Czy kombinacja nazwy MINI z literami JCW wywołuje jeszcze gęsią skórkę? Sprawdziłem to na torze
W 2025 roku słowo hothatch zmienia swoje znaczenie. Coraz częściej zaczyna odnosić się do elektrycznych samochodów z mocnym napędem, posiadających względnie niewielki akumulator i ciekawą charakterystykę prowadzenia. Są jednak jeszcze marki, które z jednej strony wchodzą na ten nowy grunt, ale z drugiej drugą nogą stoją cały czas w miejscu, za które je najbardziej cenimy. Nazwa MINI JCW łączy się teraz z samochodami spalinowymi i elektrycznymi. Jak sprawują się w akcji? Pojechałem na Autodrom Jastrząb, aby to sprawdzić.
Mam ogromną słabość do tej marki. Przez pewien czas w moim własnym garażu parkowało MINI Clubman Cooper D, pierwsze w „nowym wydaniu”. Drzwi od bagażnika otwierane niczym szafa dwudrzwiowa i dodatkowa „furtka” do zajmowania miejsca na tylnej kanapie sprawiały, że wizualnie to auto wyróżniało się z tłumu. Do tego świetnie jeździło, choć połączenie diesla w MINI (ciężkiego silnika) i zawieszenia wsadzonego z wersji JCW nie było dobrą kombinacją.
Te trzy litery cały czas są bardzo ważne dla tej marki, gdyż niezmiennie symbolizują najmocniejsze warianty MINI. Do niedawna wiązały się jedynie z samochodami spalinowymi. Teraz, po raz pierwszy, pojawiły się na autach elektrycznych. To znak czasów - nie ma się co burzyć. Elektromobilność wciąż idzie naprzód. Może i tempo jest dalekie od zakładanego, ale samochody na prąd będą częścią naszego krajobrazu, większą niż mniejszą.
A każdy wie, że w pewnych aspektach trzeba być pionierem, aby wyróżnić się z tłumu. MINI szybko więc postawiło na „gorące elektryki”, wchodząc na ten wspomniany nowy grunt. Miałem spore obawy co do tego, czy będzie to zmiana godna charakteru tej marki.
Moja opinia może być trochę niepolityczna, gdyż jestem motoryzacyjnym dinozaurem, Elektryczne MINI JCW jest dobre, ale nie ma tego klimatu, co spalinowy wariant
W codziennej jeździe po mieście i jego okolicach nie odczujecie ubytku pewnego kluczowego „czynnika”. Cisza i płynność w połączeniu z dobrymi osiągami są nawet lekko uzależniające i na dłuższą metę mogą rozpieszczać. Komfort ładowania w domu (o ile ktoś ma taką możliwość) to dodatkowy czynnik działający na korzyść tych maszyn.
Niemniej gdy do akcji wkracza przestrzeń, w której można się wyszaleć, na pierwszy plan wychodzą elementy, które wciąż są pewną wadą samochodów na prąd. Zabawy za kierownicą modeli JCW zacząłem od prostego ćwiczenia w postaci… szarpaka i płyty poślizgowej. Wbrew pozorom jest to świetny sprawdzian dla samochodów, pokazujący kluczową różnicę pomiędzy elektrykami a „spaliniakami”.
Mowa tutaj o masie i o jej rozkładzie. Silnik benzynowy leży z reguły nad przednią osią i sprawia, że to przód jest cięższą stroną samochodu. W elektryku z kolei duży akumulator kryje się w podłodze, balansując nieco rozkład mas i przede wszystkim obniżając środek ciężkości. Jednocześnie jednak dostajemy sporą nadwagę, której po prostu trzeba się nauczyć.
Jeśli kiedykolwiek byliście na szarpaku, to wiecie, że w tym ćwiczeniu liczą się dwie rzeczy: refleks i właściwa praca rąk (oraz nóg). Szybka kontra i odpowiednie opanowanie auta (z reguły hamulcem, czasami gazem, w przypadku doświadczonych kierowców) to gwarancja sukcesu.
Nie wiem, czy jest to kwestia przyzwyczajenia, czy też po prostu „komunikatywności” spalinowego MINI. Tutaj za każdym razem z łatwością zakładałem precyzyjną kontrę, opanowując samochód bez większego zająknięcia. W elektryku nawet milisekunda zawahania owocowała albo efektownym obrotem, albo… jadą na wprost pod kątem 45 stopni.
To było coś, co bardzo mnie uderzyło. Na dość śliskiej płycie elektryk potrafił sunąć „złapany w poślizgu”, jakby ktoś go zablokował w jednej pozycji. Było to mocno odczuwalne nie tylko w elektrycznym Cooperze JCW, ale także w modelu Aceman JCW, który także pojawił się w tym ćwiczeniu.
Kolejnym kontrastem była próba szybkiego wyminięcia słupka przez wąską bramkę
Takie ćwiczenie obnaża dwie rzeczy. Po pierwsze - opony. Można mieć Porsche 911 GT3, ale stawiając je na kiepskim ogumieniu stracimy dużą część jego możliwości. To samo tyczy się MINI z dopiskiem JCW. Jeśli opony są słabe, to zachowanie auta będzie odległe od pożądanego. Mając możliwość porównania różnych „gum” (Hankook, Vredestein i Maxxis) od razu zauważyłem, że Vredesteiny i Maxxisy zwyczajnie „nie kleją” i sprawiają, że reakcja auta jest dużo gorsza. Hankooki nie tylko nawet nie jęknęły przy solidnym przesadzeniu z prędkością w aucie spalinowym, ale przede wszystkim pozwoliły wykonać zadanie bez potrącenia słupka.
W elektryku paradoksalnie zrobienie takiej „figury”, nawet na gorszej oponie, było prostsze. Tu ponownie wracamy do kwestii nisko położonego środka ciężkości i stabilności zapewnianej przez baterię.
Zabierając obydwa MINI JCW, spalinowe i elektryczne, na tor, od razu zrozumiecie jedno
Elektryk też może dać dużo frajdy z jazdy i prowadzi się naprawdę świetnie. Wymaga jednak całkowitej zmiany stylu jazdy i jednak nie jest tak naturalny z naszego punktu widzenia, co samochody spalinowe. Być może jednak my, te dinozaury, które żyły samochodami z silnikami benzynowymi czy wysokoprężnymi, jesteśmy ostatnim pokoleniem, które będzie na to zwracało uwagę. W końcu istnieje wizja świata, w którym kiedyś będą tylko elektryki.
Póki jednak mogę mieć wybór, to wybieram MINI JCW z 2-litrową jednostką benzynową. Owszem, najnowsze wydanie musiało stać się grzeczniejsze i bardziej zgodne z normami stawianymi przez regulatorów. Wciąż jest w nim jednak ten łobuz, który potrafi narozrabiać. Wspaniała lekkość tyłu i tendencja do lekkiej nadsterowności przy ujęciu gazu w zakręcie jest tym, co kocham i co najbardziej cenię sobie w hothatchach.
Swoją drogą, o ten charakter wersji John Cooper Works, gdyż tak niezmiennie rozwija się skrót JCW, wciąż dba osoba z nazwiskiem… Cooper. Przyznam Wam, że mnie też mocno zaskoczył ten fakt.
Charlie Cooper, wnuk Johna Coopera, współpracuje z BMW i odpowiada za wyścigowe wcielenia MINI. Między innymi pod jego pieczą jest zespół Bulldog Racing, który startuje w 24-godzinnym wyścigu na Nurburgringu. Tu ogromne brawa dla BMW za to, że dalej dba o obecność tego „brytyjskiego” pierwiastka w tych modelach.
A elektryk? Cóż, to novum. Intrygujące i mające swoje zalety. Dla mnie jednak w wersji na prąd wciąż najlepsza jest po prostu codzienna uniwersalność
W tym przypadku wystarczy więc zwykły Cooper E, nawet nie SE. Być może za kilka lat będę skłonny powiedzieć, że elektryk jest lepszy od wersji spalinowej. Moim wyborem jednak, teraz i w najbliższej przyszłości, zawsze będzie spalinowy odpowiednik - ze swoim gangiem silnika, wibracjami i wyjątkową charakterystyką.