Land Rover Experience. W(y)rzuciliśmy kilka milionów złotych w błoto
Czy nowe, ekskluzywne i drogie Land Rovery zachowały swój terenowy charakter? Land Rover Experience daje odpowiedź na to pytanie.
Nie ma nic lepszego niż trochę się pobrudzić. Dzięki Land Rover Experience mieliśmy okazję sprawdzić, co zostało ze "starych Land Roverów" w nowych SUV-ach.
Jak zapewne wszyscy wiecie, przez dekady samochody Land Rovera uchodziły za synonim solidności w terenie. Land Rover Series, który później stał się Defenderem, był raczej wołem roboczym którego nic nie mogło zatrzymać. W 1970 roku zaprezentowano model Range Rover, również oparty na ramie, również bardzo dzielny w terenie, ale już znacznie bardziej luksusowy, dla klientów, którzy oczekiwali komfortu i zapachu miękkiej skóry w środku.
I tak jak Defender do 2016 roku opierał się większym zmianom, zarówno konstrukcyjnym jak i wizualnym, tak Range Rover „poległ” wcześniej (4 lata wcześniej). Z czasem klasyczna konstrukcja, oparta na ramie, została zastąpiona nadwoziem samonośnym. Czyli teoretycznie zdecydowanie gorszym rozwiązaniem, jeśli mamy w planach bardziej zaawansowane próby terenowe.
Cóż, klienci oczekiwali większego komfortu podczas jazdy po asfalcie i Anglicy musieli się do tego dostosować. Jednak projektując aktualne modele nie zapomnieli o korzeniach marki. O czym mogłem się przekonać w dwóch miejscach, przez które nie przejechałby byle SUV z napędem na jedną oś.
Tor Modlin - warunki kontrolowane
Pierwszym pokazem możliwości aut była sekcja off-roadowa Toru Modlin. Miałem do dyspozycji wszystkie aktualne modele z gamy Land Rovera. Nie tylko nowego Defendera (w kilku wariantach), ale również Discovery, Velara oraz luksusowego Range Rovera. Na parkingu znalazł się także "modny" i "miejski" Evoque. Najmniejszy i pozornie najdelikatniejszy. Jak się okazało, również on radził sobie dzielnie, mimo braku np. pneumatycznego zawieszenia z regulacją wysokości. Ten bardzo przydatny dodatek miały pozostałe samochody.
Wszystkie próby toru offroadowego każde auto pokonało bez problemów. Dla Range Rovera oraz Defendera był on wręcz banalnie prosty. Trzeba jednak przyznać, że większość dużych SUV-ów z napędem na obie osie również by sobie w tym miejscu poradziła.
Pojechaliśmy zatem 40 kilometrów dalej od Warszawy.
Żwirownia, czyli żarty się skończyły
Przedstawiciele Land Rovera przygotowali na ogromnej żwirowni szereg prób, gdzie większość aut konkurencji nie miałaby szans. Zacznijmy od ogromnej kałuży z wodą. Jej głębokość znacznie przekraczała pół metra, a zadysponowano do jej pokonania najbardziej luksusowe auto. Wielki i ciężki Range Rover, który świetnie prezentuje się przez operą, potrafi również pokonać bajoro o głębokości 90 centymetrów. Wystarczy podnieść zawieszenie pneumatyczne, ustawić odpowiedni tryb układu napędowego oraz… obserwować czujnik brodzenia. Na centralnym wyświetlaczu widać wyraźnie, jak głęboko można jeszcze zanurzyć samochód oraz jak wysoko obecnie sięga woda.
Przydatne? Nawet w mieście są sytuacje, gdzie się to wykorzysta. Nadal są w tym kraju miejsca, gdzie po solidnym deszczu mniejsze auta zaczynają "płynąć".
Sprawdziliśmy tu również Defendera oraz Discovery. Efekt był identyczny i bez zaskoczeń - można bezstresowo atakować mniejsze i płytsze rzeczki.
"Błotko" vs Evoque
Na próbę z płytką wodą oraz błotnistymi koleinami skierowano z kolei najmniejszy model w gamie Land Rovera, czyli Evoque. Obuty w seryjne, letnie opony wspierał się tylko elektroniką, która notabene w tym modelu jest najprostsza i ma najmniej opcji. Mimo tego, nie udało mi się zrobić nic ponad to, co przewidział organizator. A bardzo się starałem. Pisząc wprost: nie udało mi się zakopać (co koledzy z Redakcji zapewne przeczytają ze zdziwieniem). Duży plus dla małego Evoque.
(Nie)zakopany Velar
Podczas kolejnych zadań, jakie były do wykonania na Land Rover Experience, jednemu z kolegów dziennikarzy udało się zakopać Range Rovera Velara. Ot, mały błąd podczas stromego zjazdu w głębszym piachu i auto zawisło na brzuchu z dwoma kołami w powietrzu. Ale i na takie przypadki samochody Land Rover są przygotowane.
Modele z zawieszeniem pneumatycznym mają tryb ratunkowy. Nawet przy jeździe w najwyższym dostępnym ustawieniu, w przypadku zawiśnięcia na brzuchu auto potrafi się jeszcze odrobinę podnieść - o trochę ponad dwa centymetry. Tyle wystarczy, aby z pozornie beznadziejnej sytuacji wyjechać o własnych siłach.
Notabene wiecie skąd zaczerpnięto nazwę modelu Velar? Tak nazywał się prototyp pierwszego Range Rovera. Jest to skrót od Vee Eight Land Rover. Paradoks polega na tym, że tylko przez raptem dwa lata można było kupić Velara z V8-ką.
Defender nadal jest terenowy
Nawet bardzo terenowy. Na żwirowni miałem możliwość przejechania się dwoma modelami. Długa 110-ka wyposażona była w bulwarowe felgi i opony o średnicy 22 cali. Dokładnie takie jak egzemplarz z naszego testu. Za to pod maską drzemała pięciolitrowa V8-ka. Pod względem terenowym ten egzemplarz zachowywał się bardzo podobnie do Range Rovera (który akurat miał 340-konnego diesla pod maską). Ot, zapewniał mniejszy komfort jazdy, którą rekompensował cudownym dźwiękiem silnika.
Drugi egzemplarz Defendera to wersja krótka (90-ka) wyposażona w opony typu AT (czyli terenowe, ale nie bardzo agresywne). I może wspomniana żwirownia nie była trasą rajdu Dakar, ale padający deszcz na pewno nie ułatwiał pokonywania kolejnych prób. O możliwościach terenowych świadczy fakt, że wszystkie próby tym egzemplarzem Defendera można było pokonać w trybie… ECO.
I taka ciekawostka. Jak spojrzycie na zdjęcia Defendera na białych, stalowych felgach to pewnie nie zauważycie jednego „drobiazgu”. Ten Land Rover miał z przodu zamontowaną wyciągarkę. Miejsce na nią musiało być bardzo dokładnie przemyślane już na deskach kreślarskich.
Land Rover Experience - Podsumowanie
Land Rover Experience pokazał, że wszystkie modele tej marki nadal mają terenowe DNA. Mimo samonośnych konstrukcji, luksusowego wyposażenia i mało terenowego wyglądu (poza Defenderem), bez problemu przejadą przez teren, na widok którego auta konkurencji zawrócą.