Zostałem pokonany przez ładowarki. Życie z elektrykiem bywa męczące
Jeśli ktoś jeszcze raz mi powie, że ładowanie aut elektrycznych to przysłowiowa "bułka z masłem", to dostanie ode mnie taką bułką z masłem, oczywiście posmarowaną stroną prosto w twarz.
Zasadniczo w ładowaniu samochodu elektrycznego nie ma nic trudnego. Wystarczy znaleźć ładowarkę, podpiąć odpowiednią końcówkę, a potem zagospodarować wolny czas. W zależności od mocy ładowania zyskamy od 40 minut do kilku godzin na spacer, drzemkę, obiad lub kontemplowanie okolicznej przyrody. O ile oczywiście proces ładowania ruszy, gdyż tutaj pojawia się największy problem. Nie chodzi o zawodność aut, bo te prawie nigdy nie strzelają ceremonialnych fochów. Mowa o wadliwości samych ładowarek. Ładowarki.
Niech rękę do góry podniesie ten, który jeżdżąc elektrykiem nigdy nie spotkał się z problemami z ładowarkami
Obawiam się, że nikt nie uniesie tutaj swojej górnej kończyny. Mam wrażenie, że w elektromobilności jest to najsłabsze ogniwo układanki, które zawsze doprowadza do szewskiej pasji. Pomijam już ograniczoną infrastrukturę w Polsce, gdyż to jest kwestia odpowiednich działań i chęci, których tutaj brakuje (zwłaszcza ze strony regulatora).
W czym jest więc problem? W samym działaniu tych nieszczęsnych ładowarek. Już kilka miesięcy temu pisałem o mojej frustracji wynikającej z mnogości dostępnych systemów. Każdy z nich wymaga osobnej karty/aplikacji, a w niektórych przypadkach są jeszcze modele subskrypcyjne i różnego rodzaju kwiatki związane z blokowaniem środków na koncie.
Kilkadziesiąt dni temu przyszło mi, dość niespodziewanie, wybrać się w trasę elektrykiem. Auto na pełnej baterii oferuje 300 km zasięgu, więc przejechanie 150 km brzmiało jak coś banalnie prostego. Problem narodził się jednak jeszcze przed wyjazdem, gdyż auto było niemal rozładowane. 21% baterii pozwoliłoby mi przeturlać się kawałek za Warszawę i tutaj zakończyłbym podróż.
Poszukiwania czas zacząć
Zacząłem więc sprawną wycieczkę do najbliższej szybkiej ładowarki, która jest w okolicach mojego domu. Znajduje się ona pod centrum handlowym Wola Park i zapewnia możliwość szybkiego ładowania. Tutaj akurat spotkałem się z zajętymi wszystkimi stanowiskami. Czas gonił, więc czekanie nie wchodziło w grę. Pognałem więc w kierunku Powiśla, gdzie pod Elektrownią Powiśle ulokowano kolejną nową szybką ładowarkę. Ta jednak była zepsuta, choć w aplikacji pokazywała się jako sprawna. W międzyczasie zgubiłem 4% baterii i zjeżdżałem powoli do nieprzyjemniej granicy 10% naładowania akumulatora.
Kolejny strzał - wolne, ale i z reguły dostępne ładowarki Nexity. Tutaj jednak z jakiegoś powodu nie działało przetwarzanie mojej karty, a do tego prędkość ładowania w opinii klientów jest śmieszna (w stosunku do kosztów, które trzeba ponieść przy takim ładowaniu).
Ostatnia deska ratunku - Centrum Handlowe Reduta. Ładowarka jest tutaj dość dobrze ukryta i nie należy do obleganych. Mając 13% zajechałem pod ładowarkę, wolną i do tego działającą. Moja radość była jednak przedwczesna, gdyż po podpięciu szybkiego ładowania (tutaj z prędkością do 50 kW) okazało się, że maksymalna osiągana moc ledwo przekracza 25 kW). Lepsze to niż nic, ale znacząco wydłużyło to czas oczekiwania na "dotankowanie" baterii. Jednocześnie musiałem też wcisnąć do akumulatora jak najwięcej prądu, przekraczając magiczną granicę 80%, za którą to ładowanie zwalnia celem zachowania wydajności baterii.
Ta cała zabawa, czyli szukanie ładowarki + czas ładowania, zabrały mi ponad 3 godziny
W efekcie na spotkanie dojechałem "na styk", gdyż w trasie też nie mogłem przekroczyć określonej prędkości, aby prądu wystarczyło na drogę powrotną. Uprzedzając - nie, po drodze nie było ani jednej ładowarki.
To teraz obalmy kontrargumenty: przecież mogłeś naładować się w domu
Nie mogłem. Mieszkam w bloku, od czasu do czasu korzystam z gniazdka przy miejscu postojowym, ale na ładowanie nie ma zgody administracji i zarządców budynku. Tym samym ta opcja nie wchodzi w grę. Poza tym potrzebowałbym wallboxa, aby czas ładowania był odpowiednio krótki.
Mogłeś też sprawdzić w aplikacji, czy dana ładowarka działa lub jest zajęta
Po pierwsze - nie wszyscy tagują się przy ładowaniu w aplikacji Plugshare, będącej takim dawnym Foursquare dla właścicieli elektryków. Czy wjeżdżając na stację paliw też informujecie wszystkich, że tankujecie pojazd?
W aplikacji operatora ładowarek druga lokalizacja widniała jako normalnie funkcjonująca. Widocznie więc usterka była świeża, lub też nie zaktualizowano danych.
W końcu się naładowałeś, więc po co ta cała "drama"?
Czas, który poświęciłem na jazdę po mieście i poszukiwanie ładowarki mógłbym przeznaczyć na pracę lub na chwilę odpoczynku. Poza tym cała ta zabawa nie była tania.
Decydując się na ładowanie na finalnej ładowarce musiałem wybrać najdroższą taryfę. Nie będę płacić subskrypcji w momencie, w którym nie mam elektryka. Tym samym ładowanie kosztowało 2,09 zł za każdy 1 kWh energii. Tych wjechało 35. Łącznie zapłaciłem więc blisko 75 zł, co pozwoliło mi na przejechanie dokładnie 170 km, gdyż do Warszawy wróciłem na ostatnich elektronach. Tym samym w tym przypadku przejechanie stu kilometrów kosztowało mnie dokładnie 44,11 zł, czyli mniej więcej tyle, ile pokonanie stu kilometrów samochodem zużywającym ponad 8 litrów paliwa na setkę. Autem na pewno dojechałbym nieco szybciej i nie stresowałbym się brakiem możliwości zatankowania.
Infrastruktura wszędzie zawodzi
Ostatnio trafiłem na filmy brytyjskich dziennikarzy i blogerów, narzekających na zepsute od dłuższego czasu ładowarki w kluczowych punktach przy głównych autostradach. Niektóre są zepsute nawet od kilku miesięcy i nic nie wskazuje na to, aby ktoś chciał je naprawić. W Polsce jest podobnie - trafiają się stacje ładowania, które są niesprawne od dłuższego czasu i średnio kogokolwiek to obchodzi.
Niezmiennie uważam więc, że elektryki najlepiej sprawują się w miastach, gdzie jednak zawsze znajdziemy gorszą lub lepszą ładowarkę. Dłuższe podróże pozostają jednak nieco stresujące i męczące, a na pewno daleko tutaj jeszcze do komfortu oferowanego przez samochody spalinowe.
Uwaga: auto pokazane na zdjęciach nie jest tym, które miało sprawdzić się w trasie. MINI akurat zachęca do typowo miejskiej eksploatacji i w takich warunkach sprawdza się najlepiej. O tym przeczytacie w teście tego auta - o tutaj.