Warsaw Calling, czyli Rolls-Roycem Silver Spur przez pustą Warszawę
Prowadziliście kiedyś jacht na wzburzonym morzu? Ja też nie, ale teraz już chyba wiem jak to jest. Zapraszam na pokład - oto Rolls-Royce Silver Spur!
W latach 90. moi rodzice dokonali zakupu pralki, ekspresu do kawy, miksera i samochodu. Oczywiście w odpowiednich odstępach czasu. Pralka dokonała żywota po bodajże 17 latach, samochodem przed sprzedażą przejechaliśmy rodzinnie 500 tysięcy kilometrów bez ani jednej awarii, a mikser i ekspres działają do dzisiaj jako opcja awaryjna kiedy nowy sprzęt zawiedzie. Świadomie wydali trochę więcej na marki znane ze swojej jakości. Dzisiaj niestety te same marki wytrzymają do końca gwarancji i jeden dzień dłużej. Wiem, że stoją za tym ekonomia, polityka i parę innych rzeczy, których nie rozumiem, a marki kupujemy już w zasadzie dla prestiżu. Jednak to właśnie przez te głęboko zakorzenione stereotypy, klikamy lub sięgamy tu, a nie gdzie indziej. Jak klocki, to Lego. Jak dresy, to Adidas. A jak komfort – to Rolls Royce! Rolls-Royce Sliver Spur.
Samochód przez duże S
Był rok 1980. Ronald Reagan został prezydentem USA, pierwszą transmisję miała stacja CNN (akurat wybuchła wojna w Zatoce Perskiej, więc wybrali całkiem niezły moment), a w jakimś garażu ktoś stworzył Pac-Mana. Na dużym ekranie królowało Lśnienie Kubricka oraz piąta część Gwiezdnych Wojen, zaś na listach przebojów u szczytu znalazł się Pink Floyd ze swoim Another Brick In The Wall. Czujecie klimat?
Mam nadzieję, bo w tym samym roku w brytyjskim hrabstwie Cheshire zjechały z linii produkcyjnej pierwsze Rolls Royce Silver Spur (dłuższy) oraz Silver Spirit (krótszy). Samochód przeznaczony wówczas do użytku wykwintnych rodzin królewskich całego globu, najznamienitszych osobistości ze świata biznesu oraz potentatów naftowych czy szejków.
A teraz wsiadam ja. W dodatku bez nadzwyczajnej ekscytacji. Nie przepadam za brytyjską motoryzacją. Są oczywiście wyjątki potwierdzające regułę, jak Lotus Elise czy stare Range Rovery, ale generalnie jestem zdania, że są to tandetne auta i się psują. A Jaguar E-type jest przereklamowany. Moje podejście miało jednak pewien szkopuł – nigdy jeszcze nie miałem do czynienia z Rolls-Roycem…
O SŁODKA KRÓLOWO BRYTYJSKA!
Jakie to jest wygodne! I jakie dziwne zarazem. Samopoziomujące, hydrauliczne zawieszenie w połączeniu z oponami w rozmiarze 235/75(!!)/15 i niezwykle czułym wspomaganiem kierownicy sprawiają, że czułem się jakbym sterował jachtem na wzburzonym morzu. W życiu tego nie robiłem, ale to musi być właśnie takie uczucie. Małych kolein i nierówności nie czujemy w zasadzie w ogóle. Przy tych głębszych z kolei zawieszenie pracuje jak szarpnięta struna powoli wracająca do pierwotnego poziomu.
Ten 33-letni samochód jest wygodniejszy niż wszystkie współczesne auta, jakie miałem okazję prowadzić. Cały efekt potęgował rozmiar samochodu: niemal 5,5 metra długości, sporo ponad 2 tony wagi. Żeby Wam to dobrze zobrazować: jest dłuższy i cięższy niż obecna S-klasa
"w Longu". Siedzi się tutaj trochę wyżej i nie zapada jak w zwykłej limuzynie, a na „dziobie” możemy podziwiać wskazującą azymut, mieniącą się i smukłą Spirit of Ecstasy.
Symbol najwyższej klasy prestiżu. Wszystkie wystające znaczki mają w sobie coś majestatycznego kiedy świat pędzi, a ich to zupełnie nie rusza. Jednak znak rozpoznawczy Rollsa, ta statuetka, ma w sobie coś więcej, czego nie potrafię jasno określić. Tak jakby była ponad to, co ją otacza. Jakby była tak piękna i błyszcząca, że może mieć wszystko w czterech literach.
Angielska herbata, czerwone autobusy i pięćdziesięcioletnie V8
Od błyskotki oddziela nas jednostka równie legendarna, co komfort marki. V8 o pojemności 6 i ¾litra oraz oznaczeniu L410 jest najdłużej stosowanym silnikiem w historii motoryzacji. Pierwszy raz użyty w Phantomie VI w roku 1968, przez 52 lata znajdował swoje zastosowanie w różnych modelach RR i Bentleya, aby w końcu w roku 2020 przejść na zasłużoną emeryturę wraz z limitowaną edycją Mulsanne 6.75.
Nasz Silver Spur został wyprodukowany w roku 1987 z przeznaczeniem na rynek amerykański. To oznacza, że pod maską znajdziemy już wtrysk paliwa. Moc w okolicach 250 KM przekazuje 3-biegowy automat z wajchą przy kierownicy. Pozwala to na przyspieszenie do setki w okolicach 10,5 sekundy. Raz byłem zmuszony to sprawdzić, kiedy musieliśmy napędzić się do zdjęć w ruchu na krótkim odcinku niezawodnego Mostu Świętokrzyskiego. Ten raz wystarczył, bo kiedy cała ta masa zaczęła nabierać prędkości, ja zacząłem się zastanawiać, czy wyhamuję przed Targówkiem.
To nie jest i nie musi być wyścigówka. Kiedy płynie po wzburzonych drogach, daje rozkosz w postaci komfortu i ciszy. Jednocześnie jest też jednym z niewielu aut, w którym równie mocno chciałbym być wiezionym na tylnym fotelu, co samemu siedzieć za kółkiem, a to mi się jeszcze nie zdarzyło. Rolls-Royce Sliver Spur.
All in all you’re another brick in the wall. NOT!
Do jazdy jednak potrzebna jest odpowiedni podkład. Jeśli czytaliście tekst o Gran Torino wiecie już, że mam hopla na punkcie dopasowania muzyki do samochodu. To, że nie przepadam za brytyjską motoryzacją, nie znaczy, że nie czuję w niej klimatu. Dlatego też dzień wcześniej powstała krótka playlista wypełniona starym, brytyjskim rockiem i punkiem. London Calling albo Rock The Casbah zespołu The Clash, Kasabian czy wspominany wcześniej Pink Floyd. Uzupełniona delikatnym bulgotem potężnej V-ósemki i widokiem na lśniącą Spirit Of Ecstasy, podczas wieczornego przejazdu przez pustą Warszawę -taka mieszanka zagwarantowała niezapomniane przeżycie.
W zasadzie brakowało tylko Anglika na tylnym siedzeniu i kilka „fok mej” i mamy niezłą scenę z filmu Guya Ritchiego. Szczególnie, że Silver Spur jest trochę jak jego sposób przedstawienia historii. Nieco absurdalny, nieoczywisty, ale jednak magiczny. Do tego stopnia, że nawet jeszcze kilka dobrych dni po przejażdżce Rollsem, chciałbym do niego wrócić.
Ba, na fali emocji, od razu kiedy go oddawałem uznałem, że jeśli miałbym mieć dwa auta do końca życia, to obok 964 stanąłby właśnie taki „jacht”. Jest ociężały, trudny w utrzymaniu i nie bez przyczyny ma bak wielkości kawalerki, ale naprawdę go polubiłem.
Teraz zostały mi po nim tylko te zdjęcia i zapach w szafie. Wiecie, stare samochody mają specyficzną woń. Może trochę śmierdzą, ale w ujmujący sposób. Rolls jednak pachnie jakoś inaczej. Nie znam się na tym, ale to pewnie połączenie pieniędzy, ropy naftowej i koniaku. A przynajmniej tak sobie będę myślał.
Auto mogłem przetestować dzięki uprzejmości Classic Parts Staniszewski, które ma w swojej ofercie właśnie bohatera powyższego tekstu. Rolls-Royce Sliver Spur.