Oglądałem, jak się robi "elektryki", ale najlepiej bawiłem się w Muzeum Forda. Są tam piękne rzeczy
Jako miłośnik motoryzacji, lubię również najnowsze modele i je doceniam. Ale jeśli coś sprawia mi prawdziwą frajdę to historia. Taka, jak w Muzeum Forda w Kolonii. Długa, wspaniała, i nieoczywista.
Możecie wszyscy mówić, że przyszłość jest dzisiaj, albo że za rogiem czeka na nas zupełna zmiana w motoryzacji. Marki takie jak Tesla, czy chińscy producenci zyskują kolejne "kawałki" rynkowego tortu. Ale nic tak nie działa na pasjonatów jak kawał historii. Długiej historii, za którą stoją sukcesy, porażki, a przede wszystkim długi rozwój, pełen wizjonerów i ślepych uliczek. Świetnie widać to w przyfabrycznym muzeum Forda w Kolonii. Dostępna tylko na zaproszenie hala zabiera nas w cudowną podróż po historii marki z błękitnym owalem. Podróż nietypową, bo europejską.
Muzeum Forda to jedna hala, ale jaka!
Już na wstępie hali, skrytej za warsztatem renowującym auta, witają nas wszystkie generacje Fiesty. Ale jak to, Fiesta w muzeum? A czemu nie, to jeden z najlepiej ocenianych i najważniejszych modeli europejskiej gałęzi amerykańskiego giganta. Obok czai się zapomniana, limitowana Racing Puma. Ta pierwsza. Dostali ją tylko Brytyjczycy, co uważam za niesprawiedliwość. W ogóle Puma to taki model, co to wszyscy go chwalili, a teraz trudno jakąś ładną znaleźć, zwłaszcza w mocniejszych odmianach.
Tutaj znajdziemy też egzemplarze, które ścigały się w Ford Puma Cup. Cudo!
Oczywiście, są też Fordy T i A, montowane w Kolonii (fabryka powstała w 1931 roku), ale wzrok przykuwają nieco nowsze konstrukcje. I nie mam tu na myśli łezki w redaktorskim oku na widok perfekcyjnej Granady kombi z silnikiem 2.8 (miałem kiedyś podobną).
Kiedy za oknami hali przemykają pierwsze egzemplarze elektrycznego Capri, ja patrzę nie tylko na idealną drugą serię RS2600, ale przede wszystkim na torowe potwory Capri Turbo Zakspeed. Poszerzone do granic możliwości, ze skrzydłem w rozmiarze kanapy z Ikei, siały terror na torach w latach 70-ych. Miały silniki o pojemności 1,4 litra i moce sięgające 600 KM.
A skoro jesteśmy przy DTM. W kąciku stoi niebieski sedan. Bardzo szeroki. Jedyny w swoim rodzaju, bo nigdy nie wypuszczony Ford Mondeo, przystosowany do wyścigów aut turystycznych. Wygląda genialnie, a za plecami skrywa "Modulara" - 4,6 V8, znaną później z Mustanga.
Obok wypadają oczy na widok różnych specyfikacji Sierry Cosworth. Seria, rajdy, wyścigi. Escorty? Proszę bardzo. A to malutkie obok, to co?
No proszę, w Muzeum Forda stoi drogowa wersja RS200, jednego z najbardziej szalonych aut rajdowych jakie powstały. Ford RS200 nieco spóźnił się na legendarną Grupę B, ale zdążył zaznaczyć swoją obecność. Limitowana, homologacyjna wersja drogowa jest równie szalona i jazda nią po drogach publicznych wymaga nie tylko olbrzymiego zaangażowania, ale i pokory. Kosztujące miliony auto łatwo "przemieścić" nie do końca w tym kierunku, w którym byśmy chcieli.
Mondeo DTM z V8? Proszę bardzo
Więcej takich miejsc!
W muzeum znajdziemy też Fordy Focusy RS (cudowna "jedynka"), ale też Transity, Consule i inne, które opuszczały fabrykę w Kolonii. Dwie generacje Forda GT wydają się tu zupełnie nie na miejscu, ale nie obrażam się, zarówno najnowsza, jak i poprzednia generacja tego supersamochodu są absolutnie genialne.
Tak jak i całe muzeum. Bardzo szanuję markę - choć firma nie udostępnia publicznie swoich zbiorów, widać, że o historię tutaj się dba. A jeśli ma się taką historię, to trzeba o nią dbać. I tym chętniej my będziemy tam zaglądać.