Mercedes-AMG SL 55 robi "bling bling" i stać go na wiele. Szybko jednak o nim zapomnisz. Test samochodu
To jeden z tych przypadków, gdzie poprzeczka zawieszona przez "poprzednika" jest tak wysoko, że kolejna generacja nie może jej sięgnąć. Mercedes-AMG SL 55 to ciekawy samochód, ale nijak nie można nazywać go następcą modelu GT Roadster.
Nieco ponad dwa lata temu miałem okazję uczestniczyć w szkoleniu AMG na torze Nurburgring. Mercedes-AMG SL 55 i 63 był wtedy nowością, z którą instruktorzy dopiero się docierali. Na tym samym wydarzeniu poznałem też z bliska drugą generację modelu GT.
Szef niemieckiej akademii AMG powiedział mi, że miał ogromne oczekiwania wobec tego samochodu, ale nijak nie zostały spełnione. Zamaskowane egzemplarze testowali intensywnie na torze Hockenheimring, gdzie po kilku kółkach napęd 4MATIC poddawał się, prosząc o chwilę przerwy. Zresztą SL-e na nitce Nurburgring GP także miały dość po kilku próbach.
Wszyscy z lekką nutką nostalgii wspominaliśmy Mercedesa-AMG GT pierwszej generacji. To był niesamowity pokaz siły marki z Affalterbach, która całe swoje "know how" przekuła w genialnego "europejskiego muscle cara". GT miał wszystko, czego się od niego oczekiwało, a na torze potrafił zaskoczyć niejeden samochód.
Zresztą GT Black Series, oczywiście wyposażone w inny silnik i gruntownie przebudowane zawieszenie, cały czas jest w czołówce rekordowych wyników w Zielonym Piekle. To o czymś świadczy.
Mercedes-AMG SL 55 ma jeden problem. Teoretycznie nie powinniśmy go traktować jako następcę GT Roadstera, ale ciężko nie patrzeć na ten model przez pryzmat "poprzednika"
W Stuttgarcie podjęto trudną i dość kontrowersyjną decyzję dotyczącą wycofania pełnej gamy modelu GT. Co więcej, drugie wcielenie opracowano idąc na skróty. Wersja bez dachu, SL, miała mieć więcej komfortowego i luksusowego charakteru. Nowa platforma, z napędem 4MATIC i z konwencjonalnym układem silnika i skrzyni, była gwarancją łatwiejszej i przyjemniejszej eksploatacji tego samochodu.
GT miał z kolei opakować to wszystko w nadwozie typu coupe, nieco praktyczniejsze, niż w poprzedniku. Niemcy chcieli podjąć walkę z kolegami z Zuffenhausen, rzucając rękawicę 911-ce. Moim zdaniem jednak nie udało im się odnieść sukcesu na tym polu.
Napęd 4MATIC i nowa platforma otworzyły drzwi do większej uniwersalności, ale przeszedł przez nie jeden nieproszony gość - nadwaga. Masa zbliżająca się do dwóch ton nie jest tym, czego oczekuje się od sportowego samochodu. Owszem, tu znowu do gry wkracza pryzmat GT-ka, ale ciężko jest nie wspominać tak udanego produktu, gdy SL i GT de facto go zastępują.
Nie jest to samochód, który jeździ źle. On po prostu jest inny
Czuć, że nie należy do zawodników wagi piórkowej, choć skutecznie to ukrywa. Skrętna tylna oś i dobrze zestrojony napęd na cztery koła maskują pewne cechy związane z masą. W zakrętach początkowo trzeba dać sobie chwilę na wyczucie zachowania tego pojazdu. Im bardziej się do niego przekonacie, tym na więcej możecie sobie pozwolić.
I faktycznie, mając przestrzeń i przyjemne zakręty, uśmiech na twarzy faktycznie się pojawi. Nie wiem jednak, czy jest on wynikiem właściwości jezdnych, czy wspaniałego gangu 4-litrowego V8. Choć podwójnie doładowana jednostka nie brzmi już niczym burza w letni wieczór (to był urok wolnossącego 6,2-litrowego V8), to wciąż ma jednak w sobie dużo surowości i charakteru.
Dynamika jest rewelacyjna, a reakcja na gaz cieszy na każdym wyjściu z zakrętu. Tutaj jedynym elementem, który ewidentnie nie domaga (lub ma swoje najlepsze czasy za sobą) jest skrzynia biegów - czasami zbyt wolna.
Pewnym problemem, z którym zmaga się SL, jest też brak charakteru. Z jednej strony próbuje być bardziej komfortowym kabrioletem (co ponoć dopracowano dopiero w wersji Maybach), ale z drugiej strony pozostaje sportowym twardzielem, który potrafi czasami zmęczyć sztywnością i hałasem.
Co prawda zamykając dach można odciąć się od świata zewnętrznego, ale wibracje V8-ki i twardość zawieszenia (nawet w komfortowym ustawieniu) pozostają z nami przez cały czas.
W przypadku tego egzemplarza elegancję podkreślono dodatkami z gamy Manufaktur
Wśród nich jest charakterystyczny pomarańczowy lakier, który budzi skrajne opinie. Mi przypadł do gustu, ale wiele osób kręciło nosem widząc ten kolor na Mercedesie. Plusem są za to klasyczne srebrne felgi, w których jak raz nie pojawiły się paskudne czarne wstawki.
W kabinie także dorzucono garść elementów Manufaktur - jest to kremowa skóra, którą obszyto także kierownicę. Wygląda to dobrze, choć niestety sam kokpit cały czas nie chwyta za serce. Wielki pochylany ekran sprawia, że wnętrze przywodzi na myśl małą Klasę C. Plusem jest za to ulokowanie wskaźników w klasycznej obudowie. Tu przynajmniej uniknięto kolejnego "tabletu" na desce rozdzielczej.
Mam wrażenie, że trudno zakochać się w tym samochodzie
Jeździ dobrze, ale nie jest wybitny pod tym kątem. Wygląda nieźle, ale nie porywa. Wnętrze przypomina zwykłe Mercedesy, a cena jest... wysoka. Mercedes-AMG SL 55 kosztuje wyjściowo 895 500 złotych i szczerze mówiąc nie rozumiem tak wysokiej kwoty. Co więcej, 63-ka wymaga wydania 1 051 000 złotych, a wersja E Performance (ma 814 KM) kosztuje blisko 1,2 miliona złotych.
Ten egzemplarz, z dodatkami Manufaktur i kompletnym wyposażeniem, kosztuje blisko 1,1 miliona złotych. Czy wygląda na tyle? Niekoniecznie. Czy faktycznie jest wart takiej kwoty? Mam tutaj spore wątpliwości.
Przyznam szczerze, że z obecnej gamy AMG wybrałbym coś tańszego - Mercedesa CLE 53 w wersji kabrio. Mocy jest oczywiście mniej, podobnie jak i cylindrów, ale będzie to lżejsze i przyjaźniejsze na co dzień auto, znacznie lepiej wycenione. W przypadku SL-a wybór jest prosty - lepiej skierować się do salonu... Porsche.


