Pojechałem do Wielkiej Brytanii, aby po prostu pojeździć MINI. Fenomen tej marki wciąż urzeka

W zasadzie nie było miejscowości, w której nie minąłbym kilkunastu nowych i kilku klasycznych MINI. Brytyjczycy kochają tę markę i otaczają ją kultem. Dlaczego? Odpowiedź znalazłem siadając za kierownicą, ale po prawej stronie samochodu.

Oczywiście zrobiłem to, czego najbardziej się bałem. Wrzuciłem kierunkowskaz, z parkingu wyjechałem w lewo i radośnie wpadłem na niewłaściwy pas ruchu. Co prawda tylko go musnąłem i szybko się zreflektowałem, aczkolwiek przyzwyczajenie do jazdy po prawej stronie zrobiło swoje. Przeskoczyłem na lewą stronę drogi, docisnąłem pedał gazu i... zblokowałem przednie hamulce, niemal lądując na przedniej szybie. Jak się okazuje moje wielkie stopy, rozmiar 46, nie są kompatybilne z samochodami MINI sprzed rocznika 1980. W starszych modelach pedały są tuż obok siebie, więc trzeba mieć tutaj precyzję baletnicy przy machaniu nogami.

Szybko jednak wdrożyłem się w nietypowe ustawienie stóp. Silnik 1275 radośnie wchodził na obroty, a czterobiegowa skrzynia zachęcała do zabawy. Wypuściłem się na piękną drogę na wybrzeżu Wielkiej Brytanii, w okolicy klifów Seven Sisters, gdzie jechałem zdecydowanie zbyt szybko. Ten samochód jest niczym mały diabeł - kusi i zachęca do robienia złych rzeczy.

W Wielkiej Brytanii zrozumiałem fenomen klasycznego MINI. To naprawdę niesamowita zabawka

Samochód, którym jechałem, ma pseudonim "Jules" i pochodzi z 1974 roku. Jest naprawdę dobrze utrzymany, choć na co dzień zarabia na siebie wożąc turystów po Londynie. Jak widać nie boi się intensywnej i wymagającej eksploatacji, choć pewnie rocznie przewija się przez niego spore grono osób.

W Julesie podróżował ze mną jeden z opiekunów tego samochodu, przez którego garaż przewinęło się wiele wyjątkowych maszyn. Mimo to powiedział wprost, że jako Brytyjczyk nie może nie mieć pod domem przynajmniej jednego MINI. Dlaczego? Otóż jest to nie tylko dobro narodowe tego kraju, ale przede wszystkim idealny gokart na drogi, na których ledwo mijają się dwa współczesne samochody.

MINI Jules

Oryginalne wcielenie MINI było tanim i przystępnym samochodem rodzinnym, ale przede wszystkim idealnie wpasowało się w realia drogowe Wielkiej Brytanii. A gdy okazało się, że po drobnych modyfikacjach staje się rasowym sportowym samochodem, grono fanów dzieła Sir Aleca Issigonisa szybko powiększyło się o pasjonatów dobrej zabawy za kierownicą.

To nie jest idealny samochód

Mając 185 centymetrów wzrostu musiałem trochę pokombinować, aby jakoś zmieścić kierownicę między nogami. Chwili przyzwyczajenia wymagała też skrzynia biegów z bardzo ciasno ułożonymi przełożeniami. Mimo to po chwili byłem już gotów na zabawę, a uśmiech w zasadzie nie schodził z twarzy.

Najbardziej zaskoczyło mnie to, że klasyczne MINI nie jest rzadkim widokiem na wyspach, a mimo to zawsze wywołuje pozytywne emocje. Być może kolumna takich samochodów sunąca drogami wiodącymi przez park South Downs nie jest częstym widokiem, ale kciuki w górę i uśmiechy innych kierowców poprawiały nastrój. Naprawdę ciężko było nie czuć tej fantastycznej atmosfery, która pojawiła się w naszej grupie w kilka chwil po odpaleniu silników.

Kiedyś był to rodzinny samochód, później stał się modnym dodatkiem. Brytyjczycy dalej kochają tę markę

Wielka Brytania wciąż jest kluczowym rynkiem dla MINI, a sprzedaż nowych modeli kwitnie. Jeżdżąc przez mniejsze i większe miejscowości dosłownie potykacie się o kolejne egzemplarze z różnych roczników. Na drogach wciąż jest pełno klasycznych miniaków, ale nie brakuje też pojazdów pierwszej "nowej" generacji.

Mój brytyjski współtowarzysz podróży "Julesem" wspomniał, że dla wielu osób MINI to po prostu oczywisty wybór. Ci, którzy mają kilka samochodów, kupują takie auto do codziennej jazdy, do pracy i na zakupy. Inni z kolei widzą w nim idealny kompromis pomiędzy stylem, praktycznością i właściwościami jezdnymi.

MINI Wielka Brytania

To właśnie ta ostatnia cecha jest dla wielu osób kluczowa. BMW zna się na robieniu dobrych układów jezdnych i zaaplikowało to, co najlepsze do MINI. Nawet pierwsza generacja R50, tworzona jeszcze z Roverem, była naprawdę udana i cały czas cieszy kierowców w różnych zakątkach świata.

Prawda jest taka, że ta marka była dla BMW idealnym zakupem, gdyż już w momencie, w którym trafiła w ręce niemieckiej marki, stała się... samograjem. W latach dziewięćdziesiątych MINI nabrało charakteru modnego dodatku i pożegnało się z metką taniego rodzinnego samochodu. Kupowało się je dla stylu i charakteru, a nie dla praktyczności, gdyż rynek oferował setki lepszych propozycji.

Stworzenie nowego projektu wymagało jedynie opracowania naprawdę udanego designu - i tutaj Frank Stephenson dał z siebie wszystko. Myślę, że można śmiało powiedzieć, iż MINI na swój sposób zmieniło motoryzację. Ta marka pokazała, że miejskie auto może być także stylowe, ale niekoniecznie musi być bardzo praktyczne.

W ślad za minikami poszli inni producenci, którzy chcieli stworzyć coś podobnego. Zresztą bez MINI nigdy nie dostalibyśmy nowego Fiata 500.

Historia tego modelu trwa - i według BMW trwać będzie bardzo długo. Co prawda najnowsze wcielenie ma moim zdaniem nieco spiłowane pazury i jest dużo grzeczniejsze, niemniej wciąż potrafi cieszyć. A to, bez wątpienia, jest tutaj najważniejszą cechą.