Simracing to idealna ścieżka do kariery w motorsporcie. Wsiąkam w ten świat i jestem zszokowany
Jeśli twierdzicie, że simracing to tylko "zabawa i rozrywka", to jesteście w ogromnym błędzie. Ta ścieżka rozwoju kariery będzie przyszłością wielu kierowców.
Pamiętam, że za dzieciaka zawsze marzyłem o kierownicy, którą można byłoby podpiąć do komputera. Wtedy nie były to tanie urządzenia, tak więc mogłem jedynie podziwiać je w dużym supermarkecie, po cichu marząc o takiej "zabawce". Wtedy faktycznie można było mówić o dość prostej konstrukcji i raczej przeciętnym odwzorowaniu wrażeń z jazdy. Z czasem jednak uległo to zmianie, a simracing stał się czymś więcej, niż tylko dobrą zabawą.
Z rozrywki przeszedł do poważnych rozgrywek. Co więcej, z simracingu wywodzi się coraz większe grono profesjonalnych kierowców, odnoszących sukcesy w najróżniejszych seriach wyścigowych.
Przez lata temat obserwowałem jedynie z zewnątrz. Dopiero w czasach pandemii dałem się "wciągnąć" w ten świat, zgłębiając jego tajniki. I choć sam w domu nie mam przestrzeni na profesjonalny zestaw, to wiem, że byłbym gotów wydać ogromne pieniądze, aby postawić pierwsze kroki w profesjonalnej sferze wirtualnego ścigania.
To nie tylko uzależniająca rozrywka - to także najtańsza forma na rozwój w świecie motorsportu. Nowe technologie sprawiają, że wrażenia z wirtualnego samochodu są bardzo bliskie tym z prawdziwych maszyn. Co więcej, na rynek trafiają kolejne tytuły, które przesuwają się w granicach od "simcade", aż po bardzo zaawansowane symulatory. Każdy jest w stanie znaleźć przestrzeń dla siebie, w której czuje się komfortowo.
Simracing zbliżył się do świata prawdziwego motorsportu - ale kosztuje grosze
Oczywiście im dalej w las, tym sprzęt staje się coraz droższy. W praktyce jednak mając kilka tysięcy złotych można stworzyć naprawdę dobry zestaw, który w zupełności wystarczy nawet na nieco wyższych szczeblach kariery.
To jest to, co tak bardzo przyciąga w wirtualnej rywalizacji. Zakup samochodu, przygotowanie go do startów w amatorskich imprezach, koszty utrzymania, wpisowe na track daye... Mówimy tutaj o dziesiątkach, a czasami nawet i o setkach tysiącach złotych - a wciąż jesteśmy na samym dole łańcucha pokarmowego.
Wirtualna rywalizacja najpierw zbudowała fantastyczną społeczność, która później przyciągnęła uwagę wielu dużych firm. Teraz wiele wirtualnych serii ma wsparcie sponsorów, którzy później są gotowi zainwestować w najlepszych kierowców. Część z nich zamieniła swoje pokoje z monitorem i kierownicą na prawdziwe samochody wyścigowe.
Tu idealnym przykładem jest Chris Lulham, który swoje pierwsze kroki stawiał właśnie we własnej sypialni. Teraz jest zmiennikiem Maxa Verstappena w długodystansowych wyścigach na Nurburgringu (w ramach serii NLS).
Swoją drogą, Max Verstappen, jak nie od dzisiaj wiadomo, jest zapalonym simracerem. Wolne chwile pomiędzy kolejnymi wyścigami spędza, jakże by inaczej, ścigając się w świecie wirtualnym.
W jednym z podcastów, w którym wziął udział z Gabrielem Bortoleto, zapytano go o doświadczenie, które kierowcy wynoszą z simracingu
Verstappen stwierdził, co było dla wielu dość zaskakujące, że jazda w wirtualnym świecie daje bardzo dużo. Co więcej, przyznał, że młodzi kierowcy, którzy na przykład nie mogą kontynuować kariery w bolidach lub samochodach turystycznych, powinni skupić się na simracingu, a nie przykładowo wracać do kartingu.
Według czterokrotnego mistrza świata wirtualna rywalizacja uczy lepszych odruchów i zapewnia świetny trening. Jest to także dobra furtka do poszukiwania sponsorów, gotowych do inwestowania w dwie ścieżki kariery - tej online i na torach wyścigowych.
Co więcej, według Verstappena i wielu innych kierowców, w przyszłości szereg osób zacznie karierę dopiero od "szybszych" samochodów, pomijając karting
Łowcy talentów już teraz poświęcają coraz większą uwagę na oglądanie wirtualnej rywalizacji i wyłapywanie najlepszych kierowców. Nie zdziwię się, jeśli za 10-15 lat mistrzem świata w F1 lub w rajdach zostanie ktoś, kto zaczynał właśnie we własnej sypialni.


