Pojechałem na święta Maxusem T60 Max. Mówiło o nim całe osiedle – i to niestety nie jest komplement

Szczerze po pierwszych kilometrach myślałem, że to będzie jednoznacznie pozytywny test. Rzeczywistość jednak była… taka jak zawsze, bo jeszcze nie zdarzyło mi się testować chińskiego auta, w którym nie znalazłem jakiegoś "ale". I podobnie jest z Maxusem T60 Max, który nie jest autem złym, a na pewno dobrze wycenionym. Ale i tak nie mogę go jednoznacznie polecić.

Generalnie: poprzeczka nie była podniesiona zbyt wysoko. Maxus T60 Max jest bowiem modelem, który w gamie chińskiego producenta ma zmazać złe wrażenie po premierze sprzed kilku lat, czyli (nie)sławnym Maxusie T90 EV.

T90 EV był modelem wyjątkowym. Był pierwszym elektrycznym pickupem oferowanym na polskim rynku i… był absolutnie fatalny. Tak zły, że nawet trudno ubrać to wszystko w słowa. Nawiązanie nie jest przypadkowe, bo jeśli pamiętacie T90 EV, to bohater dzisiejszego testu jest w zasadzie autem łudząco podobnym.

Linia boczna – podobna. Wielki grill połączony z wielgachnym logotypem marki – też jest, chociaż teraz wyładniał. LED-owe reflektory z przodu są z kolei po prostu identyczne. Za to projekt wnętrza zmienił się drastycznie. Drastycznie na plus.

Maxus T60 Max test recenzja

Trzeba przyznać, że Maxus T60 Max jest po prostu ładnym autem

Ten masywny grill, o którym wspomniałem przed chwilą, wygląda po prostu dobrze. Ogólnie auto jak na pickupa może się podobać, a z kolei wnętrze zdecydowanie nie przypomina typowego woła roboczego. Okej, nie jest to szczyt designu, a dwa ekrany (wirtualny kokpit i dotykowy, oba po 12,3 cala) ukryte za jedną taflą szkła to zagrywka stosowana przez wielu innych producentów od lat.

Zwraca uwagę wykończenie. Okej, ekoskóra na fotelach czy kokpicie wygląda… no tak mocno ekoskórowo, ale trzeba przyznać, że niewiele tu plastików. Właściwie całe wnętrze jest dobrze wykończone jak na pickupa.

Nie brakuje również przestrzeni – w T60 Max zdecydowanie postawiono na dużą kabinę. Niestety, nie brakuje tu dziwactw. Kolumnę kierownicy można regulować tylko do góry i do dołu. Skoro nie mogłem przysunąć do siebie kierownicy, musiałem przysunąć fotel. W efekcie w T60 Max przy swoim wzroście (183 cm) jeździłem z kolanami wbitymi głęboko pod kierownicę. Średnio wygodnie.

Kompletnie nie rozumiem też, jak w 2025 roku można oferować samochód, w którym są dwa gniazda USB. W sensie jedno to USB-C, a drugie to leciwe USB-A. Zgadnijcie, które służy do obsługi Android Auto i Apple CarPlay. Nieprawdopodobny pomysł. Kolejna ciekawostka: połączenie można nawiązać tylko po kablu. Ale później system łączy się już bezprzewodowo.

Maxus T60 Max wnętrze

Aha – tłumaczenie na język polski w samochodzie za te pieniądze (choć relatywnie i tak niewielkie, o czym później) to absolutny wstyd. Widać, że ktoś w Chinach wrzucił menu do translatora i po prostu skopiowali wszystko do auta. Menu jest przetłumaczone tak źle, że momentami musiałem zastanawiać się, o co chodzi. Czym w ogóle jest – na przykład – poziom karbamidu?! Dla jasności – chodzi o poziom AdBlue

Generalnie polecam galerię zdjęć do tego testu. Jest tam kilka "kwiatków”.

Duże możliwości i...

Przejdźmy już do rzeczy. Maxus T60 Max oferuje coś więcej niż przepastną kabinę. To ogólnie duże auto – ma 5395 mm długości, aż 1960 mm szerokości i 1870 mm wysokości razem z relingami. Rozstaw osi wynoszący 3155 mm to tylko potwierdzenie pokaźnej kabiny.

Zresztą: wersja double cab to jedyna dostępna na polskim rynku. To oczywiście negatywnie wpływa na możliwości przewozowe Maxusa, bo paka mierzy 1485 mm długości, 1510 mm szerokości oraz 530 mm wysokości. Generalnie jednak to typowy przedstawiciel pickupów tej wielkości i nie wyróżnia się tu ani na minus, ani na plus.

Solidna jest także ładowność – dokładnie 1050 kilogramów, do tego możemy ciągnąć przyczepę o masie aż 3,5 tony, jeśli tylko jest ona wyposażona w hamulec. Generalnie jednak pamiętajmy, że producent zadbał o to, żeby samochód był przede wszystkim ładny. Paka w standardzie jest malowana, wyłożona ochronną wykładziną, znajdziemy tu również zaczepy do zabezpieczania ładunku.

Wreszcie T60 Max daje sobie radę na drodze (i poza nią). To niby "tylko" dwa litry, ale to silnik wysokoprężny z podwójnym turbodoładowaniem. Efekt? 215 koni mechanicznych i 500 niutonometrów momentu obrotowego. To żwawe auto, zdolne do wyprzedzania w trasie, które dodatkowo współpracuje całkiem zgrabnie z ośmiobiegową automatyczną skrzynią biegów.

Standardowo napędzana jest tylna oś, ale oczywiście możemy dołączyć 4x4. Możemy również dołączyć reduktor i ten robi różnicę – generalnie prawie żaden pickup nie jest autem stricte do offroadu, ale jak się przekonałem, T60 Max nawet na zwykłych zimowych oponach świetnie radzi sobie w kopnym piachu, także pod górę.

Maxus T60 MAX czy warto

Co ciekawe, jest to też jeden z najlepiej jeżdżących pickupów na asfalcie. Autostrada i 140 km/h nie robi absolutnie żadnego wrażenia na układzie kierowniczym. Także w zakrętach. Jeździ się tym po prostu świetnie.

... i małe kłamstewka

Niestety, nie brakuje problemów. Po pierwsze: kultura pracy silnika wysokoprężnego jest absolutnie żadna. Jednostka bardzo długo nagrzewa się do optymalnej temperatury, zwłaszcza jeśli auto postoi na mrozie. I dopóki się nie nagrzeje, auto szarpie i ogólnie irytuje dźwiękami, które z siebie wydaje.

Ten ostatni problem zresztą nieszczególnie ustępuje po nagrzaniu silnika. Generalnie Maxus T60 Max nawet nie klekocze – jest gorzej. Brzmi bardziej jakby ktoś nasypał gwoździ do każdego z czterech cylindrów.

Mam też drobny problem ze spalaniem. A może raczej: z komputerem pokładowym. Otóż spalanie wypada bardzo dobrze… teoretycznie. 8,8 litra oleju napędowego na sto kilometrów na ekspresówce, 10 litrów na autostradzie, 10-11 litrów w mieście. Brzmi super, nieprawdaż? Rzecz w tym, że odczyty komputera pokładowego nijak się mają do tempa opróżniania zbiornika paliwa. Oraz do tego, ile później musiałem do niego wlewać.

T60 Max w każdym razie przejechałem około tysiąca kilometrów i jestem przekonany, że rzeczywiste spalanie jest nawet około dwóch litrów wyższe.

Aha – systemy bezpieczeństwa są na pokładzie wszechobecne. Ale działają... średnio. Samochód nerwowo reaguje choćby na najechanie na linię. A adaptacyjny tempomat działa tylko do prędkości 120 km/h. Czyli na autostradzie trzeba sobie radzić samemu.

Co z tą elektryką?

No ale dobrze, do tego momentu raczej brzmi to nieźle. Poza niektórymi dziwnymi rozwiązaniami wydaje się, że jest to niezłe auto.

Ale jednak – przetestowałem w życiu dosłownie setki samochodów i żaden nie wykręcił mi takiego numeru jak ten. Jakież było moje zdziwienie w poświąteczną sobotę, kiedy zadzwonił do mnie wujek. Co się okazało? Otóż cały lokalny Facebook (miasto na Lubelszczyźnie) dosłownie huczał na temat Maxusa T60.

Powód? W samochodzie w nocy otworzyły się w nim... wszystkie szyby. I auto stało tak otwarte przez niemal dziesięć godzin, aż dowiedziałem się o problemie. Co gorsza, noc była bardzo wilgotna, więc spędziłem dobrą godzinę na sprzątaniu wnętrza, a fotelik mojej córki schnął dwa dni przy grzejniku.

Przynajmniej nikt go nie ukradł. Fotelika w sensie. Chociaż w komentarzach miejscowi raczej kręcili heheszki, że nikt by takiego auta w całości nie chciał ukraść.

Powód? Oczywiście nie znam go, ale obstawiam zwarcie z powodu wilgoci. I naturalnie można powiedzieć, że to bzdura, że miałem pecha, ale z jakiegoś powodu jednak stało się to dokładnie w tym aucie, a nie żadnym innym. A z racji wykonywanego zawodu zmieniam auta jak rękawiczki.

Można więc przyjąć, że miałem pecha. A można więc zacząć pytać o jakość wykonania tego auta. Chociaż podejrzewam, że klientów i tak nie zabraknie. Czemu?

Maxus T60 Max jest kapitalnie wyceniony!

Ale totalnie – ten pickup jest oferowany w cenie 135 900 PLN netto, do tego dochodzi leasing 102,9%. Gwarancja: 5 lat lub 16o 000 kilometrów. To rewelacyjne warunki – zwłaszcza za auto sprawne w terenie, wygodne w trasie (minus hałas w środku, ale to raczej nie do przeskoczenia w takim samochodzie), a do tego tak dobrze wyposażone.

Bo w standardzie są tu przecież i kamery 360 (bardzo dobre zresztą), i dobre LED-owe reflektory, i podgrzewane fotele z przodu. Jest też cały szereg asystentów jazdy, choć jak wspomniałem wyżej, do ich działania mam pewne zastrzeżenia.

W tej cenie to jednak oferta trudna do pobicia. Tylko nie zostawiajcie w środku nic cennego.