Suzuki Swift 1.2 Premium

Złociste liście zalegające na zlanych deszczem drogach. Za oknem wiatr i temperatura w okolicach pięciu stopni Celsjusza. Na osłodę niezbyt przyjaznych warunków pogodowych, w radioodtwarzaczu płyta z piosenkami pewnej pięknej Francuzki... Zapraszam na przejażdżkę nowym Suzuki Swift.

Nie zważajmy na aurę. To nic, że za oknem nieubłaganie bębni deszcz, a wiatr zrywa czapki z głów. Są przecież miejsca, których pogoda nie dotyka. Siedzę w jednym z nich. To wnętrze nowego Suzuki Swift wypełnione słodkim, kobiecym głosem...

Znacie sekret piosenek śpiewanych przez żonę prezydenta Francji, Carlę Bruni? Spójrzmy przez moment na jej twórczość obiektywnie i nieco brutalnie. Posłuchajcie kilku utworów i spróbujcie wyrobić sobie własne zdanie. Nie trzeba być muzykologiem, by prędko dojść do wniosku, że piękna Carla nie ma bynajmniej talentu na miarę Whitney Houston. W jej twórczości tkwi jednak coś bardzo sympatycznego. To coś sprawia, że lubię od czasu do czasu zanurzyć się w głębinach przytłumionego, lekko szepczącego wokalu.

Szczególnie w jesienne dni, kiedy pogoda potrafi wprawić człowieka w iście melancholijny nastrój. Magnetyzm piosenek Carli Bruni nie polega na sile czy nietuzinkowej barwie jej głosu. Nie chodzi tu też o wpadające w ucho melodie. Liczy się sama atmosfera, którą nasycone są kolejne takty większości utworów Francuzki. Słuchając paru piosenek można odnieść wrażenie, jakby obok nas usiadła na chwilę piękna kobieta i zanuciła od niechcenia jakiś kawałek. Niby ładnie, ale z niedociągnięciami. Bez przesadnej dbałości o czystość głosu. I to jest właśnie najbardziej ujmujące w twórczości Carli. Nie sili się na pełny profesjonalizm. Wystarczy włożyć płytę do samochodowego odtwarzacza i bez wytykania jej niedoskonałości, posłuchać słodkich słów niemalże szeptanych do cichutkiego podkładu z gitarą w tle... Na początek, zgodnie z panującą za oknem aurą proponuję "Autumn"...

"There is a wind where the rose was"
Właśnie tymi słowami częstuje mnie Carla, gdy rozglądam się po kabinie Swifta. Na zewnątrz wyjdę dopiero za chwilę, bo wieje tam niesamowicie silny wiatr, a ja zapomniałem zabrać ze sobą kurtki. Co my tu mamy? W porównaniu z poprzednikiem (w przeciwieństwie do zmian w karoserii) wnętrze nowego Swifta to zupełnie "inna bajka". Kształty kokpitu oprócz mniejszych modeli Suzuki mogą przywodzić teraz na myśl Mazdę 3 czy Subaru Imprezę. To pozytywne skojarzenia, zaś jakość montażu plastików (niestety, dość twardych) nie budzi zastrzeżeń.

Na pochwałę zasługują liczne półeczki i uchwyty, które pomagają zadomowić się we wnętrzu Swifta razem ze wszystkimi potrzebnymi w podróży szpargałami. W tylnych drzwiach znajdziemy przydatne kieszenie z miejscem na butelkę. Niestety, spod fotela pasażera zniknęła wysuwana szuflada. Z głośników seryjnego w wersji Premium systemu audio płyną słodkie wersy Carli. Co szepcze? Na przykład to, że radio gra zdecydowanie zbyt "płasko" - brakuje mu średnich tonów. Na plus należy zaliczyć jednak obecność gniazda USB, które umożliwia podpięcie pendrive'a. Czas na łyk gorącej kawy rozjaśniającej zmysły podczas kontemplacji kilku niedociągnięć w ergonomii małego Suzuki.

"I carry the sun in a golden cup..."
Po tych słowach odstawiam kubek z kawą umieszczając go w uchwycie umieszczonym przed lewarkiem skrzyni biegów. Zastanawiam się, jaki jest sens montowania pojedynczej lampki sufitowej do oświetlenia wnętrza, umieszczonej na środku dachu. Nie potrafię też zrozumieć braku poziomej regulacji kierownicy dostępnej dopiero w najbogatszej wersji wyposażenia (zupełnie jakby to był jakiś luksus). Do innych, drobnych mankamentów wnętrza Swifta zaliczyć należy niepodświetlony przycisk do ryglowania centralnego zamka oraz impulsowe dźwigienki kierunkowskazów, które w celu potrójnego mignięcia należy muskać z ogromnym wyczuciem. Inaczej same wpadają w tryb pracy ciągłej. Cóż, nie ma róży bez kolców...

Miejsca z przodu jest w Suzuki sporo, choć pozycja na fotelach może wydawać się trochę zbyt "wyprostowana". Niekoniecznie sprzyja to dłuższym podróżom. W drugim rzędzie, bardziej rosłym pasażerom będzie niestety ciasno, zarówno na wysokości kolan, jak i powyżej nich. Nisko schodząca linia dachu nie oszczędzi głów...

Co gorsza, niewielkie rozmiary wnętrza znajdują swoją kontynuację w symbolicznej pojemności bagażnika (211 l). Nie bardzo da się to zmienić, nawet jeśli złożymy tylne siedzenia (a w zasadzie tylko ich oparcia, bo samo siedzisko kanapy umieszczono na stałe). Powiedzmy to otwarcie: Suzuki nie zostanie rodzinnym samochodem. Do bardziej "miejskich zadań" w zupełności wystarczy.

"I'm looking for the face I had, before the world was made"
Co z tym wyglądem? Czy nowy Swift z zewnątrz różni się w ogóle czymkolwiek od poprzednika? Stawiając czoło przeszywającym na wskroś powiewom jesiennego wiatru, zacieram ręce i spoglądam na obiekt testu. Istotnie, niewiele się tu zmieniło. Bo też nie było takiej potrzeby! Małe Suzuki to kolejny nowy samochód, który wygląda prawie identycznie jak jego poprzednia generacja. Przykładów takiego postępowania można przytoczyć ostatnimi czasy całkiem sporo (pierwsze z brzegu to chociażby Mini czy Nissan X-Trail). Jesień potrafi skutecznie uprzykrzyć człowiekowi życie, więc nie będę zbyt długo rozwodził się nad kształtami karoserii nowego Swifta, by nie zamarznąć na kość.

Efekty modyfikacji w stylu powiększonego rozstawu osi i krótszych zwisów dostrzeżecie bez trudu sami. Suzuki jest o 9 cm dłuższe od poprzednika (rozstaw osi wzrósł o 5 cm) i pomimo zwiększonej o centymetr wysokości ma trochę niżej położony środek ciężkości. Nadwozie charakteryzuje się wzmocnioną sztywnością, co przekłada się na lepsze wyniki w testach zderzeniowych (5 gwiazdek NCAP w porównaniu z czterema przyznanymi poprzednikowi).

Japońscy inżynierowie przy okazji zaawansowanych prac nad poprawieniem konstrukcji nadwozia dopracowali też kilka czysto "kosmetycznych" detali zewnętrznych Swifta. Przykładem mogą być lusterka, które teraz lepiej radzą sobie z opływem powietrza, generując przy tym mniej hałasu i drgań.

Zaglądam jeszcze pod maskę Swifta, choć po kilkunastu minutach spędzonych na zimnie już tęsknię za wnętrzem wypełnionym melodią piosenek Carli Bruni. Szybki rzut oka na 1,2-litrowy silnik o mocy 94 KM. Motor wyposażony jest w bezobsługowy łańcuch rozrządu i dysponuje systemem zmiennych faz dla zaworów dolotowych i wydechowych, co w nomenklaturze Suzuki nazywa się po prostu VVT. Silnik zestawiono z 5-stopniową, manualną skrzynią biegów. Sprawdźmy to wszystko w praniu...

"There is always another story, there is more than meets the eye"
Przekręcam kluczyk i nastaje cisza. Swift okazuje się być bardzo dobrze wygłuszonym autem. Na biegu jałowym o włączonym silniku informują kierowcę jedynie lekkie wibracje przenoszone do wnętrza Suzuki. Miękko pracującym lewarkiem zmiany biegów wrzucam jedynkę i ruszam. Kolejne miłe zaskoczenie: w porównaniu z poprzednikiem w nowym Swifcie zarówno sprzęgło, jak i gaz pracują subtelniej. Dzięki temu kierowca instynktownie zgrywa się z autem dużo szybciej, zaś przed puszczeniem sprzęgła nie trzeba robić żadnych dziwnych przegazówek. Wszystko odbywa się płynnie i wymaga mniej wysiłku niż kiedyś. Już wiem, że w Suzuki poprawili dokładnie to, co trzeba. Czas na ocenę silnika i układu kierowniczego.

Nowy motor ma mniejszą pojemność niż jego odpowiednik z ustępującego modelu (1,2 zamiast 1,3 l). Moc wzrosła o 2 KM. Dalej jest to klasyczna japońska "wiertarka", która potrzebuje do życia obrotów. Ma jednak miłe dla ucha brzmienie i zadowala się naprawdę niewielkimi ilościami paliwa (w trasie można zejść nawet poniżej 5 l/100 km).

Niestety, z uwagi na taką charakterystykę motoru, pojęcie elastyczności jest Suzuki raczej obce. By porządnie "oddychać", silnik wymaga wkręcania go na co najmniej 4 tys. obrotów, co zmusza kierowcę do częstej żonglerki biegami. Z uwagi na wspomnianą, poprawnie działającą skrzynię biegów, nie jest to bynajmniej czynność przykra. Trzeba po prostu do niej przywyknąć.

Sunąc po mokrych i dziurawych drogach powiatowych doceniam zawieszenie nowego Swifta, które dobrze filtruje nierówności i jest trochę bardziej miękkie niż w poprzednim modelu. Nie ma tu jednak mowy o żadnym bujaniu czy "wykładaniu się" w zakrętach. Przed testem największą ciekawość wzbudzał we mnie układ kierowniczy małego Suzuki. Okazało się, że także i tu zmiany poszły w dobrym kierunku, choć przy okazji delikatnie "wykastrowano" Swifta z jego zadziornego charakteru.

Elektryczne wspomaganie działa teraz silniej, lecz daje też zdecydowanie więcej czucia w środkowym położeniu kierownicy. Docenimy to podczas delikatnych korekt toru jazdy. Gdy dobrze się postaramy, wykonując serię gwałtownych manewrów, układ kierowniczy można oczywiście "zgubić", ale podczas normalnej jazdy (nawet bardzo dynamicznej) nie powinno się to przydarzyć. Jest lepiej niż było, choć z nastawieniem na komfort i lekką "gumowatość".

"Those dancing days are gone"
Tak śpiewa po cichu Carla Bruni, gdy ja przystaję na moment, by podsumować przejażdżkę i zastanowić się, czy naprawdę te "dancing days" z czasów poprzedniego Swifta odeszły bezpowrotnie w niepamięć. Co z lekko sportowym charakterkiem małego Suzuki? Czy nie został on zbytnio przytępiony w nowym modelu? Po kolei.

A więc po pierwsze, Swift nadal stanowi swego rodzaju osiągalną klasę premium w segmencie B. To się nie zmieniło. Nie jest niebotycznie drogi (jak np. Mini) i ciągle daje kierowcy trochę przyjemności z jazdy. Dobra jakość wykonania i niskie spalanie to dodatkowe atuty. Wstrzymajmy się jednak przed porównywaniem Suzuki z potencjalnymi rywalami podobnej wielkości (Fabią, Fiestą, Polo etc.). Swiftowi brakuje wszechstronności, by na poważnie wojować z konkurencją. Pomimo dobrego wyciszenia, jego wnętrze jest za ciasne, a cena trochę za wysoka. Denerwować może też okrojona oferta, co wpływa na brak możliwości konfigurowania wyposażenia.

Czy Suzuki ma w sobie japońskie geny uwielbiane przez dotychczasową klientelę modelu? Bez wątpienia tak. Świadczy o tym cała armia detali wyposażenia wnętrza wykonanych w typowo dalekowschodnim stylu (dźwigienki, wyświetlacze itp.) jak również ciekawie brzmiący silnik, preferujący pracę na wysokich obrotach. Suzuki dobrze wiedziało, co robi, nie ingerując nadmiernie w wygląd zewnętrzny Swifta i skupiając się na dopracowaniu szczegółów i ugładzeniu jego charakteru. Japoński maluch jest teraz bardziej miękki i nastawiony na wygodniejszą codzienną eksploatację. Szkoda, że w polskiej ofercie widnieje na razie tylko jeden silnik, który nie jest w stanie zapewnić osiągów godnych Swifta.