Unia Europejska zabija małe samochody. A powinna je promować
Segment A żyje w powolnej agonii, którą zafundowała sama Unia Europejska. A to właśnie ona powinna promować rozwój tanich, małych i ekologicznych samochodów.
Z perspektywy czasu uważam, że auto z segmentu A to naprawdę wszystko, czego potrzeba do codziennej miejskiej eksploatacji. Nie ma co robić z takich pojazdów globtrotterów i długodystansowców. Jeśli jednak potrzebujesz samochodu do przemieszczania na trasie dom-praca-sklep-dom, to naprawdę niczego więcej nie potrzebujesz. Tymczasem Unia Europejska robi wszystko, aby małe samochody zniknęły z rynku. W jaki sposób? To bardzo proste.
Po pierwsze: obowiązkowe wyposażenie samochodów
Nowe generacyjnie auta sprzedawane od maja 2022 roku będą musiały być wyposażone w szereg systemów bezpieczeństwa i technologii, które mają zniwelować liczbę śmiertelnych wypadków i potrąceń. Wśród nich znajdziemy takie rzeczy jak system automatycznego hamowania przed przeszkodą, system wykrywający zmęczenie kierowcy, system utrzymujący auto na pasie ruchu, kamerę cofania z czujnikami, instalację do blokady alkoholowej, czarną skrzynkę i system ISA, który ma dostosowywać prędkość auta do obowiązującego ograniczenia.
Cel jest szczytny, owszem. Tylko warto sobie zadać jedno pytanie - po co to wszystko w KAŻDYM samochodzie? Unia Europejska popełniła strategiczny błąd, wrzucając absolutnie wszystkie pojazdy do jednego worka. I tak oto Fiat Panda i Smart wylądowały obok Rolls-Royce'a czy nawet popularnego Passata.
Tak, system automatycznego hamowania przed kierowcą to przydatna rzecz w mieście. Kamera cofania i czujniki? Przyda się, a skoro teraz każde auto ma stację multimedialną, to nie będzie to wielki problem. Blokada alkoholowa? Niech już będzie. Ale cała reszta?
Według producentów system ISA będzie sprawiać wiele problemów, gdyż wskazania z GPS-u mogą być błędne, przez co auto "przytnie" prędkość" lub pozwoli jechać szybciej. Tylko po co montować taką rzecz w samochodzie, który 90% swojego życia spędzi w mieście, do tego potencjalnie w korkach?
Wszystkie te obowiązkowe rzeczy, w połączeniu z aktualnie obowiązującym standardowym wyposażeniem, windują ceny małych i z założenia tanich samochodów do naprawdę kuriozalnego poziomu. Wychodzi na to, że segment A zaczyna kosztować tyle co segment B.
A przesiadka na większe auto miejskie także przestaje mieć sens, gdyż segment B rozrósł się do rozmiarów, które były niegdyś zarezerwowane dla segmentu C, czyli popularnych aut kompaktowych.
Normy i elektryfikacja to drugi problem
Unia Europejska bardzo wysoko zawiesiła poprzeczkę w kwestii emisji CO2. Wielu producentów mówi wprost - spełnienie zakładanej emisji CO2 dla gamy wynoszącej 95 g/km jest naprawdę trudne. Nic więc dziwnego, że elektryfikacja staje się jedyną furtką.
Auta elektryczne niestety wciąż pozostają bardzo drogie. Do tego koncerny nie ukrywają, że zarabia się na nich dużo mniej, więc ich wyjściowa cena musi niejako pozostać na wyższym poziomie. Tak, fajnie byłoby mieć auto wielkości smarta, oferujące powtarzalne 200 kilometrów zasięgu na ładowaniu. Fajnie byłoby utrzymać masę takiego samochodu na niskim poziomie, podobnie jak i cenę.
To jednak fizycznie nie jest możliwe. Technologia rozwija się, ale wciąż zajmuje to dużo czasu. Baterie są jak potężny balast, który ktoś za karę wrzucił do samochodu. Kiedy już nauczyliśmy się budować stosunkowo lekkie pojazdy spalinowe, które zapewniają rewelacyjne bezpieczeństwo, przyszło nam powrócić do początku i zacząć zabawę w zasadzie od zera.
A w takim aucie miejskim mały i oszczędny (a do tego czysty) silnik spalinowy, połączony przykładowo z układem miękkiej hybrydy, byłby strzałem w dziesiątkę. Dobrym przykładem jest rozwiązanie stosowane w Suzuki Swifcie. Tam kombinacja takiego układu i jednostki 1.2 pozwala na uzyskanie zużycia paliwa w mieście na poziomie zaledwie 4-6 litrów i to w gęstym ruchu. Da się? Oczywiście. Poza tym więcej niż 70-80 KM nie będzie konieczne. W efekcie ludzie też nie będą jeździć tak szybko - będzie to zwyczajnie bezsensowne.
Na opracowanie takiego auta też trzeba mieć jednak budżet. A kiedy wszystko idzie w auta elektryczne, większe modele i w kary (których nie brakuje), to nikogo nie powinien dziwić fakt, że małe samochody znikają z rynku.
Dlaczego Unia Europejska powinna promować małe samochody?
Aktywiści najchętniej wyczyściliby cały świat z samochodów. Auta wciąż stanowią jednak najwygodniejszą, szybką i najbezpieczniejszą formę transportu, dającą pełną niezależność. Coraz więcej osób może też sobie pozwolić na dwa samochody. I moim zdaniem nie ma lepszego połączenia do codziennego użytkowania.
Małe auto zajmuje... mniej miejsca. Wiem, to oczywista rzecz, a jednak wiele osób o tym zapomina. Jest zwrotniejsze, bardziej ekonomiczne i wygodniejsze w miejskim użytkowaniu. Jeśli więc chcemy nieco odchudzić ruch na ulicach, to małe auta są po prostu fenomenalnym rozwiązaniem.
Inspiracją do tego krótkiego wpisu jest fakt, że od pewnego czasu dzielę swoje życie pomiędzy Warszawą a Florencją we Włoszech. Tutaj lekką ręką 70% pojazdów na ulicach to właśnie małe pojazdy z segmentu A, lub ewentualnie najmniejsze propozycje z segmentu B. I nie jeżdżą nimi Ci, których nie stać na coś większego i droższego. To po prostu świadomy i rozsądny wybór, gdyż naprawdę do miasta więcej nie potrzeba.