Ten samochód przyciągnie wzrok na ulicach. Wygląda jak Ferrari, ma cenę Lexusa
Ma naprawdę świetną stylistykę, która czerpie garściami z Ferrari Purosangue i Astona Martina DBX. Problem w tym, że mówimy tutaj o samochodzie za ułamek ceny tych modeli. Xiaomi YU7 2025 oficjalnie wjeżdża na rynek i niebawem pojawi się też w Europie.
Wiecie jak najlepiej opisać słowo "problem w motoryzacji"? Pojawia się on wtedy, gdy firma zajmująca się elektroniką i nowymi technologiami, chiński gigant, wchodzi w świat motoryzacji z takim sukcesem. Xiaomi w 14 miesięcy sprzedało blisko 260 000 samochodów na rodzimym rynku, przyciągając do siebie klientów jeżdżących wcześniej najróżniejszymi autami - Teslami i Porsche. Teraz na celownik biorą także Europę, a ich najnowszy model, Xiaomi YU7, może być przekleństwem firm z Europy.
Dlaczego? Powody są dwa. Po pierwsze - Chińczycy stworzyli świetnie wyglądające auto. Przy jego projektowaniu pomagał Chris Bangle, którego BMW do dziś polaryzują opinie. Po drugie - pod tym nadwoziem kryje się wydajny napęd. Oczywiście, w pełni elektryczny - ale to standard w wielu nowych chińskich autach.
Jedno trzeb przyznać. Xiaomi YU7 jest naprawdę dobrze narysowane
Czy jest to kopia Ferrari Purosangue? Nie, choć wiele detali faktycznie przywodzi na myśl ten model. Widzę tutaj bardziej "SUV-a McLarena", którego McLaren nie ma w swojej ofercie. Co jak co, ale robotę wykonano wzorowo - a ciekawe kolory podkreślają przyjemnie stylistykę tego samochodu.
Jakby nie patrzeć jest to ogromne auto - choć na takie nie wygląda. Ma 4999 mm długości, 1996 mm szerokości i 3 metry rozstawu osi. Wchodzimy więc tutaj na terytorium Tesli Model X oraz Volvo EX90.
Wnętrze wyprzedziło... BMW. Tak, Xiaomi zrobiło coś, co Niemcy dopiero wprowadzą
Jeśli kojarzycie kokpit BMW Panoramic iDrive, który stanie się nowym standardem, to pewnie zauważycie tutaj pewne podobieństwo. Zresztą Xiaomi nazywa go... HyperVision Panoramic Display. Tuż pod linią szyby ulokowano długi wąski ekran, który przekazuje kluczowe dane. Na konsoli centralnej jest zaś 16,1-calowy wyświetlacz multimediów. To wygląda naprawdę dobrze.
Z ciekawostek: mamy tutaj rozkładaną do pozycji półleżącej kanapę z tyłu, a także duży bagażnik o pojemności 678 litrów. Frunk z przodu ma z kolei ponad 170 litrów pojemności.
Chińska marka chwali się też wyraźnie poprawioną aerodynamiką, a także 19 kanałami, które poprawiają przepływ powietrza. Zasadniczo wszystko sprowadza się do jednej kwestii - wydajności.
To oczywiście kluczowa rzecz w samochodach elektrycznych. Im mniejszy współczynnik oporu powietrza, tym niższe zużycie energii
O ile w autach spalinowych stawką są dziesiątki litra, o tyle tutaj czasami da się urwać nawet kilka kilowatogodzin. To automatycznie oznacza dużo większy zasięg i wzrastającą atrakcyjność dla potencjalnych klientów.
A skoro o napędzie mowa, to ten dostępny będzie w kilku wariantach. Bazowa wersja oferuje 320 KM i 528 Nm trafiających na tylne koła. Przekłada się to na przyspieszenie do 100 km/h w 5,9 sekundy i na 240 km/h prędkości maksymalnej. W tym wariancie standardem jest bateria 96,9 kWh, zapewniająca do 835 kilometrów zasięgu. Mówimy jednak o danych zgodnych z normą CTLC, która uwielbia zawyżać możliwości elektryków o kilkadziesiąt procent.
Półkę wyżej jest werjsa YU7 Pro, która ma 496 KM i 690 Nm. Dostajemy w niej napęd na cztery koła, przyspieszenie do setki w niecałe 5 sekund i 760 kilometrów zasięgu.
Gamę zamyka Xiaomi YU7 MAX, generujące 690 KM i 866 Nm, a ta moc trafia oczywiście na wszystkie koła. Setka pojawia się na zegarach w 3,2 sekundy, a zasięg to 770 kilometrów. Jest to zasługa większego akumulatora o pojemności 101,7 kWh.
Xiaomi YU7, czyli architektura 800V, która zapewnia ekspresowe ładowanie
To jest coś, czym Chińczycy mocno się chwalą. Od 10 do 80% ten samochód ładuje się w 12 minut. Teoretycznie stawia go to w czołówce na rynku, choć oczywiście wszystko zależy od mocy ładowarek. W Europie tak potężnych stacji w zasadzie jeszcze nie ma.
Ceny? Te jeszcze pozostają tajemnicą, ale mówi się o 320-330 tysiącach juanów, co oznaczałoby około 170-180 tysięcy złotych. To rzecz jasna kwota przed podatkami w Chinach. Realnie więc w Europie takie auto mogłoby kosztować około 300 000 złotych.
Pewne jest to, że Xiaomi pojawi się na Starym Kontynencie. Chińczycy już to zapowiedzieli, ale jeszcze nie ogłosili dokładnego planu. Konkurencja powinna jednak brać pod uwagę ich możliwości. Sukces w Chinach pokazuje, że ten technologiczny gigant ma potencjał i możliwości, które mogą zaskoczyć wiele koncernów.


