Chińskie samochody są coraz lepsze. Ale czego im tak naprawdę brakuje? Zmiany sposobu myślenia projektantów

Chińskie samochody dość mocno już zakotwiczyły na naszych, europejskich rynkach. Ale przy każdym teście mamy jakieś "Ale". Z czego to wynika?

Myślę, że większość z nas już dawno, po wielu testach, a często i samodzielnych wizytach w salonie widzi, że chińskie samochody to nie "tania tandeta". Od pierwszych prób zdobycia europejskiego przyczółka, kiedy auta Brilliance niemalże rozpadały się w rękach, minęło sporo czasu, a chińskie "pokolenia" motoryzacyjne mijają znacznie szybciej niż nasze. Dlatego większość tych samochodów to niezłe produkty, które mają szanse zdobyć rynek.

Wszystkie jednak są "jakieś takie inne". Do tego, abyśmy traktowali je inaczej, jak "nasze", brakuje im jednej rzeczy, której np. Koreańczycy się nauczyli. To zupełnie inny sposób myślenia o projektowaniu aut.

Chińskie samochody muszą być "mniej" niż "więcej"

Auta z Państwa Środka często kuszą efektem "Wow". Zwłaszcza te bardziej zaawansowane technicznie i droższe. Bujające zawieszenie, przeskakiwanie dziur, awaryjne pływanie, czy parkowanie "w miejscu" bez wątpienia robią wrażenie.

chińskie samochody

Do tego internet podbijają filmiki z animowanymi grafikami w zaawansowanych światłach LED i tym podobnymi gadżetami. Póki co to znajdziemy tylko w Chinach. Ale i nasze "Chińczyki" często wyglądają dość odlotowo. Mają dużo chromów, udawanego drewna, kosmiczne fotele z fluorescencyjnymi wstawkami. Grafiki multimediów są kolorowe niczym sala do karaoke, a oświetlenie ambientowe pojawia się w najmniej oczekiwanych miejscach. Do tego kryształy, skomplikowane loga, duże ilości przeszyć i "premium" oklein.

Mamy (ciekawe, nie przeczę) obrotowe ekrany w autach BYD. Ekskluzywne fotele w rodzinnym Forthingu, 200-konne hybrydy w małych miejskich autach... nic z tego nie jest złe.

chińskie samochody logo oczywiście świeci w nocy

Gdyby było dodatkiem. Tymczasem mierzymy się z problemami ergonomicznymi, brakami funkcji, bądź wymaganymi dodatkowymi aplikacjami. Często brakuje schowków, sensownych haczyków w bagażniku, czy gniazd 12V. 

Europejscy i japońscy producenci wiedzą to od dawna. Żeby "masowy" samochód się sprzedawał, najpierw musi być efektywny, a dopiero potem efektowny. Praktyczność jest wskazana. Wiem, dołożenie kolorowej grafiki do ekranu, czy dodatkowa listwa LED są tańsze. A chiński klient na pewno będzie z tego zadowolony. Ale produkty trafiające do Europy powinny być dostosowane do naszych gustów.

Wcale nie twierdzę, że jesteśmy smutasami, którzy potrzebują minimalistycznych wnętrz bez grama ciekawych detali, czy gadżetów. Zwłaszcza najmłodsze pokolenia znacznie bardziej docenią dodatkowe ekrany, czy światła w aucie, tak samo jak fotele, które wyglądają niczym sprzęt gamingowy. Ale w codziennej jeździe bardziej przydadzą się te "nudne" wygodne półki, schowki, czy gniazda na dodatkowy sprzęt.

Tutaj chińskie samochody czasem zawodzą, ale wynika to tylko i wyłącznie z innego podejścia do projektowania aut i zupełnie innej mentalności tamtejszego klienta.

Następna generacja samochodów z Chin, jak sądzę, będzie już znacznie poprawiona. Widać to chociażby wśród "najbardziej europejskich" z samochodów. Czyli tych najbardziej zwykłych, jak MG. Każdy kolejny model jest znacznie lepszy od poprzedników.

Spodziewajmy się więc progresu. Bo to, że chińskie auta znikną z naszych dróg, jest raczej wątpliwe.