Jeep Gladiator czyli "Rolnik szuka żony" w wielkim mieście

Jeep Gladiator jest samochodem z każdej strony abstrakcyjnym. Jeżdżenie nim po mieście to bardzo wysoki poziom hipsterstwa.

Naprawdę nie jest sztuką zrobić ten test w terenie. Żeby było śmieszniej, Gladiator nie wypadnie aż tak dobrze jak zwykły Wrangler. Natomiast, a także z racji tego, że mieliśmy już okazję pomęczyć tego pickupa w teście, postanowiłem pojeździć tym Jeepem po Warszawie. W końcu wydanie blisko 400 tysięcy złotych (376 100 zł) na samochód może już sugerować zakup "aby się pokazać".

Jeep Gladiator ma prezencję

Co prawda godną pawilonu handlowo usługowego, ale zawsze. No dobra, wygląda świetnie. Tyle, że jest kanciasty i wielki. Jak to Wrangler. Ale ma blisko 5,6 metra długości, więc zapomnijcie o komfortowym manewrowaniu i parkowaniu. I może on mieć niezłą widoczność (ale nie ma) i kamery z przodu i z tyłu... i tak połowa miejsc w centrum Wam odpadnie. No chyba, że naciśniecie ten magiczny przycisk z trójkątem, który aktywuje miejsce parkingowe w dowolnej sytuacji. Nie polecamy i odradzamy. Jeździcie wielkim klocem to nie bądźcie cebulakami. Nawet jeśli wiadomo, że samochód wjedzie w dowolne miejsce i na dowolnie rozmemłany błotem trawnik w mieście. Tego też nie róbcie.

Tak czy inaczej, ten samochód wygląda. Jak się gdzieś pojawicie, to na pewno wszyscy się obejrzą.

Jeep Gladiator TEST

Co prawda połowa, to będą wściekli aktywiści, że "gdzie takim wielkim smrodzącym dieslem do miasta", ale skoro spełnia wszystkie normy, to czemu nie.

Można zadawać szyku pod modnymi knajpami. A w razie czego odsunąć roletę i zorganizować imprezę na pace. Byle nie za dużą, bo ten wielki terenowy pickup ma ładowność niższą niż niejeden mniejszy SUV (613 kg). Za to głośną. "Amerykańskie" w brzmieniu audio Alpine Premium może zapewnić solidną dawkę basu całej okolicy. Nadaje się na hip-hopowe bangery, albo solidne łojenie. Tu nawet muzyka brzmi surowo i "potężnie".

Diesel do miasta? Jak najbardziej

Oczywiście, wciąż uważam, że Jeep Gladiator osiągnąłby jeszcze większe stężenie absurdu i fajności, gdyby miał V8 pod maską. On taki powinien wyjeżdżać z fabryki. Byłby wtedy przesadzony w każdym calu (poza przestrzenią w środku, bo tej za dużo nie ma).

Zamiast tego w Europie dostaliśmy diesla, który pasowałby idealnie do Wranglera. Gdzie go nie dostaniecie. Gladiator ma więc V6-kę o mocy 264 KM i solidnym ciągu (dzięki 600 Nm momentu obrotowego).

Osiągi są bardziej niż wystarczające, a skrzynia tylko trochę nie chce współpracować. Spalanie? Na pewno niższe niż V8, bo Jeep potrzebował średnio w teście 12,5 l/100 km. W mieście od 1,5 do 4 litrów więcej.

Nienajgorszy wynik, jak na blisko trzy tony samochodu.

Warto, nie warto?

Czy poza tym, że Jeep Gladiator ma rozmiary kawalerki od patodewelopera, wygląd crossfitowca na diecie mięsnej i audio niczym klubowa piwnica, ma jakiś sens?

Sensu? W ogóle. Jest nieporęczny, ma nieczytelne zegary, mnóstwo dźwigienek i przełączników, ogrzewanie które zimą nie daje rady, kosztuje tyle co Cayman S i nawet nie da się nim przewieźć zbyt dużo gratów.

A czy jest fajny? Ależ oczywiście. Jest fantastyczny. Jest wielki, ma głośne audio, mnóstwo dźwigienek i przełączników, bogate wyposażenie (ogrzewana kierownica!), wystarczająco potężny silnik i możliwość demontażu paneli dachu, drzwi i szyby.

Gladiator jest głupi, ale cudowny. Niepotrzebny i fantastyczny.

Tylko serio wymieniłbym mu silnik na V8-kę.