40 000 dolarów na start, 50 000 dolarów marży. Dealerzy w USA idą na całość

Cena proponowana przez producenta to przykładowo 40 000 dolarów. Do tego dealer ma prawo dorzucić swoją marżę. Problem w tym, że ta osiąga teraz szalone poziomy i może wynosić nawet ponad 100%. Tak wygląda obecnie rynek nowych samochodów w USA - i klienci nie są z tego powodu zadowoleni.

Nowy tani samochód to stwierdzenie, które w ciągu ostatnich dwóch lat przestało istnieć. Zostawmy na chwilę rynek europejski, gdyż znęcamy się nad nim od dłuższego czasu i nic dobrego z tego nie wynika. W USA sytuacja nie jest lepsza. Specyficzny system sprzedaży nowych aut sprawia, że dealerzy przekraczają kolejne granice i drenują portfele swoich klientów do granic możliwości.

Chodzi oczywiście o marże. To one są podstawą funkcjonowania punktów dealerskich w Stanach Zjednoczonych i zawsze były stałym elementem ceny samochodu.

W USA producent podaje cenę bazową samochodu (MSRP - sugerowana cena sprzedaży), a dealer dodaje do niej swoją marżę. Wszystko musi być przedstawione na specjalnej naklejce (nazywanej Monroney Sticker), którą przykleja się na przedniej szybie

Tym samym osoba wchodząca do salonu samochodowego i szukająca swojego wymarzonego auta dokładnie wie, ile dealer na niej zarobi. I tu zaczynają się schody.

Pandemia zatrzęsła rynkami na całym świecie - bez wyjątków. W USA popyt na nowe samochody na chwilę zmalał, aby jednak po chwili wystrzelić mocno w górę. Sprawiło to, że dealerzy zaczęli wykorzystywać ten popyt na swoją korzyść, zwłaszcza przy poszukiwanych i ciekawych autach.

W efekcie doszliśmy do sytuacji, w której marże poszybowały w kosmos. Idealnym przykładem może być tutaj nowy Nissan Z, czyli następca modelu 370Z.

Producent podaje tutaj 40 000 dolarów jako kwotę wyjściową, do której dealer ma prawo dołożyć swoją marżę. Ci z kolei, widząc jak bardzo pożądany jest ten samochód, potrafią dorzucić od siebie nawet 40-50 tysięcy dolarów. W efekcie sportowy Nissan kosztuje 80-100 tysięcy dolarów, czyli blisko pół miliona złotych.

USA marża

To abstrakcyjne kwoty, nawet dla Amerykanów. Mimo to takie auta się sprzedają

Kolejnym problemem, z którym mierzą się mieszkańcy USA, jest ograniczona dostępność niektórych samochodów - zwłaszcza tych ciekawych. W efekcie wiele osób decyduje się na zakup samochodu z dużą marżą.

Nissan Z jest tutaj wyjątkowym przykładem, gdyż jego ceny osiągają absurdalny poziom. W przypadku innych aut kwoty są nieco bardziej przyjazne, aczkolwiek wciąż robią wrażenie.

Przykładowo: do nowego Jeepa Wranglera, niezależnie od wersji, doliczana jest marża wynosząca średnio 24,4%. Przekłada się to na dodatkowe 8,5 tysiąca dolarów do wydania.

Nie inaczej jest w przypadku SUV-ów Porsche, czyli Cayenne i Macana. Te cieszą się ogromną popularnością w USA, co otwiera dealerom drzwi do windowania ceny. Tutaj doliczane jest od 19 do 23% ceny wyjściowej, czyli nawet do 17-18 tysięcy dolarów.

Ta sytuacja może mieć przykry w skutkach efekt - przede wszystkim dla dealerów

Zwłaszcza w USA, gdzie punkty sprzedaży i serwisowania aut mają często bardzo negatywne opinie ze względu na specyficzne podejście do klientów. Młodsze osoby szukają więc możliwości zakupu auta w sieci, bezpośrednio od producenta. To pozwala na obniżenie finalnej ceny, aczkolwiek tylko nieliczne marki oferują obecnie taki system.

Sytuacji coraz baczniej przyglądają się też senatorowie w USA. Wszystko wskazuje na to, że hossa dealerów może więc doprowadzić do wdrożenia odgórnych regulacji, które narzucą limity w marżach.

Co więcej, sami klienci postanowili sprzeciwić się takim działaniom i stworzyli publicznie finansowaną stronę markups.org, na której pojawiają się oferty dealerów z całych Stanów Zjednoczonych. Monitorowane są tam najwyższe marże, co pozwala na łatwiejsze podjęcie decyzji kupującym auto.

Coraz większa liczba firm zabrania dealerom narzucanie marż, ale Ci mają to gdzieś

Idealnym przykładem jest zrzut ekranu z wiadomości od jednego z przedstawicieli Corvette. Chevrolet wyraźnie zaznaczył, że marże na ten model nie można dorzucać dodatkowych marż. Dealerzy obchodzą to więc w zabawny sposób - wprowadzają obowiązkowe opłaty na "fundusze" lub na inne organizacje związane z ich firmami. Proste, nieprawdaż?

Patrząc na to można więc cieszyć się, że przynajmniej u nas nie trzeba walczyć z nieuczciwymi praktykami sprzedających nowe auta. Ceny samochodów w Europie coraz częściej są wyrównywane w ramach jednej marki do stałego poziomu, a dealerzy mają coraz mniejsze pole do popisu w kwestii polityki finansowej.