To już ponad rok z koronawirusem. Tęsknimy za "normalnością"
Dokładnie rok temu w Polsce pojawił sie "pacjent zero" z koronawirusem, a europejskie kraje zaczynały powoli ograniczać ruch ze względu na rosnące zagrożenie epidemiczne. Gdzie jesteśmy po tych 12 trudnych miesiącach?
Pamiętam, że nieco ponad rok temu do ostatniej chwili wisiałem na telefonie z przedstawicielem marki, z którą miałem jechać na targi w Genewie. Tak naprawdę do 28 lutego po cichu liczyliśmy na to, że nic złego się nie stanie, a ten cały "koronawirus" to tylko chwilowa niedogodność. Licznik wskazywał wówczas około 80 000 zakażonych osób, a panika dopiero wybudzała się z letargu. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że do Genewy wybierzemy się normalnie. I być może gdyby nie stanowcza decyzja centralnych władz Szwajcarii, która wprowadziła zakaz organizowania wydarzeń dla więcej niż 1000 osób, to pewnie pojawiłbym się w hali Palexpo. Mogłoby to jednak skończyć się bardzo źle.
Równo rok temu w Polsce oznaczono "pacjenta zero" - pierwszą osobę z koronawirusem. Nikt jednak jeszcze tym się nie przejmował, choć europejski kocioł powoli dochodził do temperatury wrzenia. Wystarczyło raptem 10 dni, aby sytuacja obróciła się o 180 stopni. Granice zostały zamknięte, nam kazano pozostać w domach, a stres i nerwy udzielały się każdemu. Wyjście do sklepu po zakupy było małym wyzwaniem - choć z perspektywy czasu widać, że pewnymi rzeczami przejmowaliśmy się aż za bardzo.
Ależ byśmy pochodzili po targach w Genewie!
Wszyscy jednak liczyli, że to tylko "dwa tygodnie zamknięcia" i będzie po sprawie. Tymczasem rok później wcale nie jesteśmy mądrzejsi, nie znajdujemy się w lepszej sytuacji i nie mamy aż tak wspaniałych perspektyw na nadchodzące miesiące. Szczepienia trwają, ale ich tempo wciąż martwi. Wirus, jak to wirus, mutuje i dalej przemieszcza się po świecie. Nasze zdrowie psychiczne jest mocno nadszarpnięte. Nie znam osoby, której ten rok nie dotknął w większym lub mniejszym stopniu. Jedni są po prostu zmęczeni, inni zaś sprawiają wrażenie rozjechanych walcem i wprasowanych w asfalt.
Koronawirus zmienił też krajobraz motoryzacji
Dla producentów był to potężny cios. Pamietam burzliwą dyskusję podczas konferencji dotyczącej odwołanych targów w Genewie. Przedstawiciele kolejnych marek najpierw dopytywali się o odszkodowania (wszak w organizację stanowisk ładuje się grube miliony euro), a później błagali o możliwość zrobienia przynajmniej transmisji online z premierą auta. Na to już im nie pozwolono. Fundacja organizująca targi w Genewie wyszła z tego obronna ręką, gdyż w przypadku celowego odwołania imprezy to ona byłaby odpowiedzialna za odszkodowania. Tymczasem tutaj w grę weszła siła wyższa, tak więc ich portfele pozostały nietknięte.
Tutaj znajdziesz wszystkie teksty tyczące się koronawirusa
Skoro nie było targów, to nie było też premier. Niektórzy producenci zdecydowali się na upublicznienie swoich nowości w sieci. Inni zaś wstrzymali komunikację nowych produktów na bliżej nieokreślony czas. Tym samym cała branża zapadła w letarg. Nie do końca wiedzieliśmy co ze sobą zrobić. Wszystkie plany zostały przekreślone, kalendarz z ciasno upakowanego zamienił się w wielką pustą przestrzeń, a w sieci pojawiały się jedynie pojedyncze informacje dotyczące problemów generowanych przez COVID-19. Fabryki stanęły, sprzedaż zamarła, a nieliczne marki próbowały ratować sytuację szpitali budując respiratory.
Dopiero czerwiec przyniósł pewne rozluźnienie
Co prawda już od połowy kwietnia mieliśmy możliwość działać w ograniczonym stopniu, ale tak naprawdę dopiero w czerwcu weszliśmy na jakiekolwiek satysfakcjonujące obroty. Było to jednak dalekie jakimkolwiek założeniom.
Już wtedy wiedzieliśmy, że nic nie wróci szybko do normy. Wydarzenia przeniosły się do sieci, a my z nowymi autami mogliśmy obcować głównie w "cyfrowy" sposób. Targi? Przeszłość. Teoretycznie Geneva Motor Show ma powrócić w przyszłym roku, ale mocno w to wątpię. Inne imprezy poszły tą samą drogą i są przekładane na bliżej nieznany termin.
Nie ma co ukrywać - wszystko to sprawia, że i my inaczej podchodzimy do motoryzacji. Trudno jest emocjonalnie traktować nowości w momencie, w którym widzimy je na żywo dopiero po kilku miesiącach od prezentacji w sieci. Czasami trwa to nawet dłużej.
Nic nie wskazuje też na to, aby niebawem było lepiej. Moim zdaniem "normalność" w ograniczonym stopniu powróci dopiero gdzieś w 2023 roku. Pozostaje więc liczyć na to, że COVID-19 i jego mutacje po prostu w pewnym momencie stracą rozpęd i niczym hiszpanka naturalnie ustąpią. Przed nami jest jeszcze długa i wyboista droga.
Wiele zmian pozostanie z nami na długo
Na przykład premiery online. Tanie, efektywne, komfortowe dla wielu osób. Targi? Powrócą, ale w nowej formie, bardzo okrojonej. Okazuje się bowiem, że nie trzeba pokazywać fizycznie auta, aby "wieści" rozeszły się w sieci. Dla nas jednak jest to duża strata, gdyż jedynie podczas takich imprez można było w jednym miejscu i czasie spotkać wiele osób odpowiedzialnych za projekty poszczególnych aut. Szefowie, dyrektorzy, designerzy, inżynierzy - wszyscy byli tam zgromadzeni i dostępni na zawołanie.