"Nowy" Land Rover Discovery Sport to odgrzewany kotlet. Na szczęście to żaden problem

Prestiż, wielkie możliwości w terenie i… olbrzymia utrata wartości spowodowana wielką awaryjnością. Z tym kojarzą się Land (i Range) Rovery. Jednak Land Rover Discovery Sport jest samochodem, nad którym warto się pochylić. Brytyjski producent w małym (jak na tradycje marki) nadwoziu upakował wszystko, z czym kojarzą się większe auta tej marki. Nawet jeśli tak naprawdę to model sprzed ponad 10 lat.

Napisałem w nawiasie "jak na tradycje marki", bo Land Rover Discovery Sport nie jest małym autem. To całkiem spore auto, które można stawiać w jednym szeregu z chociażby BMW X3. Jest sporo większy od Range Rovera Evoque, bardziej przywodzi na myśl Velara. W każdym razie to pokaźny samochód – długi na 4,60 metra. Oferowany jest nawet w konfiguracji siedmiomiejscowej, chociaż przy rozłożonym trzecim rzędzie zapomnijcie o bagażniku, skądinąd całkiem przestronnym.

Ogółem samochód oczywiście może się podobać i mi się podoba. Zgodnie ze spuścizną marki wygląda jak… no jak przystało na Discovery. I zresztą teoretycznie przynajmniej Disco Sport ma podobne właściwości w terenie. Przy tym trudno wyobrazić mi sobie kogokolwiek, kto użytkuje ten samochód w terenie. Wiecie, to typowy samochód dla bogatej mamy, która rozwozi dzieci do prywatnych szkół. Sorry za jechanie najprostszymi stereotypami, no ale… Discovery Sport po prostu takie budzi konotacje.

Land Rover Discovery Sport – po liftingu mało nowości

Generalnie jednak trudno zauważyć, że zaszedł tu jakikolwiek lifting. Poliftingowy Discovery Sport jest łudząco podobny do tego poprzedniego. Pojawiły się nowe kolory na poszczególnych elementach nadwozia, nowe wzory felg, delikatnie przemodelowano grill – i to tyle, szanowni państwo.

Co innego w środku – tutaj widać najwięcej zmian, a największą jest oczywiście duży system multimedialny z jakże pięknym (i nieintuicyjnym) systemem Pivi Pro, który tak jak mnie zachwyca, tak irytuje swoim skomplikowaniem i nieczytelnością.

Land Rover Discovery Sport 2025

Na tej zmianie oczywiście ucierpiała ergonomia, bo przed liftingiem pod ekranem głównym mieliśmy dość sporo fizycznych przycisków, choćby cały panel klimatyzacji. A teraz wiadomo, nowoczesność, trzeba się użerać z tabletem podczas jazdy.

Chociaż tutaj i tak nie jest najgorzej – choćby klimatyzację można obsługiwać nie klikając po ekranie na jakieś plusy i minusy, tylko można sunąć po ekranie, jak po fizycznym suwaku. Nie jest idealnie, ale mogło być jeszcze gorzje.

Podobnie piękny i irytujący jest wirtualny kokpit. Haptyczne (albo pseudohaptyczne, ale tak samo niewygodne w klikaniu) guziki na kierownicy to jedno, a drugie to obsługa komputera pokładowego. Ten tradycyjnie w tej marce jest koszmarnie skomplikowany i wymaga przeklikiwania się przez rozbudowane menu. I to na ekranie za kierownicą, więc jednak odbieram to jako dość osobliwy pomysł. Ale w JLR trzymają się tego pomysłu od lat, więc może się nie znam.

Niezmiennie jestem też fanem ogólnego designu aut spod znaku Land Rovera / Range Rovera, a więc dotyczy to również tego modelu. Brytyjscy projektanci ciągle dowodzą, że czasem mniej znaczy więcej. Prosty, minimalistyczny, wręcz surowy design wnętrza (spójrzcie tylko na deskę rozdzielczą przed pasażerem na zdjęciach) jest połączony z wysokiej jakości materiałami. Wygląda to doskonale.

Jasna skóra na desce rozdzielczej oraz fotelach (tu zacytuję specyfikację: są to siedzenia ze skóry Windsor w kolorze Light Oyster/Ebony z przeszyciem Light Oyster) jest wysokiej jakości i wygląda po prostu świetnie, chociaż jak prawdziwy Polak od razu położyłbym pod tyłkiem pokrowiec. Właśnie – fotele. Te regulowane są w szesnastu kierunkach, wentylowane, ogrzewane, masaż też jest. Generalnie można się tu poczuć jak w tycim nawet nie Land Roverze, co Range Roverze.

Nie zmienia to faktu, że Land Rover Discovery Sport to bardzo stara konstrukcja

A dokładnie jedenastoletnia. Tak, Land Rover Discovery Sport jeździ po drogach już od ponad dekady. To zabawka, która miała premierę w 2014 roku, a samochód ze zdjęć jest po drugim liftingu. I jak już zauważyłem – dość skromnym. To auto jest tak stare, że jego poprzednikiem był Land Rover… Freelander. Ktoś jeszcze pamięta ten samochód?

Na szczęście to po prostu… żaden kłopot, przynajmniej jeśli jesteście w stanie się pogodzić z dość prymitywną (i paliwożerną) ofertą silnikową. Land Rover nie oferuje bowiem przepastnej palety jednostek, jak przystałoby na markę premium. W konfiguratorze są raptem dwa diesle (oba dwulitrowe, czterocylindrowe) oraz jedna benzynowa hybryda plug-in (też czterocylindrowa) – i to tyle.

Przede wszystkim –Disco Sport prowadzi się pewnie. Choć w testowanej wersji nie ma pakietu Dynamic Handling, w skład którego wchodzi m.in. zawieszenie adaptacyjne, samochód jedzie po pierwsze jak po sznurku, a po drugie bardzo sprawnie wybiera nierówności. Nie przeszkadzają mu nawet monstrualne (jak na rozmiar auta) dwudziestocalowe obręcze kół.

Osiągi same w sobie też są wystarczające, choć dwulitrowy diesel (200 koni, 430 niutonometrów) żadnym sportowcem nie jest. Jednak przyspieszenie do 100 km/h w 8,6 sekundy (lub 8,9 sekundy w wersji siedmiomiejscowej) jest w zupełności odpowiednie do charakteru auta. Porażać może tylko spalanie – choć to silnik wysokoprężny w układzie miękkiej hybrydy,

W mieście – a Discovery Sport będzie użytkowany często i gęsto jako auto miejskie – to aż jedenaście, a nawet dwanaście litrów, jeśli trochę mocniej będziemy deptać gaz. Serio. Ten SUV po prostu uwielbia olej napędowy. Lepiej jest w trasie. Niecałe sześć litrów na drodze ekspresowej, osiem i pół na autostradzie. Do przeżycia, choć przecież mówimy o dieslu.

Mały, ale wariat (w terenie)

Warto też zauważyć, że chociaż mówimy o konstrukcji już leciwej, to… i tak ma ona o wiele więcej do zaoferowania w terenie, niż konkurencja niemiecka czy szwedzka. Napęd na obie osie jest tutaj wspierany przez system Terrain Response i naprawdę, rywale nie mają tutaj żadnego podejścia. To niby średniej wielkości SUV, ale w terenie po prostu… jedzie.

Czy to kopny piach, czy trudniejsze warunki (głębokość brodzenia to tu aż 60 centymetrów), tak naprawdę głównym ograniczeniem są tu fabryczne opony, które jednak zdradzają, że mimo wszystko to samochód do rozwożenia dzieci. Oraz te dwudziestocalowe felgi.

Sam system Pivi Pro – tak jak w większych autach tej marki – podaje wszystkie dane o offroadowej jeździe. Sonar do brodzenia w wodzie? Jest. Kąty nachylenia? Są. Nic tylko założyć inne ogumienie, inne felgi – i jechać w teren. Prześwit też jest spory, bo ma aż 212 mm.

Land Rover Discovery Sport nie ucieka od swoich genów także w innej kwestii – to samochód, który może holować przyczepy aż do 2500 kilogramów. Do tego zaawansowany (żeby nie powiedzieć: skomplikowany) system kamer ułatwia manewrowanie ową przyczepą.

Cena zawodzi

Czy coś tu nie gra?Poza znaną awaryjnością i wysokim spalaniem przede wszystkim cena. Land Rover Discovery Sport jest po prostu drogi. Konfigurator startuje od 251 200 zł za słabszego (163-konnego) diesla i tak samo wyceniona jest hybryda, a diesel taki jak w teście (czyli mocniejszy) to już 264 800 zł.

Do tego mówimy o wersjach najsłabiej wyposażonych. Wersja Metropolitan to grubo ponad trzysta tysięcy niezależnie od silnika. Samochód ze zdjęć to skromne 351 650 zł.

Dużo, zwłaszcza jak na auto marki, która boryka się z olbrzymią utratą wartości. Konkurencja jest i tańsza, i wolniej traci na wartości. Oczywiście Land Rover daje pewne korzyści, których inne marki po prostu nie dają, choćby terenowe możliwości. Jednak co tu dużo mówić – to po prostu góra pieniędzy.