Skoda Enyaq kosztuje nawet 300 000 zł. Elektryki nie są tanie

Ile kosztuje wyposażona pod korek Skoda Enyaq? Nawet 300 000 zł, bez kilku groszy. A to wciąż nie jest topowy wariant tego modelu. To pokazuje jeden z większych problemów z autami elektrycznymi - ich cena bywa abstrakcyjna.

Wczoraj poznaliśmy oficjalny cennik Skody Enyaq. Cena wyjściowa może i nie jest niska, ale wciąż utrzymuje się na względnie akceptowalnym poziomie - oczywiście jak na auto elektryczne. Wystarczy jednak kilka kliknięć w konfiguratorze, aby do kwoty wyjściowej (dla wariantu 80 wynoszącej ponad 211 000 zł) dorzucić ponad 90 000 zł. Tym samym to pierwsza Skoda, która bez problemu osiąga barierę 300 000 zł.

A to wciąż nie jest topowy Enyaq

Elektryczna Skoda oferowana jest aktualnie w dwóch wariantach - z baterią 58 kWh i 77 kWh. W obydwu przypadkach napęd przekazywany jest wyłącznie na tylną oś. Gamę niebawem zasili trzeci wariant, potencjalnie noszący oznaczenie RS. Tam dostaniemy wyczekiwany przez wielu napęd na cztery koła i ponad 300 KM mocy. Pewnie doskonale wiecie co to oznacza.

Enyaq cena

Cena będzie jeszcze wyższa

Skoro już teraz możemy dotrzeć do granicy 300 000 zł, to mocniejszy wariant z pewnością będzie kosztować nawet 330 000 - 340 000 zł.

Do tej pory żaden model czeskiej marki, wliczając w to wszelkie topowe wydania Superba czy Kodiaqa RS, nie kosztował aż tyle. Skoda zresztą nie jest odosobniona w tej sytuacji. Nawet hybrydy plug-in, takie jak np. Megane E-TECH, są piekielnie drogie.

W wielu krajach dużym ułatwieniem są wszelkiego rodzaju dopłaty i programy wspierające zakup auta elektrycznego. Oczywiście w Polsce oczywiście wszystko wyszło na opak, ale w innych krajach rządowe decyzje stymulują sprzedaż samochodów na prąd. W krajach o wysokim PKB nawet po ograniczeniu wsparcia ze strony państwa sprzedaż utrzymuje się na wysokim poziomie (Norwegia to idealny przykład). Skandynawski scenariusz nie ma jednak szans na realizację w Polsce czy w wielu innych miejscach w Europie.

Enyaq cena

Jedyną szansą dla upowszechnienia i zwiększenia dostępu do aut elektrycznych jest obniżenie kosztów produkcji

Teoretycznie samochody elektryczne, takie jak Skoda Enyaq, są prostsze od spalinowych konstrukcji. Znacznie mniejsza liczba ruchomych elementów i stosunkowo wysoka bezawaryjność jednostek na prąd sprawia, że nie sprawiają one zbyt wiele problemów. Za to koszty produkcji to inna kwestia. Cena baterii i zwrot kosztów badań rozwojowych (piekielnie drogich) wymusza niejako na wielu firmach ustalanie wysokiej ceny.

I tu pojawia się kluczowy problem. Regulatorzy chcą nas przesadzić do aut elektrycznych w zaledwie kilka lat. Tymczasem te wciąż pozostają dla wielu osób nieosiągalne. Za 180 000 zł możemy kupić dobrze wyposażonego SUV-a z oszczędnym dieslem, który pozwala na pokonanie nawet 1000 kilometrów na jednym tankowaniu. Z kolei taki elektryk zapewni realnie do 350 kilometrów zasięgu i wymaga większej ekwilibrystyki związanej z ładowaniem.

Czy czeka nas zmiana przyzwyczajeń? Tak i nie. Na pewno rzeczą, na którą czekamy, są baterie "solid-state", czyli półprzewodnikowe. Teoretycznie powinny one zapewnić nawet do 800 km zasięgu na jednym ładowaniu. Pytanie tylko jaki będzie ich koszt i czy jeszcze bardziej nie wywindują ceny samochodów elektrycznych.