Volkswagen Grand California to willa na kołach. Podróżowanie nim wymaga jednak pokory (i przygotowania) - TEST, OPINIA
Tuż po odbiorze kluczyków do tego auta poszedłem na parking i stanąłem popatrzeć kilka dobrych chwil na kolosa, z którym przyjdzie mi się zmierzyć. Volkswagen Grand California może i jest willą na kołach, ale uwierzcie mi - wyprawa takim autem wymaga pokory i przede wszystkim odrobiny pomyślunku.
To był cholernie upalny sierpniowy dzień. Jedynym punktem na całym parkingu, gdzie można było znaleźć całkiem solidną porcję cienia, był ten przy Grand Californii. Uwierzcie mi, patrząc na zaparkowanego obok Touarega miałem wrażenie, że spoglądam na up'a. Największy SUV marki po prostu nie istniał przy tym samochodzie. Volkswagen Grand California.
Nigdy nie miałem do czynienia z kamperami. Tylko raz w życiu spałem w przyczepie kempingowej - miałem jednak wtedy niecałe 6 lat i jedyne co zostało mi w pamięci to burza, która trzęsła tym wielkim kawałkiem plastiku jak dziecko zabawką. Tymczasem teraz miałem spędzić w takim aucie kilka dni w podróży. Z różnych powodów zrezygnowaliśmy jednak z wypadu za granicę, stawiając na nasze polskie Mazury. Nie wiem, czy była to chwila mojej niepoczytalności, czy też po prostu łudziłem się, że z równania Mazury+środek upalnego sierpnia wyjdzie mi wynik "pusto i przyjemnie". No cóż.
Tak, Volkswagen Grand California jest WIELKI
Ale najpierw taki samochód jak Volkswagen Grand California musi być przygotowany do wyprawy
A wbrew pozorom nie jest to takie "hop-siup". Standardowo wyjeżdżając na urlop autem po prostu wrzucam do bagażnika walizki, ładuję dużą kosmetyczkę i jestem gotowy do podróży. Mało ambitnie podobne założenia przyjąłem przy kamperze. Tymczasem tutaj przydają się jeszcze środki czystości, ręczniki i wiele innych rzeczy, których często nie bierzemy ze sobą na wakacje. Na szczęście towarzysząca mi w tej wyprawie najlepsza żona, która twardo stąpa po ziemi i ma więcej rozumu niż ja, szybko dołożyła brakujące rzeczy.
Auto umyte, zatankowane. Gotowi do drogi? Otóż nie - Volkswagen Grand California ma tak wspaniały przybytek jak łazienka. Nie ukrywam, że nie lubię dzielić prysznica i toalety z innymi. Urlop oznacza dla mnie komfort i relaks, a idea prysznica, pod którym myje się dziennie kilkadziesiąt osób, jakoś psuje mi ideę wyjazdu. Zatankowaliśmy więc około 100 litrów wody do zbiornika i dopiero wtedy byliśmy gotowi do wyjazdu.
Bagażnik jest ogromny. Na drzwiach przygotowano miejsce na krzesła i stolik.
Bierz poprawkę na wszystko
Powiedzieć o Grand Californii "po prostu duża", to tak jakby Burdż Chalifa określić "trochę wyższym budynkiem". Ponad 2,8 metra wysokości i 6 metrów długości wymaga pokory i solidnego planowania trasy (gdy np. musimy przejechać przez las lub przez szutry - wysoka masa sprawia, że auto łatwo osiada po w błocie deszczu). Na przykład zupełnie nie przyszło mi do głowy, że z punktu startowego będę musiał wyjeżdżać okrakiem, bo dachem skasuję mniej więcej 3/4 gałęzi drzew rosnących na osiedlu. Tak ogromne wymiary nie sprzyjają też ekonomii, dlatego Mazury były solidnym kompromisem pomiędzy czasem spędzonym za kierownicą a relaksem w miejscu docelowym.
Miłą niespodzianką jest jednak zachowanie tego auta w trasie. Pod maską tego egzemplarza znalazł się silnik 2.0 TDI, który generuje 177 KM. Do tego wszystkiego wisienką na torcie jest automat, 8-biegowa skrzynia DSG. Mocy w sam raz jak na auto, które waży ponad 3100 kg i ledwo co mieści się w kryteriach kategorii B. Dynamika istnieje, wyprzedzanie ciężarówek jest możliwe, a zużycie paliwa do mniej więcej 110 km/h prezentuje się bardzo rozsądnie. Wybaczcie - pomiary sobie odpuściłem, dla własnego zdrowia psychicznego. Zresztą po opuszczeniu kawałka drogi ekspresowej nie przekroczyłem tym autem 90 km/h.
Deska rozdzielcza niczym nie różni się od tej z klasycznego Craftera. System multimedialny obsługuje Apple CarPlay i Android Auto.
Leniwie tocząc się w wygodnych fotelach ErgoActive naprawdę można zacząć lubić ten samochód. No, przynajmniej do momentu, w którym nie zaczniemy szukać pola kempingowego. W Polsce infrastruktura takich miejsc wciąż nieco zawodzi. Np. znalezienie lokalizacji z zewnętrznym zasilaniem dla samochodu wcale nie jest proste. Gdy już jednak upatrzymy takie miejsce, to albo będzie ono zastawione "pod korek", albo jego klimat zabity jest przygrywającym z lokalnego baru disco-polo i trwającymi do późna imprezami, suto zakrapianymi alkoholem. Spokoju - brak.
Trafiliśmy na szczęście w miejsce, które jest nieco odsunięte od typowo turystycznych szlaków. Owszem, jezioro Nidzkie jest popularne, ale na linii brzegowej znajduje się kilka nieco mniejszych kempingów. Jeden z nich wybraliśmy, licząc na choć odrobinę pięknego widoku z auta.
Zasmakujmy czegoś nowego
Wciskając się gdzieś pomiędzy namioty a przyczepy tym wielkim kamperem czułem się mniej więcej tak, jakbym parkował Bugatti Chiron gdzieś przy Placu Trzech Krzyży. Pół pola zeszło się podziwiać moje nieudolne manewry (trochę w prawo, trochę w lewo, wszystko aby złapać odrobinę widoku), część osób robiła zdjęcia. Wiecie, taka spotterka, tylko w nieco innym wydaniu.
Taki samochód budzi ogromne zainteresowanie na polskich polach kempingowych. To dość ciekawe doznanie.
Czas na wypoczynek
Zaparkowaliśmy i przystąpiliśmy do instalacji w miejscu docelowym. Auto przełączyłem w tryb kempingowy - robi się to z poziomu panelu sterowania, który ulokowano w "salonie", czyli w części mieszkalnej auta. Wysuwa on na stałe próg przy drzwiach i przygotowuje działanie zasilania. Dodatkowy akumulator ładowany jest podczas jazdy, a pełna bateria bez problemu wystarcza na dwa dni pobytu na polu.
Panel sterowania samochodem. Tutaj sprawdzimy stan wody czystej i brudnej oraz stopień naładowania baterii.
W tylnych skrzydłowych drzwiach znalazło się miejsce na dwa krzesła i stolik, który możemy rozłożyć sobie pod wysuwaną ze ściany bocznej markizą. To naprawdę taki wersal na kołach - po tej zabawie przyszło delektować się kolacją przyrządzoną na małej, ale praktycznej kuchence. Dwa palniki zasilane są z dwóch butli gazowych. Te ukryto w bagażniku, gdzie można wrzucić torby z rzeczami, przewody i inne rzadziej używane rzeczy. Warto dodać, że tylko jedna jest zawsze w użyciu - druga to po prostu zapas na długi wyjazd.
Stołować można się też w kabinie - mamy tutaj duży blat, który w czasie jazdy przypina się na tylnym łóżku. Jego obsługa jest banalnie prosta - wyciągamy blat, wpinamy go w listwę na ścianie, otwieramy nogę, a potem ewentualnie obracamy przednie fotele w kierunku kabiny. Banalnie proste!
Volkswagen Grand California ma też ogromną lodówkę, która chłodzi lepiej niż niejedna zamrażarka. Jedzenie i kilka butelek mieści się tutaj bez zająknięcia. O ile oczywiście pomyślicie o solidnym zaopatrzeniu - ale o tym za chwilę.
Czas na dobranockę
Spanie. Kluczowa kwestia w takim aucie, tutaj rozwiązana doskonale. W tylnej części znajduje się duże łóżko dla dwóch osób. Materac, choć cienki, jest ułożony na ciekawie skonstruowanej postawie ze sprężynami. Muszę przyznać, że komfort snu jest tutaj bardzo wysoki - mając 185 cm mieszczę się idealnie "na styk" pomiędzy ścianami i mam zapas miejsca nad głową i pod palcami. Obok łóżka są dwie wtyczki USB, tak więc telefon naładujecie. Z gniazdek 230V można skorzystać tylko i wyłącznie przy podpięciu auta do zewnętrznego źródła zasilania.
Nad łóżkiem jest bardzo dużo schowków na wszystkie rzeczy. Przestrzeń do spania zaplanowano fantastycznie - jest tutaj wygodnie i przyjemnie.
Volkswagen Grand California ma też drugie łóżko, które jest nad całą kabiną. Wystarczy nacisnąć jeden przycisk i pociągnąć za chwyt, aby je wysunąć. Zajęcie miejsca nie jest najwygodniejsze, ale po krótkiej praktyce można do tego przywyknąć. Przy podróży w dwie osoby przestrzeń ta doskonale sprawdza się jako dodatkowa "szafa" na ciuchy - trzymaliśmy tam większość podręcznych rzeczy.
Poranna toaleta
Pobudka, rozsunięcie wszystkich rolet, otwarcie drzwi, głęboki chełst świeżego powietrza (z lekkim fetorem ustawionych przy wjeździe Toi-Toiów). To co, może prysznic? Skoro ten samochód daje taką możliwość, to warto skorzystać. Wcześniej jednak warto pamiętać o kilku podstawowych rzeczach. Na przykład jeśli nie macie ochoty myć się lodowatą wodą, to trzeba wcześniej włączyć gazowe ogrzewanie. Panel ukryto przy podłodze, w zamykanym schowku. Odpowiednie zawory muszą być otwarte, a butle odkręcone. Dopiero po pewnym czasie dostaniemy przyjemnie ciepłą wodę, tak więc warto wziąć na to poprawkę czasową.
Sama toaleta i kabina jest malutka, ale w zupełności wystarcza do komfortowego prysznica. W łazience jest też otwierany luft, który pozwala na wpuszczenie powietrza z zewnątrz. Korzystanie z ubikacji jest już nieco bardziej skomplikowane, gdyż wymaga lektury instrukcji i dobrego przygotowania. Przede wszystkim - pojemnik na nieczystości ma małą pojemność. Jego opróżnianie nie należy do najsympatyczniejszych, tak więc przy czułym powonieniu możecie mieć z tym pewne problemy. Warto też pamiętać, że toaletę można opróżnić tylko w określonych miejscach. Na kempingach są specjalne strefy oznaczone jako "WC CHEM", gdzie można zlać zawartość kasety. Ta wyciągana jest od zewnątrz, z lewej ściany auta.
Wszystko pięknie? Nie do końca. Życie z kamperem nie jest takie proste
Przyznaję szczerze, że moje przygotowanie do wyjazdu ograniczyło się do szybkiej lektury książki dołączonej do auta i do przejrzenia kilkunastu stron internetowych. A to był błąd, który odczuliśmy już drugiego dnia wyjazdu. Wstaliśmy rano i zwyczajnie zaczęliśmy się nudzić. Plaża przy kempingu była oblegana, co w czasach pandemii nas nieco odpychało. Plac położony był nad brzegiem jeziora w środku lasu, tak więc w grę wchodził jedynie długi spacer. Rowerów nie zabraliśmy, gdyż akurat nie mieliśmy takiej możliwości - choć bagażnik jest tutaj standardem. Pamiętajcie tylko o nim otwierając tylne drzwi, gdyż wpakowanie sobie guza na głowę jest banalnie proste.
Spanie na dziko to genialny pomysł. Niestety, w sezonie w Polsce wiele popularnych miejsc jest potwornie zatłoczonych. Na ciszę i pustkę nie ma co liczyć. Tutaj jedno z najprzyjemniejszych miejsc, które udało mi się znaleźć - Szeroki Ostrów nad jeziorem Śniardwy.
W efekcie każdego dnia mieliśmy ochotę zmienić miejsce, w którym nocowaliśmy. Nie wziąłem jednak poprawki na to, że mniej więcej 70% Polski jest na Mazurach, a kempingi pękają w szwach. Skusiłem się więc na podróż na tak zwane "dzikie" lokalizacje, które - jak po cichu liczyłem - mogły być puste. Nic bardziej mylnego. Gdy wytoczyłem się zza ostatniego wzniesienia przed miejscem docelowym, gdy nagle do moich uszu dobiegł głos wyjącego Zenka Martyniuka i zapach smażonego na grillu mięsa.
Męcząca logistyka
Finalnie okazało się więc, że więcej czasu spędziliśmy na przebijaniu się z miejsca A do miejsca B, polując w międzyczasie na wolną przestrzeń na jakimś sensownym kempingu. Poza tym takie przejazdy były przydatne - wszak chcą ładować telefony trzeba mieć prąd w akumulatorze, a ten jednak znika przy używaniu lodówki i oświetlenia w aucie. Warto też pamiętać, że laptopa nie naładujecie przy postoju bez zewnętrznego zasilania.
Kolację podano! W drzwiach i oknach znajdują się praktyczne moskitiery - dzięki nim owady nie dostają się do wnętrza.
Drugi problem, wynikający wyłącznie z mojej nieznajomości tematu i braku odpowiedniego przygotowania, tyczył się zaopatrzenia. Przyjechaliśmy na całkiem przyjemny kemping, położony z daleka od cywilizacji. Kiedy już się rozlokowaliśmy i zabraliśmy za przygotowywanie kolacji zauważyliśmy, że nasze zapasy jedzenia szybko spuchły. Tym samym nie mieliśmy za bardzo wyjścia - następnego dnia rano trzeba było zwinąć cały interes, wyjechać z pola, zrobić zakupy i wrócić na miejsce. Wtedy jednak okazało się, że w międzyczasie cała reszta okolicznych turystów postanowiła wybrać właśnie to miejsce na swój pobyt. Bywa i tak.
Drogi kamper to w Polsce wciąż coś luksusowego
Tutaj nawiązuję do fragmentu o parkowaniu na polu. W Polsce standardem są pobyty pod namiotami, ew. w przyczepach. Kamper wciąż stanowi novum, coś luksusowego. Zwłaszcza, gdy mówimy o takiej konstrukcji jak Volkswagen Grand California. Kilka osób przyszło na wycieczkę po samochodzie, gdyż budził ich ogromną ciekawość. Jestem też niemal pewien, że 3/4 osób wypoczywających w tym miejscu zrobiło zdjęcie dużej Californii.
Jest i kuchnia. Dwa palniki są w zupełności wystarczające. Dodatkowo z prawej strony zlokalizowano wysuwany blat, który "kładzie się" na łóżku.
Wakacje w kamperze nie są dla każdego
To brzmi jak fajna przygoda i dużą dawka emocji. Wiecie, vanlife, modne zdjęcia, fajny klimat podróży. I tak jest, ale przy dobrym przygotowaniu. Moim zdaniem wybierając się na wakacje kamperem warto też pomyśleć o wyprawie za granicę. Tam caravaning jest jednak dużo bardziej rozwinięty, co ułatwia znalezienie ciekawego miejsca do spędzenia kilku dni. Pola mają odpowiednie zaplecze, łatwo o miejsce z zewnętrznym zasilaniem czy dostępem do przyjemnych łazienek.
Volkswagen Grand California - taki samochód kosztuje nawet ponad 300 000 zł
Cena jest tutaj niewiele niższa niż w przypadku typowych kamperów. Ten egzemplarz kosztował właśnie około 300 000 zł, a z opcji nie posiadał tylko anteny satelitarnej na dachu. Volkswagen Grand California ma kilka zalet w porównaniu do typowych aut tego typu. Mniejsza szerokość pozwala np. na komfortową i legalną jazdę po miastach. Opór powietrza jest też nieco mniejszy, co wpływa na komfort prowadzenia i ekonomię.
Wnętrze jest jednak "ściśnięte" na mniejszej powierzchni. Dlatego miejsca dla dwójki dodatkowych pasażerów są bardzo niewygodne (pionowe oparcie może wymęczyć), a chodzenie po samochodzie w dwie osoby wymaga odrobiny elastyczności i gibkości.
Volkswagen Grand California jest naprawdę wygodny i dopracowany. Wakacje w kamperze nie są jednak dla każdego.
Jeśli nigdy nie próbowaliście wakacji w aucie, to warto się na to skusić. Przynajmniej wyrobicie sobie zdanie na ten temat i zobaczycie, czy caravaning pochłonie Was bez końca, czy też na jednej przygodzie się zakończy. Ja z pewnością podejmę drugą próbę, ale nie sądzę, abym kiedykolwiek został fanem takiego podróżowania.
Grand California i - dla porównania - "duży" Ford Nugget. Różnicę widać gołym okiem - Volkswagen jest naprawdę ogromym samochodem.