Sułtan Brunei uratował motoryzację. Wiele firm może zawdzięczać mu istnienie

Taka kolekcja aut, jaką zgromadził sułtan Brunei, budzi emocje i kontrowersje. Ale najnowszy wyciek zdjęć z garażu pokazuje skalę, która daje do myślenia. Szalone zakupy miały olbrzymi wpływ na rynek motoryzacyjny czasów kryzysu lat 90-ych.

Możemy, i słusznie, rozpatrywać azjatycką kolekcję jako fanaberię bogacza. Ekscytującą, tajemniczą, ale jednocześnie demoralizującą i kompletnie niepotrzebną. Sułtan Brunei zgromadził tysiące samochodów dla własnej rozrywki. Wraz synem są fanami motoryzacji, ale czy na pewno? Większość z tych aut nie jeździ i nigdy nie jeździła. Wiele jest w fatalnym stanie przez wieloletnie stanie w tropikach. Udostępnione kilka dni temu zdjęcia pokazują jednak, że rozmach tej kolekcji jest znacznie większy niż mogło się wydawać. Na tyle duży, że jest duża szansa, że Hassanal Bolkiah i jego syn Jofri przyczynili się do przetrwania kilku firm motoryzacyjnych.

Sułtan Brunei kocha Bentleye i Ferrari. Z wzajemnością

W kolekcji znajdziemy co najmniej 145 aut brytyjskiej marki. W większości z lat 90-ych. Zakładając, że sułtan posiada więcej „zwykłych modeli”, niż udostępniono na zdjęciach, możemy mówić o około 25 % rocznej produkcji marki z tamtego okresu. Nawet rozdzielając to na kilka lat, mamy do czynienia z klientem, który „robi różnicę”. Zwłaszcza, że duża część to auta specjalne, budowane albo przez Bentleya, albo z jego pomocą. Kosztujące w tamtym okresie fortunę. Takie modele jak Albatros, Bucaneer, czy Java w trzech wersjach nadwoziowych rozpalają wyobraźnię do dziś dzień (choć nie są piękne), a w tamtym okresie musiały generować solidny zastrzyk gotówki.

Podobnie puchły portfele w Maranello. Na zdjęciach kolekcji widać, że Testarossa w garażach sułtana jest równie popularna, co Octavie na parkingach pod warszawskimi biurowcami. Zresztą, doliczyliśmy się dziewięciu (!) modeli Spider, czyli znacznie większej ilości, niż się do tej pory doliczono. To „półoficjalne” modele, wyprodukowane przy współpracy z włoską firmą. Nie wątpimy, że to mogło mocno podciągnąć budżet. Podobnie zresztą jak pięć sztuk F50, kilka F40-ek, a także modele FX (cztery sztuki) F90 (trzy) oraz Mythos (4 sztuki).

Ferrari FX

Zresztą, Pininfarina w latach 90-ych również wiele zawdzięcza petrodolarom z Azji. Sułtan Brunei niemalże taśmowo zlecał Włochom projektowanie swoich nowych zabawek. To spod tej ręki wyszły jedne z moich ulubionych tworów z Brunei, czyli 456 sedan oraz kombi. W ogóle panowie mieli (moim zdaniem bardzo słuszną) słabość do modelu 456, zostawiając 16 zamówień na różne wersje. W tym na eksperymentalne modele z systemem Night Vision (dwie sztuki). A więc nie tylko design i technologia zostały wsparte hojnymi kwotami.

Sporo zawdzięcza mu też Aston Martin. W ciągu 14 lat produkcji mury fabryki Astona opuściło 645 egzemplarzy. 11 trafiło do Brunei. To już wyjątkowa pasja do tego kontrowersyjnego i wyjątkowo kapryśnego modelu. Zresztą. Do tej pory istniało tylko jedno zdjęcie i informacje dotyczące modelu AM3. Tymczasem w kolekcji są aż trzy sztuki tej współpracy między Astonem i Pininfariną. I jeszcze cztery sztuki modelu AM4.

sułtan Brunei Aston Martin AM4

Niebagatelny wpływ

Biorąc pod uwagę te liczby, które można by mnożyć, trudno nie przyznać, że sułtan Brunei miał wpływ na motoryzację. Taki klient to stałe źródło gotówki, które pozwala na spokojniejsze patrzenie w przyszłość. Zwłaszcza dla takich firm jak Pininfarina, ale także dla producentów małoseryjnych, a wysokomarżowych. Zwłaszcza po kryzysie lat 90-ych, kiedy wszystkie marki borykały się z mniejszymi czy większymi problemami. Człowiek, który zamawia po dziesięć takich aut rocznie i do tego ma jeszcze specjalne życzenia (Za które płaci nie licząc się z kosztami), to może być „być albo nie być” marki.

Czy Vickers, właściciel Bentleya i Rolls-Royce’a, doczekałby we względnie dobrej formie umowy z BMW i Volkswagenem? Czy Aston Martin potrafiłby utrzymać się na powierzchni bez zamówień z Azji? Nawet sprzedające wszystko na pniu Ferrari musiało odetchnąć z ulgą, gdy z sułtanatu zamówienia płynęły szerokim strumieniem. Romano Artioli na pewno też cieszył się, że aż cztery Bugatti EB110 SS (z 31) zostały zamówione od ręki.

Możemy więc rodzinie Bolkiah zarzucić wiele. Od nieprzyzwoitego wręcz epatowania bogactwem, przez trzymanie żelazną ręką swojego niewielkiego państewka, aż po zwyczajne niedbanie o auta, które gniją w dżungli. Ale bez nich, być może nie moglibyśmy doświadczać premier wielu marek, które z trudnem utrzymywały się w latach 90-ych na powierzchni rynku.