Po kilku dniach w Czechach pokochałem polskie przepisy. Tęskniłem za przechodzeniem przez ulicę
Po kilku dniach w Czechach zatęskniłem za polskimi przepisami. Brakowało mi kultury przepuszczania pieszych na przejściach przez ulicę.
Jedno muszę oddać Czechom - jeżdżą coraz lepiej. Ograniczenie do 130 km/h na autostradzie to ograniczenie do 130 km/h. Nie trzeba irytować się na widok wściekłego kierowcy na lewym pasie, który pogania nas długimi przy wyprzedzaniu kolumny ciężarówek. W miastach wszyscy zaś grzecznie trzymają się ograniczeń do 50 lub 70 km/h i nie szarżują jak szaleni. Efekt? Jazda jest płynna, przyjemna i komfortowa. O bezpieczeństwie nawet nie wspominam.
Kiedy jednak samochód zamieniłem na własne nogi, zauważyłem jak bardzo przyzwyczaiłem się do polskich przepisów, wymuszających na kierowcach zatrzymywanie się przed przejściami dla pieszych. W kilku czeskich miejscowościach zdarzyło mi się stać, stać i stać, czekając aż ktoś raczy przepuścić grupkę osób czekających na krawędzi jezdni.
W tym momencie naprawdę "zatęskniłem" za obowiązującym w Polsce prawem. Po pierwsze - jest ono naprawdę dobre z punktu widzenia bezpieczeństwa pieszych (i dla spowolnienia ruchu). Zresztą jestem osobą, która uwielbia dużo chodzić i pokonuje na nogach sporą liczbę kilometrów każdego dnia. Po drugie - doceniam ten komfort psychiczny, który dostajemy podchodząc do krawędzi nawet bardzo ruchliwej ulicy.
Tak, polskie przepisy budzą pewne kontrowersje, ale jestem ich wielkim orędownikiem
Mówiło się, że ludzie będą jak święte krowy i zaczną wchodzić na przejścia bez patrzenia. Od momentu, w którym te przepisy weszły w życie, tylko raz byłem świadkiem takiej sytuacji.
Nikt o zdrowym rozsądku nie wejdzie na ulicę bez patrzenia się dookoła siebie. To naturalny odruch - ludzkie działo w pojedynku z wielką metalową maszyną, ważącą nawet kilka ton, nie ma żadnych szans. Tym bardziej doceniam fakt, że w wielu miejscach mogę swobodnie przechodzić przez jezdnię, nie tracąc połowy dnia na wyczekanie kierowcy z odrobiną kultury.
W Czechach tego jeszcze brakuje. Nie powiem, że wszyscy mają gdzieś pieszych, ale spore grono kierowców niespecjalnie przejmuje się przejściami. Co ciekawe nawet w Londynie, gdzie ruch jest bardzo specyficzny, łatwiej jest spotkać kogoś z kulturą i chęcią do zatrzymania samochodu. To już jednak zupełnie inna bajka.