Alpine A110S i podróż w poszukiwaniu najlepszych zakrętów w Polsce

Jakiś czas temu rozmawiałem ze znajomym na temat nowych samochodów sportowych. Twierdził on, że nie ma już aut, które dają bardzo analogowe wrażenia z jazdy. Mylił się - i to bardzo. Alpine A110S to auto, którego nie da się nie kochać.

Końcówka lutego, sobota, godzina szósta rano. Warszawa powoli budzi się do życia, choć brak słońca i deszczowa pogoda nie zachęcają do opuszczania łóżek. Normalnie najprawdopodobniej przekręciłbym się o tej porze na drugi bok, jednak tego dnia sunąłem już autem przez zaspane miasto. Zresztą nie sam, bo na pokładzie byli ze mną redakcyjni koledzy. W nawigacji Google ustawiliśmy cel - Ferrari Katowice, zapięliśmy pasy i ruszyliśmy w kierunku stolicy Śląska. Cel? Alpine A110S.

Jazda po "Gierkówce" to niezmiennie pełna emocji przygoda. Jakiś pas się kończy, tu nagle coś się zakorkuje, tutaj trzeba zrobić jakiegoś oberka wokół przesuniętych przez ciężarówki słupków. Na tej trasie nigdy nie ma nudy. Tym razem jednak delektowałem się słodkim lenistwem na tylnej kanapie Opla Astry i planowałem w głowie resztę dnia. Plan był prosty - odbieramy kluczyki do nowego podkręconego Alpine i ruszamy w kierunku Żywca, szukając krętych dróg i pięknych krajobrazów. Tak aby bez stresu i napięcia zapoznać się z tym niezwykłym francuskim samochodem.

O ile cała Polska była tego dnia przykryta chmurami, o tyle Śląsk przywitał nas lekkim słońcem i suchym asfaltem. Szczerze mówiąc obawiałem się, że przez większą część dnia będziemy moknąć fotografując to auto, przy okazji fundując sobie solidne przeziębienie.

Alpine A110S i jedyne takie miejsce w Polsce

Alpine Katowice to jeden z budynków kompleksu należącego do rodziny Pietrzaków. Towarzystwo jest wyśmienite - po sąsiedzku znajdziemy salon Maserati i Ferrari. Towarzyszy im unikalne i fenomenalne miejsce na kulinarnej mapie Polski - restauracja "La Squadra", która serwuje doskonałą włoską kuchnię. O tym jednak za chwilę.

Korzystając z nadmiaru czasu postanowiłem zaopatrzyć się w napój zawierający dużo tauryny i kofeiny, aby nieco rozkleić zaspane oczy. To był też dobry moment na lekturę tego, co zmieniło się w Alpine A110S.

Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że samochód ten od wersji Pure czy Legende różni się jedynie drobnymi detalami. Nic bardziej mylnego. Marka z Dieppe wprowadziła tutaj szereg poprawek, dzięki którym całkowicie zmienił się charakter tego auta.

Choć inżynierem nie jestem, to jednak od razu moją uwagę przyciągnął nader dokładny opis modyfikacji, które wpływają na właściwości jezdne. Przede wszystkim auto mocno usztywniono. Nowe zawieszenie ma na celu wyeliminowanie charakterystycznych dla tego modelu lekkich przechyłów i nurkowania, dając w zamian znacznie większą precyzję prowadzenia, poprawioną stabilność i więcej radości z jazdy. Ważny jest też przyrost mocy, bowiem z doładowanej jednostki 1.8 wyciągnięto o 40 KM. Oferuje ona teraz 292 KM i 320 Nm zamiast seryjnych 252 KM w pozostałych wersjach.

Ciekawostką dla niektórych może być masa tego auta. Na liście opcji w Alpine A110S pojawiły się między innymi takie elementy jak kute felgi Fuchs i dach z włókna węglowego. Gotowe do jazdy auto waży 1114 kilogramów, zaś egzemplarz wyposażony w te dodatki jest lżejszy o 7 kilogramów.

Z zewnątrz model A110S rozpoznać można po pomarańczowych wstawkach, które zastępują m.in. charakterystyczną flagę Francji mocowaną na tylnym słupku. Wyróżnikiem jest także świetnie pasujący do tego auta matowy lakier i nowe felgi aluminiowe. Pomarańczowe wstawki pojawiają się też w środku i skutecznie przypominają o tym, że nie mamy do czynienia ze zwykłym autem

Umowa, kluczyki, krótka pogawędka

I kilkanaście minut później siedziałem już za kierownicą nowego Alpine. Zdecydowaliśmy, że zaczniemy - dość rozsądnie - od sesji zdjęciowej na zaporze w Porąbce. Piękna okolica i fantastyczne drogi były dodatkowym atutem, który stał za tą lokalizacją.

Najpierw jednak czeka nas 70 kilometrów podróży. Wyjeżdżam jako pierwszy, zaś kawałek za mną testowym Oplem Astrą sunie redaktor Napieraj. Na prawy fotel Alpine wskoczył redaktor Kopyciński i przejął rolę nawigatora w podróży. Obecność takiej osoby jest bardzo przydatna, bowiem w tym samochodzie miejsce na smartfon jest tylko jedno - w schowku. Fabryczne multimedia trącają myszką i nie oferują nic ponad łączność Bluetooth, dostęp do radia, przeciętną nawigację i system telemetrii pokazujący informacje o aucie. Załączyłem więc lekkie elektroniczne brzmienia i wyjechałem na krótki odcinek autostrady A4, skąd dalej przez Tychy i Oświęcim pognaliśmy do Porąbki.

W "zwykłym" Alpine A110 zachwycała mnie uniwersalność tego samochodu. Kiedy chciałem potrafił pokazać pazura i dać dużo radości. W codziennej eksploatacji był jednak w pełni cywilizowanym i wręcz komfortowym samochodem, no może pomijając kwestię bagażnika. W A110S jest dokładnie tak samo. Przy 140 km/h w kabinie wciąż panuje przyjemna cisza, a zadziwiająco komfortowy kubełkowy fotel zachęca do pokonywania długich dystansów. Poza tym pozycja za kierownicą jest absolutnie wzorowa. Niczym w dobrym sportowym samochodzie nogi mamy wyciągnięte do przodu, plecy wyprostowane, a kierownicę stosunkowo blisko klatki piersiowej - tak aby w każdej sytuacji mieć pełną wolność ruchów przy szybkich manewrach.

Więcej, więcej

Krajobraz Śląska zawsze mnie zadziwia. Stare fabryki, familoki, gdzie bieda przeplata się z podejrzanie wyglądającymi luksusowymi autami zaparkowanymi przed tymi budynkami i architektoniczny chaos tworzą kompozycję, która urzeka i zarazem przeraża. Zbliżając się do Porąbki na szczęście porzuciliśmy ogólną brzydotę na rzecz wzgórz, lasów i coraz bardziej krętych dróg.

Po tych kilkudziesięciu kilometrach zgubiliśmy tereny zabudowane, a moim oczom ukazały się wreszcie miejsca, gdzie Alpine czuje się najlepiej. Coraz pewniej zacząłem więc dociskać prawą nogę, stopniowo badając potencjał tego samochodu. Każdy kolejny kilometr, łuk, hamowanie i ruch rękami sprawiał, że lepiej rozumiałem Alpine A110S. To trochę tak, jakby ktoś wgrał Wam odpowiednie sterowniki. Ten samochód swoją czytelnością zaskakuje za każdym razem, kiedy wchodzisz w zakręt z prędkością wyliczaną według równania "dużo+trochę więcej=frajda". Masz wrażenie, że już może być zbyt szybko, a jednak wciąż masz duży zapas przyczepności, nawet na zimowych oponach, które jak wiadomo zawsze nieco ograniczają możliwości auta.

Poszukiwanie zakrętów

Kocierz Rychwałdzki. Słyszeliście kiedyś o takiej miejscowości? Jeśli nie, to zrewidujcie swoje plany na motoryzacyjne wycieczki po Polsce. W naszym kraju nie ma zbyt wielu świetnych krętych dróg z dobrą nawierzchnią. Ta jest więc prawdziwym skarbem. Krótka, ale fantastyczna kombinacja kilku ostrzejszych i łagodniejszych zakrętów pozwala na naprawdę dużo zabawy. Stwierdziłem więc, że czas poluzować szelki i powalczyć z tym autem w trybie Sport, przy wyłączonej kontroli trakcji.

Alpine A110S

Rozkład mas jest bliski ideałowi. 44% przypada na przód, zaś 56 na tył. Jak na auto z centralnie umiejscowionym silnikiem przystało trzeba więc brać poprawkę na specyficzne prowadzenie oraz fakt, że w nadsterowności auto jest nieco wypychane do przodu. Doskonale pokazało to A110, które przy zdjętym kagańcu tańczyło w idealnie precyzyjny sposób, dając przy tym dużo analogowej frajdy. Każdy ruch kierownicą przekładał się kierunek jazdy, a dozowanie mocy gazem, nawet pomimo doładowanego silnika, było wręcz chirurgicznie precyzyjne.

A110S amplifikuje te wrażenie i daje im nowy, znacznie bardziej zadziorny charakter. Przede wszystkim poraziła mnie precyzja, z jaką można prowadzić ten pojazd w nadsterowności. O ile 110-ka bywa lekko frywolna, o tyle tutaj utrzymanie pełnej kontroli jest znacznie prostsze i przyjemniejsze.

Tutaj mocniejszy znaczy lepszy

292 KM i 320 Nm dostępnych już od 2000 obrotów zabiera się do pracy pełną parą i z lekkością porywa ten samochód do zabawy. I nawet 7-biegowa automatyczna skrzynia biegów, która w 110-ce miewała słabsze momenty, tutaj w zasadzie nie irytuje. W trybie automatycznym dobrze dobiera moment zmiany przełożeń, zaś przy zabawie łopatkami pozwala na pełną kontrolę nad autem.

No i wydech. Wreszcie nabrał soczystego, lekko chrapliwego brzmienia - nie tylko w trybie Sport. To cieszy, bowiem dźwięku najbardziej brakowało mi w tym samochodzie - te cztery cylindry miały w sobie więcej z nowoczesnej sokowirówki niż ze sportowego francuskiego auta.

Te zakręty pokazały też jeszcze jedną rzecz - skuteczność hamulców. Środkowy pedał pracuje twardo i ma świetną progresję. Każde ostrzejsze "depnięcie" przekłada się na skuteczne zmniejszenie prędkości przy braku nurkowania, co jest efektem zastosowania wspomnianego wcześniej zawieszenia.

Kiedy redakcyjni koledzy siedzieli w Astrze i podziwiali lokalną przyrodę, ja niczym opętany pokonywałem wielokrotnie ten sam odcinek, w górę i na dół. I za każdym razem nie mogłem wyjść z podziwu - jak ten samochód jest dopracowany. Zaczynam wręcz skłaniać się ku opinii kilku znajomych, którzy twierdzą, że Alpine A110S jest tak naprawdę jedynym właściwym wcieleniem tego samochodu. Wyciąga z niego to co najlepsze, zachowując zadziwiający komfort podróżowania i uniwersalność tego auta.

Powrót

W Katowicach obiecaliśmy się ponownie zameldować przed 19. Mając więc na uwadze, że przed nami było ponad 80 kilometrów jazdy bocznymi drogami, wyruszyliśmy z odpowiednim wyprzedzeniem. Ponownie wróciło leniwe tempo i spokojna jazda przez dziwne śląskie miejscowości. Wtedy też po raz pierwszy spojrzeliśmy na dane z komputera pokładowego. Ponad 200 przejechanych kilometrów i średnie zużycie na poziomie... 8 litrów. Ale co ja będę pisać o zużyciu paliwa - to nie jest najważniejsza rzecz w tym samochodzie.

Na koniec dnia postanowiłem przesiąść się do naszego drugiego auta, oddając chłopakom Alpine na ostatnią przejażdżkę. Jadąc za tym autem mogłem kontemplować świetnie narysowaną linię nowego A110. Matowy lakier w świetle zachodzącego słońca idealnie podkreślał wszelkie krągłości, a delikatne tylne światła i charakterystyczne przednie wyróżniały to maleństwo na drodze. Ten samochód nawet w otoczeniu typowych pojazdów z segmentu B wygląda jak miniatura, a i tak jest dwukrotnie większy od swojego pierwowzoru. Co za czasy.

Zjedz, wypij, podyskutuj

Punktualnie o 18:30 zameldowaliśmy się w Alpine Katowice. Stwierdziliśmy jednak, że tak miło spędzony dzień zasługuje na dobre zakończenie. Poza tym trzeba było podzielić się wrażeniami i podyskutować na temat tego auta.

Miejsca innego niż lokalna "La Squadra" wybrać nie mogliśmy. Choć tekst jest o samochodzie, to nie mogę nie wspomnieć o tym miejscu. Dlaczego? Po pierwsze - od dawna nie spotkałem się z tak wspaniałą obsługą w jakiejkolwiek restauracji w Polsce. Naprawdę, chapeau bas za podejście do klienta. Po drugie - włoska kuchnia w ich wydaniu to kwintesencja najlepszych smaków i wybitnych potraw. Po trzecie - każdy posiłek spożywa się tam w świetnym towarzystwie, bowiem przed naszymi oczami stały takie auta jak Ferrari 512 TR, Maserati 3500 GT czy Lamborghini Aventador SJ. To jedyne tego typu miejsce w Polsce i jedno z nielicznych w Europie, gdzie połączono ze sobą motoryzację i kulinaria.

Później pozostał nam już tylko powrót do Warszawy. Ta nieszczęsna "Gierkówka" nie była już taka męcząca. Dzień z Alpine A110S to najlepsze lekarstwo na stres i doskonała ucieczka od codzienności. Czy jest to lepsze auto od rywala w postaci Porsche 718 Cayman? Trudno mi powiedzieć. Niemiecki rywal na pewno jest zdecydowanie bardziej sterylny i oferuje lepsze wykończenie. Nie ma jednak tego charakteru, który w Alpine rozkochuje od pierwszych kilometrów. Auto z Dieppe to dla mnie absolutny faworyt motoryzacji XXI wieku. Samochód, który stworzono trzymając się klasycznych założeń, ubranych jednak w nowoczesne odzienie.

Zdjęcia: Dominik Kopyciński, Marcin Napieraj, Maciej Kuchno