Motoryzacja w czasach zarazy. Jak koronawirus wpłynął na rynek?

Najpierw był gdzieś daleko w Chinach. Szybko jednak wprosił się na inne kontynenty, w tym do Europy. Koronawirus usiadł z nami do stołu i nie zamierza szybko odejść. Przy okazji przewrócił rynek do góry nogami.

Grudzień 2019. Koronawirus oznaczony jako COVID-19 zostaje po raz pierwszy zdiagnozowany w prowincji Hubei w Chinach. Kilka dni później większa część okolicy, wraz z kluczowym miastem Wuhan są epicentrum epidemii. Ta zaczyna rozlewać się na kolejne tereny, miasta, kraje. Panika rośnie, a media chętnie podsycają ogień. Do końca lutego zainfekowanych zostaje blisko 83 000 osób. I choć śmiertelność wynosi tutaj zaledwie 3,38% oraz dotyka głównie starszych i schorowanych ludzi, to jednak słowo "koronawirus" momentalnie paraliżuje niemal cały świat.

Pierwszy cios - fabryki

Prowincja Hubei to jedno z zagłębi produkcyjnych Chin, gdzie znajduje się wiele fabryk dostarczających najróżniejsze produkty. Dla branży motoryzacyjnej koronawirus oznacza przede wszystkim przestoje. Wiele zakładów produkujących podzespoły zostało tymczasowo zamkniętych. W zasadzie każda marka jest tym w większym lub mniejszym stopniu dotknięta. Fiat przykładowo nie może produkować modelu 500L, gdyż część nagłośnienia do tego auta docierała właśnie z prowincji Hubei.

Jaguar Land Rover wyciągnął z lokalnych fabryk wszystko co się dało, aby zapewnić ciągłość produkcji przez możliwie najdłuższy czas. Trudno jednak powiedzieć na jak długo one wystarczą. Mogą to być tygodnie, mogą to być dni.

Denso także musi ograniczyć produkcję. Powód jest dokładnie ten sam, a producent rozkłada ręce szukając sensowego rozwiązania. FIAT dla odmiany musiał uzyskać specjalną zgodę, aby odebrać część kluczowych podzespołów od swojego poddostawcy, który ma siedzibę w Codogno we Włoszech. Miasto to zostało odcięte od świata po stwierdzeniu kilku przypadków koronawirusa.

Drugi cios - sprzedaż

Rok 2020 dla wielu producentów będzie najgorszym w historii. Od pierwszego stycznia obowiązują wysokie kary nakładane za zbyt wysoką emisję CO2 przez całą gamę modelową w Europie. Wiele marek pomimo starannych działań nie jest jeszcze w stanie spełnić stawianych przed nimi wymagań. Tym samym za każdy gram dla każdego auta muszą płacić 95 euro.

Eksperci wręcz przepychają się w temacie wyliczeń dotyczących sumarycznej kwoty kar. Na pewno będą to miliardy euro. Jedni mówią, że Unia Europejska zarobi około 20 miliardów, inni zaś śmiało twierdzą, że kwota ta przekroczy 30 miliardów.

Tymczasem w Chinach, czyli na rynku będącym dla wielu marek prawdziwą maszynką do robienia pieniędzy, sprzedaż całkowicie stanęła. Spadek o 93% to prawdziwy dramat. Jaguar Land Rover stwierdził, że nie będzie już w stanie nadrobić strat w sprzedaży poniesionych przez koronawirusa. To samo tyczy się innych producentów.

Chińskie marki starają się działać jak tylko mogą. Geely przykładowo uruchomiło sprzedaż pojazdów on-line, tak aby ludzie nie musieli chodzić do salonów samochodowych. Nowy model tej marki, Icon, staje się też hitem dzięki systemowi filtrowania powietrza w kabinie. Układ Intelligent Air Purification System działa na klientów jak magnes - zwłaszcza na tych, którzy boją się infekcji.

Trzeci cios - Geneva International Motor Show

Szwacjaria jeszcze do niedawna była wolna od koronawirusa. Ten jednak bardzo szybko zawitał do kraju sera i zegarków. Cztery przypadki zostały już potwierdzone, w tym jeden w kantonie genewskim.

Na początku marca, jak co roku, Genewa znowu stanie się światową stolicą motoryzacji. Dziennikarze i goście z całego świata przyjadą na jedne z najważniejszych targów.

No właśnie, przyjadą? Panika w Europie sprawiła, że większość producentów zrezygnowała z organizowania wyjazdów na te targi. Jest to o tyle dziwne, że jednocześnie nikt nie zrezygnował z uczestnictwa. A więc wszelkie premiery i pokazy będą odbywały się normalnie.

Koronawirus

Tylko dla kogo? Największe marki zaczynają informować, że ich "CEOs" nie pojawią się w Genewie. Oczywiście z obawy przed koronawirusem. Na pewno nie zobaczymy tam Louisa Camillieriego (szefa Ferrari). Nie pojawi się także Andrea Abbati Marescotti, prezes firmy Brembo. 

W tej sytuacji rozsądną decyzją ze strony organizatorów byłoby odwołanie lub przełożenie targów. Tym bardziej, że słynne kwietniowe targi zegarków, odbywające się dokładnie w tym samym miejscu, już zostały odwołane.

Organizatorzy Geneva International Motor Show idą jednak w zaparte i twierdzą, że impreza będzie bezpieczna. Z pewnością wirusa nie trzeba się aż tak bać, jednak koktajl ludzi z całego świata może być metodą na szybkie dalsze rozprzestrzenienie COVID-19.

Dlaczego GIMS odwleka decyzję? W dziennikarskim gronie od dawna mówi się o śmierci targów. Prezentacje online przejmują rolę targów. Niektóre marki stawiają też na dedykowane zamknięte pokazy, tak aby większa uwaga była skupiona na ich produkcie.

Już w tym roku w Genewie i tak nie będzie 11 producentów. Spójrzmy więc na prosty scenariusz: targi zostają odwołane. Wpompowane w nie fundusze i tak przepadają, ale życie toczy się dalej. Zapewne okaże się, że sprzedaż wcale nie zmaleje, a liczba publikacji na temat danych aut magicznie się nie zmniejszy. Pojawi się więc prosta kalkulacja - po co w ogóle inwestować w taką imprezę?

Tymczasem dezynfekujcie ręce żelami i dbajcie o swój stan zdrowia. Nie ma powodów do paniki, ale też nie ma powodów do cieszenia się z zaistniałej sytuacji.