Muzeum Mercedesa ma swoją maskotkę. To... budynek w spódnicy
Muzeum Mercedesa wzbogaciło się o swoją oficjalną maskotkę. A nawet dwie. Postaci mają przybliżać markę maluchom. Ale obie są... oryginalne.
Sam pomysł nie jest niczym dziwnym. Wiele instytucji, parków rozrywki, muzeów i innych tego typu przybytków ma swojego skierowanego do dzieci "ambasadora", który przybliża młodemu pokoleniu w przystępny sposób dany temat. A przy okazji generuje zyski poprzez wszelkiego rodzaju gadżety. Dlatego ruch Muzeum Mercedesa jest zupełnie naturalny. Tylko mam wrażenie, że ktoś przy projekcie i akceptacji miał dobrego... dilera.
Biorąc pod uwagę popularność filmu "Auta", rozpoznawalność marki Mercedes i łącząc to w jedno, można było stworzyć dwa zantromorfizowane samochody. Zgodnie z hasłem "She's Mercedes", które obowiązuje w firmie, żeńska maskotka mogłaby się tak po prostu nazywać.
Tymczasem Carlotta i Carlchen, nawiązujące imionami do Karla Benza (więc nie wiem, czemu nie przez "K"), są... inne. Carlchen jest samochodem, Mercedesem, ale nie jakimś konkretnym, z historii marki (który mógłby dzieciaki naprowadzić na historię), a pluszową, czy też rysunkową wersją napędzanego nogami samochodziku dla dzieci. Po zmianie "nosa" na BMW, albo VW, będzie tak samo związany z "nową rodziną".
Carlotta jest za to... budynkiem w sukience. Serio. Ja wiem, że Muzeum Mercedesa jest świetnym architektonicznie tworem, ale z drugiej strony, mało wyrazistym i będący przeciętnym skojarzeniem dla marki motoryzacyjnej. Mnie to zupełnie nie przekonuje, ale faktem jest, że dzieciaki mogą je polubić. Tylko czy będą je wiązać z Mercedesem?
Ja widziałbym Carlottę (albo "Mercedes") jako 300 SL Gullwinga. A Carlchen mógłby być pluszową klasą G? Co o tym sądzicie?