Zmieńmy w końcu przepisy. Zyskają na tym wszyscy, w tym system ISA

Regulatorzy wymuszają na nas system ISA. Trudno. Da się go wyłączyć. Ale on może być pomocny. Także w Polsce. Wystarczy, że zmienimy przepisy. Być może pozwoli to na znaczne uporządkowanie sytuacji na drogach.

  • System ISA pozwala na rozpoznawanie znaków drogowych i informowanie o przekroczeniu prędkości
  • Bywa irytujący, ale potrafi być bardzo przydatny
  • Polskie przepisy nie ułatwiają jednak nikomu życia, zwłaszcza jeden

Powiedzmy sobie szczerze. Każdy z nas, wsiadając do nowego auta, pierwsze co robi to wyłącza system ISA. Piszczące ostrzeganie o przekroczonej prędkości jest często irytujące, zwłaszcza w przypadkach, kiedy system rozpoznawania znaków pokazuje wszystko, poza tym, co powinien. Przepisy go jednak wymagają, a moje doświadczenia z jazdą za granicą pokazują, że informacja o ograniczeniach może być kluczowa. I bardzo przydatna.

Jadąc w nieznanym miejscu, lepiej mieć nawigację z ograniczeniami, lub właśnie ISA, żeby nie wpakować się na fotoradar, czy kontrolę. Co jednak mają do tego polskie przepisy?

Konkretnie to jeden, który należałoby zmienić, choć ma on swoich zwolenników.

Do zmiany są przepisy o końcu ograniczenia prędkości

W polskim PoRD znajduje się przepis informujący o tym, że ograniczenie prędkości jest odwołane skrzyżowaniem. Nie znam innego kraju w którym byłoby to praktykowane.

I uważam, że choć to czasem wygodne, w obecnych czasach i przy obecnej sieci dróg powoduje więcej zamieszania niż pożytku. Żaden z systemów rozpoznawania znaków tego nie ogarnia, więc po węzłach autostradowych "zostają" nam często ograniczenia na desce rozdzielczej.

przepisy ISA znaki drogowe

Do tego przy jeździe w trasie czasem "nie zanotujemy" czy boczny dojazd do naszej drogi był wystarczającą drogą, żeby odwołać ograniczenie, czy może była to jakaś mało istotna droga.

Do tego, kluczem do jazdy zgodnej z przepisami i zaufania do "systemu" jest prostota. Niemcy wychodzą z założenia, że ograniczenie jest maksymalne (dla danej drogi) i tylko w wyjątkowych sytuacjach je ograniczają. Skrzyżowania, czy bardzo niebezpieczne miejsca dostają znaki. Z tego powodu jest ich (znaków) znacznie mniej niż u nas, a jazda jest dużo wygodniejsza. Wypadłeś z trasy na 100 km/h? Trzeba było jechać wolniej. U nas by było tam 60. To jedna rzecz.

Druga to właśnie te odwołania, które powodują, że trzeba nastawiać "szesnaście tysięcy" znaków tam, gdzie potrzebne były dwa. I szansa na błąd, brak odwołania, albo jakiegoś potworka przepisowego gotowa.

Dobrze to widać przy podmiejskich odcinkach ekspresówek, gdzie mamy sporo węzłów oraz biegnące obok głównej trasy drogi serwisowe. Na nich jest sporo "wymaganych" ograniczeń, które chętnie wyłapywane są przez kamery systemów ISA. Przez co na trasie ekspresowej dostajemy po oczach komunikatem, że przekraczamy 60 km/h. No świetnie.

Oczywiście, zmodyfikowane przepisy wymagałyby całkowitego przeorganizowania oznakowania pionowego w całym kraju. To sporo roboty, do której trzeba by się było przyłożyć.

Ale o ile byłoby prościej. I dla nieszczęsnej ISA, i dla nas.