Strefa Czystego Transportu W Warszawie tylko i wyłącznie dzieli. Rozmawiałem z wściekłymi mieszkańcami
Rozmawiałem dzisiaj z ludźmi, którzy stali w kolejce do punktu Zarządu Dróg Miejskich. W upali walczyli tam o to, aby strefa czystego transportu w Warszawie nie stała się dla nich przeszkodą. Głos był jeden - wszyscy są wściekli i rozczarowani.
Ponad 30 stopni w słońcu, nie ma nawet skrawka cienia. Nagrzana ruchliwa ulica i wypalona słońcem kostka brukowa tylko potęgują wrażenie i sprawiają, że stanie w tej wysokiej temperaturze staje się potężnym wysiłkiem. A wszystko po to, aby strefa czystego transportu w Warszawie nagle nie dopadła mieszkańców miasta.
Ta wielka dla Warszawy zmiana wchodzi oficjalnie w życie 1 lipca, czyli w najbliższy poniedziałek. Oczywiście teoretycznie, gdyż wszystko wygląda jak jedna wielka prowizorka, która ma jeden cel - uprzykrzyć życie ludziom.
Rozmawiałem z osobami stojącymi w kolejce i wszyscy jednogłośnie powiedzieli to samo: SCT to żart, przekleństwo i pomysł stworzony na wyrost, zwłaszcza w obecnej formie.
Strefa Czystego Transportu w Warszawie powstała na zasadzie "zróbmy to, nim dotrze do nas, że to bez sensu"
Zacznę od swojej opinii, która jest kontrowersyjna. Uważam, że coś pokroju SCT jest jak najbardziej słuszną koncepcją - ale nie w formie, którą zobaczymy w stolicy. Ograniczenie ruchu najstarszych kopcących aut w turystycznej okolicy, na przykład przy Starym Mieście, lub w okolicach Krakowskiego Przedmieścia, byłoby zrozumiałe i słuszne.
W Warszawie wygląda to jednak zupełnie inaczej. W zasadzie większy obszar miasta wciągnięto w strefę, ograniczając możliwość przejazdu przez stolicę. Jeśli macie stare auto i po 1 lipca będziecie chcieli przedostać się przykładowo z zachodu na wschód, to musicie nadłożyć dziesiątki kilometrów. Innej drogi po prostu nie ma. Dobrze opisał to Tymon Grabowski vel Złomnik na Autoblogu - zamiast przejechać 8-10 kilometrów trzeba będzie zrobić ponad 20. Na pewno jest to doskonały ruch pod kątem emisji szkodliwych substancji.
Do tego wszystkie regulacje zaakceptowano "na kolanie", a czas od ogłoszenia decyzji do wprowadzenia strefy skrócono do minimum. Wiecie co to oznacza? Zgadliście: dzikie kolejki i chaos w punktach, które się tym zajmują.
Jeden z moich rozmówców podchodzi do tematu po raz trzeci. Za pierwszym zabrakło jednego potwierdzenia płatności podatków. Za drugim pojawiła się jakaś nieścisłość w dokumentach. W efekcie kosztowało to 3 dni urlopu, dużo stresu i kilka godzin w prażącym słońcu.
Drugi narzekał na to, że przestrzeń do wydawania przepustek przygotowano na kolanie. W efekcie ludzie tłoczą się w małym pomieszczeniu, a reszta kwitnie na chodniku wzdłuż ulicy. Czasy PRL-u w pewnych instytucjach wciąż trwają.
Oczywiście, jest też opcja zgłoszenia online, aczkolwiek system internetowy nie domaga, a niektóre decyzje z góry przychodzą z odmową. Wówczas pozostaje wycieczka do jednego z punktów stacjonarnych.
Biurokracja zjada wydawanie przepustek
Każda osoba z odrobiną rozsądku uprościłaby ten proces w taki sposób, aby był szybki, przyjazny i łatwy do przeprowadzenia. Tymczasem tutaj mamy dokładną przeciwność. Musicie przedstawić stos dokumentów i liczyć na to, że nikt się do niczego nie przyczepi.
Naklejki pozostają tajemnicą, podobnie jak i cały system weryfikacji aut dopuszczanych do wjazdu do SCT. Nie ma kamer (jest jedna, mobilna). Służby (czyli straż miejska i policja) ledwo wyrabiają ze standardowymi obowiązkami. Czy jest w ogóle ktoś, kogo można wysłać do patrolowania SCT? Nie sądzę. Skoro nie da się wywalczyć odholowania auta blokującego pół jednokierunkowej ulicy przez kilka dni, to co mówić o sprawdzaniu aut wjeżdżających do strefy?
Strefa czystego transportu to rozwiązywanie problemu od końca
Czy nowe regulacje coś zmienią w kwestii jakości powietrza? Nie sądzę. Czy wykluczą społecznie część osób, zwłaszcza starszych lub posiadających mniej pieniędzy? Oczywiście. Do tego mogą być gwoździem do trumny małych przedsiębiorców, doskonale znających się na swoim fachu, ale poruszających się starymi dostawczakami. Czy ktoś im sfinansuje zakup nowoczesnego auta? Skądże.
Tymczasem od lat przedstawiciele SKP domagają się zmian w przepisach. Stawki są śmiesznie niskie, a przeglądy często przechodzą jeżdżące trumny, całkowicie skorodowane, z zajechanymi silnikami. To one są problemem ekologicznym. Jak widać jednak wciąż będą na drogach - po prostu nie puszczą dymka z rury wydechowej w centrum Warszawy.
A może i puszczą? W końcu przy braku możliwości stałej kontroli, cała strefa zdaje się być picem na wodę. Właściciele samochodów klasycznych nie pokażą się już na ulicach miasta, a uprzywilejowani będą Ci, którzy mają pieniądze lub po prostu jeżdżą służbowymi autami.
Jestem ciekaw dokąd zabrną te przepisy
Strefy czystego transportu są częściowo wymuszone przez KPO, a ich wprowadzenie to jeden z warunków wypłaty pieniędzy. W praktyce jednak nawet na tle innych europejskich metropolii, Warszawa wygrywa restrykcjami i zakresem obowiązywania strefy - zwłaszcza na samym początku.
Czego tutaj zabrakło? Przede wszystkim uczciwej rozmowy z mieszkańcami i faktycznego badania opinii (przepraszam, ale nie wierzę, że wszyscy są "za", jak wynika z badań ratusza, gdyż ani jednej takiej osoby nie spotkałem). W ślad za tym powinna iść kampania informująca i przygotowująca do wprowadzenia zmian. To nie jest kwestia miesięcy - na tak duży proces potrzeba czasami nawet pełnego roku. Tutaj wybrano drogę na skróty - i efekty tych skrótów władze miejskie poczują zapewne po kolejnych wyborach.