Błędy i złe decyzje towarzyszą branży motoryzacyjnej. Aktualny kryzys szybko się nie skończy
Wszystko wskazuje na to, że musimy przyzwyczaić się do wysokich cen samochodów i ich ograniczonej dostępności. Zawirowania wywołane przez pandemię koronawirusa szybko nas nie opuszczą.
Kiedy w marcu 2020 niemal z dnia na dzień zaczęliśmy się "zamykać", świat dosłownie stanął w miejscu. Wiele firm wstrzymało produkcję na nieokreślony czas, biura opustoszały, a ulice miast zaczęły przypominać krajobraz z filmów postapokaliptycznych. Oczywiście wiele branż działało, choć na bardzo ograniczonych obrotach. Taki stan rzeczy doprowadził do podjęcia wielu błędnych decyzji - w tym chociażby do znacznego ograniczenia zamówienia półprzewodników. Kryzys.
Nikt nie spodziewał się jednak, że już po 4-5 miesiącach sytuacja zacznie się tymczasowo normować. Salony, w których klienci nie pojawiali się przez dłuższy czas, ekspresowo zalała fala chętnych na nowe auto. Początkowo nie było to problemem, gdyż place dealerskie były pełne nowych niesprzedanych samochodów.
Problem pojawił się jednak na początku tego roku, kiedy to popyt na nowe pojazdy nie spadł. Planowanie produkcji na ten rok zakładało jednak znacznie mniejsze zainteresowanie nowymi samochodami - niektóre marki zakładały nawet kilkuletni okres znacznie ograniczonej sprzedaży. W efekcie doszliśmy do krytycznego punktu, w którym zaczęło brakować kluczowych komponentów.
Kryzys? Nowy samochód staje się marzeniem trudnym do spełnienia
O ograniczeniach w dostępności pisaliśmy już wiele razy. Niektóre marki wprost komunikują, że zamówiony samochód dostaniemy najwcześniej wiosną lub nawet latem przyszłego roku. Inni starają się kombinować, zachęcając do wyboru możliwie skromnego wyposażenia. Ma to być furtka umożliwiająca złożenie auta bez mnogości elektronicznych komponentów, będących teraz częściami na wagę złota.
Ich wartość szczególnie wzrosła w tym roku, kiedy to wiele marek rozpoczęło rynkową ofensywę ze swoimi nowymi elektrycznymi modelami. Koncerny znalazły się niejako między młotem a kowadłem. Z jednej strony regulatorzy narzucili konkretne wytyczne dotyczące redukcji emisji dwutlenku węgla i innych szkodliwych substancji. Te muszą zostać spełnione, aby uniknąć wysokich kar. Z drugiej strony zaś samochody elektryczne wymagają naprawdę ogromnej liczby półprzewodników, a do tego wciąż nie cieszą się w wielu miejscach należytą popularnością.
A teraz do tego wszystkiego możemy dodać też rosnące ceny innych komponentów. Logistyka działająca w systemie "just-in-time", w którym to konkretne części docierają do fabryk tuż przed montażem, w zasadzie rozpada się na kawałki. Brak dostępności kontenerów sprawia, że transport czegokolwiek na większym dystansie zaczyna przypominać walkę o przetrwanie. Obecnie ceny tych nieszczęsnych metalowych skrzyń są nawet o kilkaset procent wyższe niż w ubiegłym roku. Ta kwota musi gdzieś zostać upłynniona - i jak każdy wie kończy się to na podniesieniu ceny samochodu. Drugą opcją jest wycofanie pewnych modeli z oferty. Na przykład amerykańska gama Mercedesa została "wyczyszczona" niemal do zera z aut z silnikami V8. Problemem stało się dostarczanie ich do USA - zarówno jednostek napędowych, jak i gotowych pojazdów. Ponieważ nie są one fundamentem sprzedaży, zdecydowano się na zachowanie konkretnych wariantów tylko dla kluczowych modeli. Kryzys.
Warto też wspomnieć o cenach stali
To rzecz, z której wiele osób nie zdaje sobie sprawy. Od ubiegłego roku ceny blachy drastycznie wzrosły. Dla przykładu - za blachę zimnowalcowaną, która jest jednym z kluczowych elementów przy budowie elementów podwozia i nadwozia, w 2020 roku płaciło się około 3000 zł za tonę. Wyraźny wzrost cen nastąpił mniej więcej w okolicach grudnia 2020 i zdaje się nie zwalniać do tej pory. W najgorszym momencie, czyli między dwudziestym a trzydziestym tygodniem tego roku, ceny takiej blachy sięgały już 10 000 zł za tonę.
Koronawirus nie odpuszcza
Kolejny problem to dalej trwająca pandemia koronawirusa. Wiele miejsc na świecie wciąż jest niemal całkowicie "zatrzymanych" ze względu na panoszący się wariant Delta. Coraz bardziej dotknięta jest nim Azja Południowo-Wschodnia. To właśnie tutaj zlokalizowane są kluczowe fabryki komponentów i samochodów. Wiele z nich wstrzymuje produkcję właśnie ze względu na nowe przypadki COVID-19. Szczególnie niekorzystna sytuacja jest w Malezji (jeden z głównych "hubów" produkcji półprzewodników) i w Japonii. Tutaj szczepienia idą w bardzo mozolnym tempie, a marki, które opierały się pandemii przez dłuższy czas, muszą zamykać kolejne fabryki na kilka tygodni. Toyota zamierza zamknąć lub ograniczyć działania w 14 zakładach na terenie Japonii. Ma to nastąpić we wrześniu i bez wątpienia wpłynie na dostępność poszczególnych modeli na konkretnych rynkach.
Brać co jest, nie liczyć na rabaty
To będzie dość ciekawy rok. O ile 12 miesięcy temu szykowaliśmy się na efektowne wyprzedaże roczników, o tyle teraz cudem staje się dorwanie auta z placu w dobrej specyfikacji. Do tego dochodzi do kuriozalnych sytuacji, gdzie sprzedawcy niektórych marek zwyczajnie nie mają niczego do zaoferowania klientom.
Zdesperowane osoby chcą nawet kupić auta demonstracyjne lub ekspozycyjne, ale te są ostatnią szansą dla wielu salonów na pokazanie czegokolwiek zainteresowanym osobom. Niewiele brakuje, a w niektórych firmach pozostałaby pusta przestrzeń i kilka biurek z przysypiającymi za nimi handlowcami.