy tych pojazdów mają gdzie się schronić.
Warto jednak pamiętać, że jeśli cokolwiek się stanie nie z Waszej winy, bez policyjnego raportu się nie obejdzie. Nie wiem jak długo się czeka na policję, ale nie szybko. Tam mało kto się do czegokolwiek spieszy. A przyznam się, że radiowozy widziałem głównie w Kuala Lumpur oraz na autostradach.
Ten już się nigdzie nie spieszy
Sam kraj jest fascynujący, zadziwiająco "wygodny" do jazdy i... tani. Przy tych cenach paliwa to aż żal nie pojeździć dłużej.
autoGALERIA poleca!