Gasiłbym nim pożary w "internetach". Strażackie Subaru Sambar jest przeurocze (i na sprzedaż)

Zapomnijcie o strażackich Żukach. Ten wynalazek polskiego przemysłu motoryzacyjnego to jeden z najłatwiejszych do zdobycia i najpopularniejszych "samochodów specjalistycznych". Tymczasem na jednej z aukcji stoi do kupienia Subaru Sambar z pompą wody, oświetleniem, syreną, a przede wszystkim, z napędem na cztery koła.

Subaru Sambar nie jest demonem prędkości, ale możliwości

Strażackie Subaru Sambar nie dotrze do pożaru najszybciej na świecie. Choć w gąszczu japońskich uliczek będzie miało przewagę nad dużymi wozami "bojowymi". Smabar wypełnia w pełni regulacje kei car. Ma więc silnik o pojemności 660 cm3. Tym razem nie doładowany. Jest wolnossący i ma całe 47 KM. Do tego potężny moment obrotowy wynoszący 55,6 Nm. Ale za to przenoszony jest na wszystkie cztery koła, jak to w Subaru. Sambary były niezmiernie popularne w Japonii i bardzo cenione za możliwości. Ten ma ich aż nadto.

Strażacka zabudowa ma wszystkie właściwe oznaczenia. Choć kabina jest dwuosobowa, na "pace" jest jeszcze dodatkowa, odkryta ławeczka dla kolejnych dwóch osób. Zapewne niedużych. Ma nawet pasy bezpieczeństwa, więc zapewne Subaru Sambar ma możliwość zarejestrowania na cztery osoby.

Za plecami tej dwójki, której deszcz pada na głowy, znalazła się pompa wody oraz wąż. Nie ma własnego zbiornika, dlatego trzeba szukać hydrantu. Za to na pompie znalazł się "balkonik", który pozwala dotrzeć z wodą do wyżej umieszczonych miejsc. No nie jest to drabina, ale na pewno "stołek". W razie czego, Subaru ma jeszcze umieszczoną na zewnątrz gaśnicę.

Pożarnicze maleństwo ma zaledwie 17 tys. km przebiegu, a pochodzi z 1995 roku. Naszym zdaniem, to niezmiernie ciekawy pomysł na bardzo nietypowego klasyka. Jak wszystkie kei-vany jest po prostu fajny, a niemalże zabawkowa zabudowa strażacka czyni go czymś, co jest w pół drogi do zabawkowego "wozu strażackiego". A jednocześnie jest w pełni funkcjonalny.

Samochód został wystawiony na aukcjach Cars & Bids. Póki co osiągnął cenę 5000 USD. Ciekawe, jaka będzie finalna kwota, bo może nawet z transportem być niewiele tańszy niż niektóre nasze Żuki z OSP, których ceny wystrzeliły w kosmos na fali PRL-owskiej nostalgii.

Gasilibyśmy kłótnie w internecie jak źli. Albo poczekali do Wielkanocy.

źródło: Cars & Bids