Chińskie samochody są znacznie tańsze. Czy długo będziemy się tym cieszyć?
Na tle kosmicznie wysokich cen w salonach, chińskie samochody ze swoją ofertą zdają się być czymś "z innego świata". Pytanie brzmi, dlaczego i jak długo tak będzie?
Sytuacja na rynku nowych samochodów zaczyna przypominać przeciąganie liny. Choć w zasadzie rynek wraca do normy po pandemii i problemach logistycznych, to transformacja rynku na "zelektryfikowany" nie przebiega zupełnie po myśli producentów. Tę sytuację wykorzystują Azjaci, a chińskie samochody pojawiają się jako mocny gracz na rynku europejskim.
Z punktu widzenia klienta, pierwsze lata mogą być rewolucją, która "zmiecie" stary porządek. Każdy z nas woli zapłacić za towar mniej niż więcej, jeśli będzie porównywalnej jakości. Znaczek? Coraz mniej osób będzie zwracać na to uwagę w segmencie aut popularnych. Słynne i bardzo trafne powiedzenie, że "dłużej się pamięta jakość niż cenę" też nie ma znaczenia w dobie kryzysu i przy produkcie, który w wielu przypadkach nie będzie kupowany na długo, tylko 3 - 5 lat, a potem wymieniany na nowy.
Dlaczego chińskie samochody póki co kuszą cenami?
Sami byliśmy zaskoczeni pisząc o polskich cenach MG. Rzut niewprawnego oka na chińskie strony również może budzić lekkie niedowierzanie. Warto jednak spojrzeć na to szerzej, bo chińskie samochody w atrakcyjnych cenach mogą być "pierwszą darmową działką".
Temat ma "dwie nogi", z których jedną są samochody elektryczne. Na początek zatem rzućmy okiem do Państwa Środka. Tam "elektryfikacja" społeczeństwa idzie naprawdę szybko. W takim na przykład Shenzen blisko połowa samochodów jeździ na prąd. A w centrum, przytłaczająca większość. Chiny w 2023 roku były największym odbiorcą aut elektrycznych, z ponad 6 mln sprzedanych samochodów.
"No, ale tam są dużo tańsze" - powiecie, spoglądając w cenniki. Oczywiście, zwłaszcza że chińskie cenniki już na stronie uwzględniają rządowe dopłaty. Stąd wyjątkowo niskie ceny. Te jednak będą rosnąć, bo Chiny zaczynają stopniowo wygaszać ulgi dla właścicieli samochodów elektrycznych.
Z punktu widzenia naszego rynku ważniejsze są jednak inne dopłaty. Zwolnienie z podatków... producentów samochodów elektrycznych. To pozwala na naprawdę zmniejszenie ceny końcowej. I to mimo kosztów transportu i ceł, które podnoszą cenę finalnego produktu. Zwłaszcza, że koncerny rzadko kiedy mają akcjonariuszy, którzy będą naciskać na podniesienie zysków.
Ta "elektryczna" noga chińskiego przemysłu motoryzacyjnego będzie funkcjonować jeszcze kilka lat w wersji dofinansowanej na rynku lokalnym. I tak naprawdę, głównie o nią chodzi, jeśli mówimy o chińskiej ekspansji. Chińskie samochody spalinowe i hybrydowe wchodzą do Europy, ale docelowo też będą zastępowane przez "elektryki".
Chińska ekspansja ekonomiczna to polityka
To, o czym warto pamiętać, to fakt że żadna chińska korporacja nie powstałaby na tak wielką skalę bez wsparcia państwa. Zresztą, koncerny, które najbardziej "rozpychają" się w Europie, czyli SAIC (MG Motor), BAIC i Chery, są spółkami chińskiego skarbu państwa. Prezesi Geely (Li Shufu) oraz BYD również mają powiązania (czy to historyczne, czy obecnie) z organami państwowymi. W takim kraju jak Chiny to nie powinno dziwić.
Ale powinno też zwrócić naszą uwagę. I nie mam tu na myśli powodów moralnych, czy politycznych. Polityka ekspansji chińskiej motoryzacji jest w dużej mierze częścią planu ChRL na zwiększenie swojego światowego wpływu na gospodarkę i zwiększenia pozycji globalnej potęgi.
Dlatego można się spodziewać, że wejście na europejski rynek nie odbywa się tutaj na zupełnie rynkowych zasadach. Zadanie jest proste. Wejść i zdobyć jak największą część rynku. Chińskie samochody mają stać się stałym elementem naszych dróg. Europejscy, japońscy i koreańscy producenci będą w trudnej sytuacji, nie mogąc aż tak mocno konkurować. Dają zresztą temu wyraz, tak jak Carlos Tavares w ostatniej wypowiedzi.
Oczywiście, to nie jest tak, że "Ci biedni producenci z Europy" nie mają możliwości zejścia z ceny. Mają i to sporo. Tyle, że odbije się to kosztem "świętej rentowności". A dzisiejszym świecie, niestety, to ona dyktuje polityki cenowe i sprzedażowe. Chiny mogą sobie pozwolić na zmniejszoną rentowność, bo i tak sobie to w którymś momencie wyrównają. A chiński biznesmen, niezależnie od poglądów, ma w życiu jedną zasadę - na koniec musi mu się wszystko zgadzać w portfelu.
Kiedy i czy to nastąpi?
Oczywiście, to nie jest tak, że dotrzemy do momentu, w którym chińskie produkty będą jedynymi, a wtedy ceny wzrosną do jakiegoś kosmicznego poziomu. Ale gra w przekładanie pieniędzy pomiędzy kieszeniami w którymś momencie się skończy. Producenci z Państwa Środka będą mieli swój udział w rynku, czy to przez własne, chińskie, marki, czy takie jak Volvo i Lotus, znajdujące się w rękach Geely. I one wcale nie będą tańsze niż produkty z Europy, Japonii, czy Korei. Wszystko się wyrówna.
I wtedy to "nam" już może być wszystko jedno skąd pochodzi produkt. W Europie będziemy mieli fabryki producentów z całego świata. Rynki azjatyckie i amerykański będą bronić się dłużej ze względu na inny model sprzedaży i/lub lokalny patriotyzm.
Ostatnie doniesienia z obozu Europejskiej Partii Ludowej, gdzie ktoś potknął się o zdrowy rozsądek i poddał w wątpliwość politykę nakazowo-zakazową, pozwalają mieć nadzieję, że przesunięcie "pełnej elektryfikacji" w czasie pozwoli na reakcję producentów. O ile znów nie zaśpią, tak jak dotychczas. Chińczycy wygrywają ceną, i gamą samochodów elektrycznych. Jeśli chodzi o spalinowe, nie są już aż tak konkurencyjni.
Jeśli jednak wszystko się utrzyma, sądzą, że najdalej za 5 lat chińskie samochody będą dla nas tym samym co koreańskie czy japońskie. Po prostu alternatywą. Wcale nie tańszą i "rewolucyjną" - po prostu inną, niczym się nie wyróżniającą. Rynek jest ma jednak skończoną wielkość, więc te alternatywy coś zastąpią. Co i kogo? Można się tylko domyślić.