Ford Mustang Mach-E to marketingowa perełka. Ludzie już go kochają - TEST, OPINIA
Ford Mustang Mach-E to dla niektórych profanacja legendy. Ja jednak patrzę na niego bardzo przychylnym okiem, gdyż w mojej opinii Amerykanie wykonali doskonały ruch decydując się na powiązanie tego modelu z legendarnym "koniem". Pozwólcie, że wyjaśnię Wam to na przykładzie, który mnie osobiście najbardziej uderzył.
Pamiętam, że tekst o tym aucie pisałem wczesnym porankiem na lotnisku. Siedząc w saloniku i sącząc przeciętną kawę z automatu stukałem w klawisze, przelewając kolejne słowa o tym kontrowersyjnym samochodzie. Ford Mustang Mach-E nie zrobił wtedy na mnie dobrego wrażenia. Wyglądał jak wielka mydelniczka, miał w sobie dużo masywności i zero tej charakterystycznej dla Mustanga linii. Fakt faktem zdjęcia prasowe (albo grafiki, o czym pisałem), rzadko oddają teraz wygląd danego samochodu.
Kilka minut później do mojego stolika dołączył kolega z innej redakcji. Zaczęliśmy więc dyskutować o nowości Forda, wszak to dobry temat do porannej konwersacji, prowadzonej gdzieś przed piątą rano. Dość niespodziewanie auto wzbudziło zainteresowanie kilku biznesmenów siedzących przy drugim stoliku. Zostałem przez nich poproszony o pokazanie zdjęć, gdyż akurat miałem otwartego laptopa.
I tu pojawiło się zaskoczenie. Od razu na ich twarzach pojawiła się lekka ekscytacja, a z ust wypłynęły słowa "ależ to świetnie wygląda".
Dla mnie Ford Mustang Mach-E wciąż prezentował się dziwnie - aż do czasu pokazu w Warszawie, kiedy miałem okazję zobaczyć go na żywo
W międzyczasie, w zasadzie dwa miesiące po premierze Mustanga, świat mocno się zmienił przez pewnego nietoperza, a szansa na poznane tego samochodu odsunęła się na tyle daleko, że niemal zapomniałem o tej nowości Forda. Dopiero w grudniu polski oddział wyciągnął ten samochód z Niemiec i dostarczył nam go na pokaz w studio. Wtedy też pierwszy raz mocno musiałem ugryźć się w język. Nie, ten samochód nie wygląda źle na żywo. Wygląda naprawdę dobrze i widać w nim konsekwentne myślenie.
Wyjaśnię Wam to w prosty sposób. Otóż każdy zapewne dobrze pamięta buty Pumy z logo Ferrari. Swego czasu była na nie niesamowita moda, a ludzie wybierali je właśnie z powodu tego logotypu Ferrari, tego małego wierzgającego konika na żółtym tle. I tutaj jest tak samo. Ten samochód ma kilka detali mocno nawiązujących do spalinowego Mustanga. Jednocześnie jednak jest zupełnie innym autem, oferującym komfort i przestrzeń, czyli coś, czego w dwudrzwiowym coupe raczej nie uświadczymy w takim stopniu.
Charakterystyczna obudowa "grilla", kształt przednich świateł, wyeksponowane błotniki z tyłu, opadająca linia dachu i tyle światła. Te elementy są łącznikiem pomiędzy wersją spalinową a elektryczną. Niby niewiele, a jednak bardzo dużo. I to one czynią magię, przyciągając do tego samochodu ludzi.
Poza biznesmenami z lotniska, wśród osób wykazujących duże zainteresowanie tym autem byli chociażby moi rodzice. O Mustangu słyszał chyba każdy i wszyscy kojarzą jego sylwetkę. A skoro można mieć garść unikalnych cech połączonych z efektownym wyglądem i przestronnym nadwoziem, to czemu by z tego nie skorzystać? Gdyby tak jeszcze mieć dom, fotowoltaikę i wallbox w garażu - to zestaw idealny dla tego samochodu.
Porozmawiajmy jednak o tym, jak Ford Mustang Mach-E jeździ
O stylistyce można gadać godzinami, jednak teraz po raz pierwszy miałem okazję jeździć tym samochodem. A jest to auto naprawdę godne uwagi, gdyż wariant, który dostałem, ma baterię o pojemności 98,8 kWh. Przekłada się to na 540 kilometrów zasięgu w obietnicach i około 400 km realnie możliwego do pokonania dystansu. Brzmi nieźle?
Zacznijmy jednak od podstaw, czyli pozycji za kierownicą. Witają nas tutaj typowo amerykańskie fotele, szerokie, wygodne, ale niemal pozbawione trzymania bocznego. Sam kokpit to takie dyskretne skinienie głową do osób, które jeżdżą Teslą i rozważają przesiadkę na Forda. To wygląda trochę tak, jakby Ford mówił: "hej, u nas też poczujecie się dobrze, macie dużo technologii, a nie będziecie jeździli autem firmy należącej do rozkapryszonego chłopca w krótkich spodenkach i w czapce ze śmigiełkiem na głowie". Wszystko jest jakby znajome, a jednocześnie nieco inne. Na przykład w ekran wpleciono pokrętło sterowania głośnością, a podstawowe funkcje pozostawiono na widoku. Owszem, obsługa nowego systemu SYNC4 wymaga przyzwyczajenia, ale po kilku minutach spędzonych w tym aucie będziecie już wiedzieli "co, gdzie i jak".
Procedura uruchamiania jest tutaj bardzo klasyczna. Prawa noga wędruje na pedał hamulca, palec wskazujący trafia w przycisk START/STOP, pokrętłem wybieramy kierunek jazdy i gotowe, możemy ruszać. Auto leniwie wytacza się z parkingu, bezszelestnie pokonując kolejne poziomy podziemnego garażu. Od razu jednak uderza mnie pewna rzecz - otóż światła nie mają linii odcięcia. Podejrzewam, że samochody udostępnione nam do testów to przedprodukcyjne sztuki, które wywodzą się z amerykańskiej wersji. Stąd chociażby panel z kodem na drzwiach (rzecz niedostępna w Europie) i obrysówki w błotnikach.
Z pogodą na bakier
Od razu postanowiłem wypuścić się na miasto i zrobić kilka kilometrów po skąpanym w deszczu centrum Warszawy. Chciałem przede wszystkim nauczyć się auta. Wbrew pozorom każdego elektryka trzeba "zrozumieć", aby uzyskiwać nim dobre wyniki zużycia energii. Dlaczego? Niektóre marki stawiają na rekuperację automatyczną, uzależnioną od pracy radaru. Inni dodają łopatki, którymi możemy ją regulować. A Ford?
Tutaj do powiedzenia zbyt wiele nie mamy. Kierowca otrzymuje trzy tryby jazdy: Active, Whisper i Untamed. Nazwy nic Wam nie mówią, więc spieszę z wyjaśnieniami. Ustawienie Active załącza lekką rekuperację i idealnie sprawdza się w codziennej eksploatacji. Whisper? Tutaj rekuperacja znika, a reakcja na gaz jest dużo bardziej płynna. Untamed to z kolei ustawienie wyciskające ostatnie soki z tego samochodu, czyli 351 KM i 580 Nm momentu obrotowego. Nie jest to bardzo dużo, ale wystarczy do przyjemnego masowania pleców przy gazie wciśniętym w podłogę.
Jest też funkcja o nazwie One Pedal Drive. Rzecz prosta - ściągając nogę z gazu od razu zwalniamy, aż do całkowitego zatrzymania. Auto zatrzymuje system rekuperacji, tak więc odzyskujemy możliwie najwięcej energii i nie zużywamy klocków i tarcz hamulcowych. Przy odrobinie wprawy z łatwością wyczujecie działanie tego rozwiązania.
Kliknij tutaj, aby zobaczyć pełny cennik Mustanga Mach-E
Rekuperacji jednak w żaden inny sposób nie zmienimy, tak więc chcąc wykorzystywać potencjał auta, musimy przeskakiwać pomiędzy konkretnymi ustawieniami. A nie jest to ani wygodne, ani przyjemne. Szkoda, bo na długich odcinkach z lekkim spadkiem tryb Whisper sprawdza się najlepiej, zaś w mieście przydałaby się rekuperacja o zmiennym stopniu natężenia.
Właściwości jezdne Forda Mustanga Mach-E są specyficzne
Nie jest to wybitnie ciężkie auto, ale też nie należy do zawodników wagi lekkiej. Ponad dwie tony masy są tutaj wyczuwalne, ale w większości przypadków nie sprawiają problemów. Układ kierowniczy nie jest też zbyt mocno wspomagany, tak więc auto "łatwo" wyczuć. Ciekawa jest charakterystyka pracy napędu. Otóż przy odpowiednio mocnym dociśnięciu gazu w zakręcie wywołacie lekką nadsterowność, którą bez problemu można szybko skontrować. Kiedy jednak zakręt zaatakujecie odrobinę zbyt szybko, to Mustang Mach-E ujawnia sporą tendencję do podsterowności, zwłaszcza na dość śliskiej nawierzchni. Warto więc zachowywać umiar i rozsądek w zabawach tym samochodem - dla sportowych doznań polecam nadchodzącą wersję GT.
Zawieszenie jest dość sztywne, ale nie męczy, jednak brakuje mu odrobiny "wyrafinowania". Najbardziej odczuwalne jest to na progach zwalniających, gdzie przód i tył potrafią lekko dobić w hałaśliwy sposób, nawet przy niższej prędkości.
A jak Ford Mustang Mach-E wypada pod kątem zasięgu?
To trudne pytanie, gdyż podczas testu panowały wyjątkowo specyficzne warunki pogodowe. Przez 3 dni lało, wiało i było zimno jak diabli. Jak wiecie takie okoliczności przyrody nie sprawiają radości elektrykom. Nie oznacza to jednak, że Mustang się nie sprawdził - nic z tych rzeczy.
Przede wszystkim zaskoczyło mnie tutaj dość dobre zużycie energii w mieście, wahające się w granicach 19-21 kWh. W trasie Mustang wypada już nieco gorzej, zużywając od 25 kWh przy 120 km/h do 33 kWh przy 140 km/h. Są to wyniki nieco lepsze od Mercedesa EQC, ale wciąż nie spełniające oczekiwań wielu osób. W długiej podróży realnie na jednym ładowaniu przejedziemy 300-340 kilometrów, zaś w mieście granica 400 kilometrów jest możliwa do przekroczenia.
Bez bicia przyznam, że nie sprawdziłem czasu ładowania na szybkiej ładowarce. Od pewnego czasu korzystam z komfortu "tankowania" prądu w moim garażu. Co prawda ze zwykłego gniazdka trwa to wieki, aczkolwiek po około 8-9 godzinach postoju bez problemu pojawia się 100 dodatkowych kilometrów zasięgu, co w zupełności wystarcza do codziennej eksploatacji. Pomiarami w trasie na dłuższych dystansach bez wątpienia zajmiemy się przy innej okazji, kiedy auto trafi do nas na dłużej.
Ważne pytanie - czy Ford Mustang Mach-E jest praktyczny?
Oczywiście - i to jak. Mamy w nim dwa bagażniki - przedni, który ma około 100 litrów pojemności, oraz standardowy tylny, oferujący 402 litry. Do tego w tym drugim pod podłogą wygospodarowano dużo miejsca na pokrowce na kable. Tym samym możemy je wozić właśnie tam, choć przedni kufer jest moim zdaniem praktyczniejszy w takiej sytuacji. Jest on także wykończony plastikiem, tak więc dobrze sprawdza się do wożenia brudnych rzeczy, kwiatów lub innych przedmiotów, które mogą solidnie poplamić wykładzinę bagażnika.
Na tylnej kanapie wbrew pozorom jest sporo miejsca. To w dużej mierze zasługa ciekawie rozwiązanej linii dachu i przemyślanej platformy. Otóż "opadający" element w bryle tego auta to tylko kawałek bocznej części. Linia dachu jest wyciągnięta ku górze i pomalowana błyszczącą czernią. Tym samym maskuje to nieco to podniesienie, jednocześnie nadając Mustangowi wygląd nawiązujący do spalinowego modelu. Sprytne, nieprawdaż?
Dedykowana autom elektrycznym platforma pozwoliła na maksymalne rozciągnięcie rozstawu osi, co przekłada się oczywiście na miejsce na nogi. Nie ma tutaj także żadnego tunelu środkowego, a dzięki temu nawet osoba siedząca na środku poczuje się komfortowo. Z przodu kierowca ma do dyspozycji wielką półkę (z ładowarką indukcyjną), kolejną skrytkę przy podłodze i sporą kieszeń w podłokietniku i w drzwiach. Miejsca na przechowywanie zdecydowanie więc nie brakuje.
Ford Mustang Mach-E odniesie sukces - to nie ulega wątpliwości
Może i nie jest najlepszy w wielu kategoriach, ale bez chwili zawahania można mu przyznać notę "bardzo dobry" lub "dobry z plusem". Natomiast bez wątpienia jego siłę stanowi wygląd, który rozpala zmysły wielu osób. I nie myślcie sobie, że fani wersji z silnikiem V8 nie patrzą na niego jak na jaką abominację. Otóż z rozmowy z moim znajomym z jednego z salonów Forda w Polsce wynika, że właśnie właściciele Mustangów V8 wykazują duże zainteresowanie tym autem.
Dlaczego? Chodzi o praktyczność i uzupełnienie garażu. Mustang Mach-E może być dla nich idealnym "daily", którym mogą śmigać buspasami i który zaparkują za darmo. A mając garaż ładowanie naprawdę przestaje stanowić problem.
Ford ewidentnie trafił w dziesiątkę. Duża w tym zasługa nowego szefa marki, Jima Farleya, który nadał kierunek pracom zespołu odpowiedzialnego za elektrycznego SUV-a. Myślę, że gdyby był to kolejny zwykły samochód, to jego sukces byłby umiarkowany lub nawet mocno przeciętny. Magia Mustanga jest na tyle silna, że nawet w zelektryfikowanym wydaniu przyciąga do siebie kolejne osoby.