Sprawdziłem trzy najważniejsze generacje Volkswagena Golfa GTI. To kamienie milowe dla tego modelu
Pierwsze wcielenie przetarło szlak dla wielu producentów i sprawiło, że hothatche stały się hitem. Druga generacja pokazała dojrzałość i kierunek rozwoju marki. Piąta z kolei dała nowy blask tym magicznym literom. Przed Wami Volkswagen Golf GTI w trzech kluczowych wydaniach, które zmieniły rynek.
Kilka obrotów rozrusznikiem, lekko wciśnięty pedał gazu, aby silnik od razu zaskoczył. Stare dobre 1.6 budzi się do życia z charakterystycznym warkotem, szykując się do pracy. Wrzucam jedynkę i dynamicznie startuję gdzieś na wąskiej asfaltowej drodze pomiędzy wzgórzami Dolnej Saksonii. 110 KM zabiera się do pracy w ekspresowym tempie i sprawnie rozpędza ważący nieco ponad 800 kilogramów samochód. Na kierownicy jest lekki luz, ale to w niczym nie przeszkadza. W zakrętach jadę coraz szybciej, delektując się lekkością i zwinnością tego samochodu. Obraz za oknami przesuwa się coraz szybciej, strzałka obrotomierza chętnie zwiedza okolice czerwonego pola. Życie jest piękne, a Volkswagen Golf GTI pierwszej generacji przypomina, dlaczego kochasz analogową motoryzację.
Tu czas na małe zwierzenie. Z wiekiem coraz mniejszą frajdę sprawiają mi mocne maszyny. Obcowanie z nowymi supersamochodami to unikalne doświadczenie, ale we wszystkich nowościach czuć coraz więcej komputeryzacji i coraz mniej emocji. Z kolei gdy wsiadam do tych 20, 30, czy nawet 50-letnich samochodów, uśmiech nie znika mi z twarzy i czuję się znowu jak dziesięciolatek, który na widok Porsche wrzeszczał z radości.
Volkswagen Golf GTI to coś więcej, niż samochód. To swego rodzaju symbol i obiekt kultu
Niemcy chcieli zbudować tylko 5000 egzemplarzy Golfa GTI pierwszej generacji, aby spełnić wymagania homologacyjne grupy C. Finalnie otarli się o liczbę zbliżoną do 490 000 wyprodukowanych samochodów. Rynek pokochał to auto, a właściciele szybko związali się ze sobą za sprawą różnych klubów i spotkań, które przerodziły się w wielkie zloty nad jeziorem Worthersee.
Wcale mnie to nie dziwi. Golf GTI pierwszej generacji jest idealny w swojej prostocie. Zachował praktyczność i uniwersalność standardowych wersji, ale jednocześnie oferował dużo radości z jazdy. Osiągami wówczas dosłownie zaginał wiele mocniejszych samochodów i dawał poczucie wolności, jakiego nie oferowały podobnie wycenione auta.
To jest właśnie to, co mnie urzeka w starych samochodach. Lubię, jak pojazd mówi do mnie językiem swojego prowadzenia, zachowania i charakterystyki, a nie kolejnymi brzęczykami i systemami, chcącymi myśleć za mnie. W "jedynce" wszystko jest idealnie mechaniczne i zarazem dalekie od perfekcji.
Układ kierowniczy ma luzy, skrzynia biegów wymaga precyzji, a praca hamulców przypomina, że przez pięćdziesiąt lat tak prosta rzecz przeszła bardzo długą drogę i oferuje zupełnie inne możliwości.
Tu do akcji wkracza Golf GTI drugiej generacji. Podobny wizualnie, zupełnie inny konstrukcyjnie
Przesiadając się pomiędzy tymi samochodami poczułem się mniej więcej tak, jakby z dorożki wskoczył do Lamborghini. Raptem kilka lat różnicy, w praktyce zupełnie inne podejście do konstrukcji i inżynierii.
Volkswagen Golf GTI drugiej generacji to dojrzała maszyna, bardzo dopracowana i zdecydowanie bardziej solidna. Wnętrze miło otula kierowcę i nie straszy gołą blachą. Jakość materiałów zdecydowanie się poprawiła. Układ kierowniczy ma dużo więcej precyzji, a skrzynia biegów pracuje niczym dobry zegarek.
Jednocześnie emocje wchodzą tutaj na nieco inny poziom. Jest grzeczniej, spokojniej, pewniej. Wciąż można liczyć na dobrą zabawę, ale mimo wszystko czujemy się jak w bardziej statecznym samochodzie. Litery GTI zerkają z grilla, ale za kierownicą ich obecność nie jest już tak odczuwalna - przynajmniej do momentu, w którym nie wyprostujemy prawej nogi. Wtedy 129 KM (wersja 16V, z końcówki produkcji) pokazuje swoje możliwości, choć silnik walczy tutaj już z nieco większą masą.
Później przyszedł moment, w którym Golf GTI stracił na chwilę swój pełny blask
Volkswagen inwestował wówczas w różne szalone warianty, takie jak chociażby VR6. To właśnie ta wersja była wisienką na torcie oferty "trójki" i oferowała świetne osiągi. GTI po prostu dobrze wyglądało, ale generowało z reguły 115 KM z dwulitrowego silnika. Później podkręcono go do 150 KM.
To samo tyczy się czwórki, z jednostką 1.8 Turbo o mocy 150-180 KM. Tutaj również pozostawała ona w cieniu wariantu VR6, a później Golfa R32, który był przełomową konstrukcją. Nie dość, że pod maską znalazła się 250-konna wersja sześciocylindrowej jednostki, to jeszcze sparowano ją z nowatorską skrzynią DSG.
I tu przyszedł czas na wielki powrót, jakim był Golf piątej generacji
Uważam, że w tym stwierdzeniu nie ma ani słowa przesady. "Piątka" była resetem, na który czekało wiele osób. Zyskała dojrzałą stylistykę, ale i ciekawy wygląd wariantu GTI. Do tego pod maską zadebiutował silnik 2.0 TSI o mocy 200 KM, który opcjonalnie można było połączyć ze skrzynią DSG.
Właśnie taki samochód podstawił mi Volkswagen. Do tego to wersja Pirelli, która zyskała inne felgi, charakterystyczny "bananowy" lakier i ciekawą tapicerkę foteli z odciśniętym bieżnikiem.
Choć mówimy tutaj o modelu, który konstrukcyjnie ma już dwadzieścia lat na karku (ależ ten czas pędzi!), to zza kierownicy nie czuć tego wieku. Są multimedia, wygodne fotele, dobre wyciszenie i komfort jazdy. Po dociśnięciu prawej nogi dostajemy solidną porcję koni mechanicznych, sprawnie rozpędzających ten samochód. Naturalny dźwięk miło pieści uszy, a świetne właściwości jezdne pozwalają cieszyć się zakrętami.
Te trzy generacje są moim zdaniem kamieniami milowymi dla wersji GTI
Jedynka przetarła szlak i pokazała, że rynek chce sportowe hatchbacki. Dwójka z kolei była przejawem dojrzałości Volkswagena i świadomości, że kompaktowe samochody nie mogą być spartańskie. Piątka połączyła rozwiązania zarezerwowane dla drogich samochodów z klasycznym hatchbackiem z mocnym silnikiem. Zresztą ten przepis stosuje się cały czas, jedynie z lekkimi modyfikacjami.
Dzień z Golfami GTI zakończyłem w samochodzie, który przeszedł bez echa. Mowa tutaj o szóstej generacji, do tego w wydaniu kabrio, opracowanym przez Karmanna. To już bardzo współczesny samochód, który jest dużo bardziej skomputeryzowany. Mimo wszystko każda chwila, gdy można cieszyć się jazdą bez dachu nad głową po krętych drogach Dolnej Saksonii, jest na wagę złota.