Niemcy rozważają wprowadzenie ograniczeń prędkości na autostradach
Niestety, to nie żart. Słynne "niemieckie autostrady" niedługo staną się (dla turystów) płatne, a oprócz tego, mogą otrzymać stałe ograniczenie prędkości.
Faktem jest, że coraz mniej odcinków u naszych zachodnich sąsiadów tego ograniczenia nie ma, ale póki co, ogólną zasadą jest tylko zalecana prędkość 130 km/h i brak odgórnych limitów.
Teraz może się to zmienić, bo rząd rozważa zmiany. Ciekawa jest przyczyna. Niemcy nie użyli tutaj argumentu o bezpieczeństwie ruchu drogowego. Wszystko rozbija się o ochronę środowiska. I choć jak zwykle, myśl jest słuszna, to mam wrażenie, że gdzieś zaginął sens, co sami powinniście wywnioskować z argumentacji.
NPM (National Platform on the Future of Mobility), która opiniuje i proponuje zmiany zasygnalizowała, że od 1990 roku nie zmieniły się wartości emisji wynikające z transportu. A więc, choć samochody w ciągu 30 lat stały się dużo bardziej ekologiczne, winę ponosi zbyt duże spalanie przy wysokich prędkościach. Niemiecki rząd jest nieco rozdarty między ochroną środowiska, a ochroną swojego przemysłu samochodowego, z którym "autobahny" są nierozerwalnie związane. Tyle tylko, że Unia Europejska, jeśli Niemcy nie zmniejszą emisji, zacznie nakładać duże kary "na Berlin".
Wśród propozycji zmian jest właśnie zmniejszenie dopuszczalnej prędkości do 130 km/h, ale także podniesienie podatków na paliwo, obcięcie ulg podatkowych dla samochodów z silnikami diesla i dalsze dopłaty do hybryd i samochodów elektrycznych. Te zmiany powinny pozwolić obciąć emisje gazów cieplarnianych o tyle, żeby Niemcy mieścili się w limitach. Aczkolwiek komitet, który pracuje nad modyfikacją przepisów, nie zakończył jeszcze prac - szczegóły powinniśmy znać pod koniec marca. Sprawa nie jest prosta i należy z nią postępować bardzo delikatnie. Niemcy są mocno zmotoryzowanym społeczeństwem i nie będą szczęśliwi, jak zabierze im się możliwość gnania 180 km/h lewym pasem, dokładając do tego droższe paliwo. Rząd w Berlinie może mieć twardy orzech do zgryzienia, jak wprowadzić nowe przepisy, żeby nie "wyjechać na taczkach". Wielu polityków też jest zresztą do tego pomysłu umiarkowanie przekonanych.