Wychodzi na to, że jestem starym dziadem. Nie rozumiem bardzo szybkich samochodów elektrycznych

Dochodzę do wniosku, że chyba robię się stary, ale szybkie samochody elektryczne strasznie mnie męczą. Po siedmiu dniach z autem, które osiąga setkę w teorii w mniej niż 4 sekundy, miałem... dość. Ale powody nie są oczywiste.

Wcale nie chodzi mi o osiągi. Dobre przyspieszenie ma swoje plusy. Uwielbiam ten moment, kiedy na pasu rozbiegowym dociskacie prawą nogę do podłogi i ekspresowo osiągacie dopuszczalną na autostradzie prędkość. Uwielbiam też to, że manewry wyprzedzania stają się bajecznie proste. Problem w tym, że szybkie samochody elektryczne może i imponują osiągami, ale tutaj kończą się ich zalety.

Wiele osób fascynuje się możliwościami takich pojazdów. Nisko położony środek ciężkości poprawia teoretycznie właściwości jezdne, brak zwłoki w napędzie zapewnia abstrakcyjne możliwości, a elektronika sprawia, że nawet ta wielka nadwaga wynikająca z obecności akumulatora nie stanowi aż tak dużego problemu.

I chyba to jest właśnie to, co mnie tutaj najbardziej drażni. Szybkie samochody elektryczne, zwłaszcza te "sportowe", są po prostu... sztuczne

Oczywiście na tej liście mamy garść wyjątków, ale o nich za chwilę. Przede wszystkim największy zarzutem, który mogę tutaj postawić, jest absolutny brak jakiegokolwiek indywidualnego charakteru takich samochodów.

Możecie zamknąć oczy, przesiadać się pomiędzy takimi pojazdami i odczujecie tylko garść różnic. Te ograniczają się jednak głównie do pracy zawieszenia, układu kierowniczego i ewentualnie systemu przekazywania mocy na asfalt.

Cała reszta jednak jest równie "zero-jedynka" i powtarzalna. Brakuje dźwięku, unikalnej charakterystyki całego napędu i ogólnego charakteru pojazdu. To są rzeczy, które budują te wszystkie wibracje, dźwięki i przede wszystkim brzmienie jednostki napędowej.

szybkie samochody elektryczne

Owszem, Porsche Taycan to kapitalny samochód, a wersja Turbo GT potrafi dać dużo frajdy. Niemniej tutaj też wolałbym postawić na zwykły wariant 4S, który jest wystarczająco mocny (albo nawet już zbyt mocny, przynajmniej dla części osób), dający więcej przestrzeni do docenienia dobrych właściwości jezdnych.

Przyspieszenie w 2 lub 3 sekundy nie robi w takich samochodach żadnego wrażenia, pomijając krótkie "wow", które dostajecie w momencie, w którym Wasze wnętrzności przyklejają się do oparcia fotela.

Elektryki mogą być przyjazne na co dzień, są świetne w mieście. W sportowym wydaniu nie potrafią mnie jednak urzec

Zresztą widać to po sprzedaży tych wszystkich hipersamochodów na prąd. Wiele firm próbowało swoich sił z takimi projektami. Większość z nich poległa, a Ci, którzy są w grze, żyją z zupełnie innej działalności. Rimac ma swoją Neverę, ale Mate Rimac, szef i założyciel tej marki, nie ukrywa, że sprzedaż jest słaba, a klienci nie chcą jeździć takimi elektrykami. Rimac żyje za to ze sprzedaży rozwiązań dla innych firm, a także współtworzy Bugatti, które ma teraz silnik V16.

Sportowe samochody elektryczne mają oczywiście swoich zwolenników, ale ja chyba jestem na nie "za stary mentalnie". Może też po prostu wychowałem się na wsłuchiwaniu się w jednostki V6, V8 i V12, które do dziś potrafią wywołać ciarki na ciele.