Volkswagen Jetta 1.6 TDI DSG Highline
Sedan na bazie kompaktu, przeznaczony wstępnie na rynek amerykański, produkowany przez Volkswagena, oferowany w Europie i do tego składany w Meksyku, za prawie 120 tys. złotych. Taka mieszanka jest niewątpliwie intrygująca. Wy też jesteście zainteresowani nową Jettą?
Wyjątkowo pozwolę sobie na podsumowanie samochodu, zanim przejdę do szczegółów - zdaje się, że nazywa się to postawieniem tezy, a następnie jej udowadnianiem. Otóż, już wiem, o co chodzi w jednej z najdziwniejszych i najbardziej irytujących reklam na rynku. Głupkowaty policjant nie może uwierzyć kierowcy w to, że kontrolowany samochód jest Jettą. Dlaczego?
Bo Jetta od zawsze (nawet jako Vento lub Bora) była samochodem, który stanowił solidną konwersję Golfa na wersję sedan, zachowując wszystkie cechy hatchbacka. A nowa Jetta jest o wiele gorsza od Golfa. Ba - jestem skłonny twierdzić, że postawiona obok Bory, w większości kategorii by przegrała.
Wnętrze na dwie strony
Pierwsze wrażenie przy kontakcie z wnętrzem testowanej Jetty jest jak najbardziej pozytywne. Jasna tapicerka, drewniane wstawki, duży ekran nawigacji RNS 510, czy znana z Golfa poręczna kierownica, sprawiają, że spodziewamy się naprawdę dopracowanego samochodu. Wsiadamy więc do środka. W wersji Highline fotele są bardzo wygodne, jednak w stosunku do dwubryłowego kuzyna, pozbawiono ich wykończenia z Alcantary, na rzecz zwykłego materiału. Mimo to można zająć wygodną pozycję zarówno w przednim rzędzie, gdzie miejsca jest w sam raz, jak na samochód tej klasy, jak i z tyłu, gdzie udało się wygospodarować nadspodziewanie dużo przestrzeni na nogi.
Ale w końcu rozstaw osi zwiększył się o 73 mm - i właśnie tutaj widać tę wartość najbardziej. Gdy już wraz z kompletem pasażerów (trzech, bo mimo szerokiej kanapy, pięć miejsc jest nieco na wyrost - jak zwykle zresztą w samochodzie tej klasy) rozsiądziemy się w Jetcie, możemy rozejrzeć się po kabinie. Pierwsze, co zwróci naszą uwagę, to jasne boczki drzwi, z daleka zdające się być wykończone materiałem. Niestety, taki jest tylko podłokietnik - sam boczek jest zrobiony z twardego plastiku, podobnie jak i reszta wewnętrznej części drzwi. Zarówno w Golfie, jak i Octavii, o Passacie nie wspominając, zastosowano materiały o co najmniej klasę wyższe. W naszym VW nie udało się to do tego stopnia, że okolice panelu sterowania szybami mają ostre krawędzie, z których odłażą kawałki plastiku.
Taki sam, twardy niczym postawa ONR-u wobec gejów, plastik zastosowano na konsoli środkowej, aż do wysokości radia - ostatni raz coś takiego widziałem w Focusie drugiej generacji. Na szczęście górna część jest już przystająca do tego, do czego przyzwyczaiła nas ta klasa samochodów i z czego znany jest producent z Wolfsburga. Tylko te drewniane wstawki na "granicy światów"...
Jeśli chodzi o obsługę, Jetta niczym nas nie zaskoczy. DSG jest tam gdzie powinno, przed nim przycisk do odpalania silnika. Radio, klimatyzacja i kierownica dokładnie taka, jak w innych modelach Volkswagena. Zegary proste do bólu, ale czytelne. W sumie - tak jak być powinno. Nawet znalazło się miejsce na otwierany, środkowy podłokietnik. Tyle, że aby z niego skorzystać, trzeba być koszykarzem, albo co najmniej mieć "figurę szympansa" - nogi i ręce na tyle długie, aby móc odsunąć fotel praktycznie na maksimum do tyłu, dopiero wtedy podłokietnik wypada w tym miejscu, gdzie naturalnie trzymamy łokieć podczas jazdy - inaczej jest "za fotelem".
Zajrzyjmy jeszcze do bagażnika - 510 litrów pozwoli spakować naprawdę sporo bagażu, zwłaszcza, że kufer jest ustawny, a dostęp do niego przez szeroką klapę jest bardzo dobry (pokrywa otwierana jest również zdalnie, z wnętrza bądź z pilota). Tyle tylko, że dwa, różnie wykończone (jeden to goła blacha rodem z Thalii), solidnych rozmiarów zawiasy, wnikają do wnętrza. Podobnie zresztą jak i siłownik do otwierania klapy, który poprowadzono wzdłuż prawego boku bagażnika, niczym nie osłaniając.
Oparcie kanapy również możemy złożyć cięgnami przy klapie (ale już nie od strony przedziału pasażerskiego) i dzięki temu osiągniemy niemalże 1,9 metra długości bagażnika. Trzeba tylko uważać, bo środkowy pas w żaden sposób nie da się złożyć i będzie się ciągnął przez środek otworu między bagażnikiem a kabiną.
Układ prawie idealny
Do napędu Jetty posłużył nowy, "flagowy" diesel Volkswagena - 1.6 TDI. Ten silnik ma godnie zastąpić nieśmiertelne 1.9, przy okazji ustanawiając standardy niskiego spalania. Koledzy z redakcji zresztą potwierdzili, że potrafi on zadowolić się naprawdę niewielką ilością paliwa. 105 KM i 250 Nm przenosi na koła, siedmiostopniowe "cudowne dziecko VW", czyli DSG. Do kompakta, nawet w sedanie, taka moc, z tą skrzynią, powinna być dość optymalnym wyborem. Nie wiedzieć czemu, większość diesli 1.6 ma tą przypadłość, że gorzej radzi sobie w mieście, niż na trasie. Tutaj automat powinien trochę poprawić nie tyle dynamikę, co płynność jazdy.
Silnik budzi się niestety ze sporym klekotem - w Jettcie poskąpiono wygłuszenia - swego czasu jeździłem Roomsterem i Octavią z tym silnikiem - żaden nie pracował tak głośno. Wracając do Jetty - do jazdy budzi się z pewnym oporem, tak jakby skrzynia sama nie wiedziała, kiedy ma wrzucać kolejne biegi. Klekot niestety nie ustaje, jeśli chcemy poruszać się naprawdę dynamicznie. W miejskich warunkach DSG będzie często żonglować biegami, choć mam wrażenie, że robi to nieco dłużej niż zwykle i mniej "z głową", ale tak czy inaczej, jazda nie męczy, aż do wizyty na stacji. Testy w Warszawie, jak zwykle, przeprowadzono kilkakrotnie, w różnych warunkach drogowych. Wynik średniego spalania 8,5 litra należy uznać za mało zabawny żart, zwłaszcza w zestawieniu z danymi fabrycznymi. Minimalnie w obszarze zabudowanym komputer pokazał 7,8 litra - maksymalnie, strach powiedzieć, ale były to wartości, przed przecinkiem, dwucyfrowe.
Pora na trasę. Zgodnie z przewidywaniami, Jetta radzi sobie lepiej niż w mieście. DSG szybko wrzuca kolejne biegi i, mimo słabego wyciszenia, udaje nam się bez problemów osiągnąć zadaną prędkość, z gatunku tych dopuszczonych przez prawo. Katalogowo setka pojawia się w niebudzące podziwu, ale i nie dramatyczne, 11,7 sekundy. Potem jest już tylko lepiej - elastyczność jest na zadowalającym poziomie, choć ilość biegów często zmusza skrzynię do redukcji np. z 7 do 4 przełożenia, ale mijane na trasie ciężarówki, bądź wolniejsze samochody "połyka" na tyle szybko, by móc uznać jazdę po Polsce za bezpieczną (oczywiście, przy nie więcej niż dwójce pasażerów).
Na dodatek, jeśli gwałtownie nie depczemy pedału gazu, silnik jakoś się uspokaja, i podczas jazdy autostradą nie dobiegają do nas głośne dźwięki. Można sobie w spokoju posłuchać muzyki z twardego dysku, czy płyty (DVD tylko na postoju). Przy dopuszczalnej na autostradzie prędkości, komputer pokładowy wypluje nam wynik 7,0 l/100 km - jak w samochodzie o klasę większym i mocniejszym. 800-kilometrowa trasa nad morze i z powrotem, którą zafundowaliśmy najmniejszemu sedanowi Volkswagena, zaowocowała na stacji benzynowej wynikiem 6,6 litra. Wciąż niedużo, ale chyba nie tego oczekiwaliśmy, zwłaszcza w zestawieniu np. ze wspólną konstrukcją PSA i Forda o mocy 115 KM - red. Skarbkowi C-MAX 1.6 TDCI spalił w trasie 5,2 l/100 km, dokładnie tyle, co mnie bezpośrednio konkurujące wielkością z Jettą Volvo S40 D2.
Tu jest Volkswagen pogrzebany
Braki w ergonomii, niedopatrzenia jakościowe, silnik bez żadnej mocnej cechy - mimo wszystko Volkswagen przyzwyczaił nas do czegoś innego. Ostatnio narzekałem na "popsucie" typowego dla VW, jędrnego układu kierowniczego i zawieszenia, w nowym Passacie. W Jettcie na szczęście jest to, co być powinno. Samochód prowadzi się pewnie, bez znacznych skłonności do pod-, czy nadsterowności. Zawieszenie jest dość twarde i nie wszystkie nierówności połyka "na gładko" (to też kwestia 17-calowych felg), ale całość sprawia wrażenie sprężystej i pewnej. Tam gdzie trzeba, to dziura zostanie zamortyzowana, ale na zakręcie nie będzie powodował zbytnich przechyłów.
Z kolei układ kierowniczy pozwala na lekkie manewrowanie w mieście (przy tym pomocne są oczywiście przednie i tylne czujniki parkowania) oraz precyzyjne wysłanie Jetty tam, gdzie chcemy, podczas jazdy z dużą prędkością. Także hamulce nie dają zbyt wielu powodów do narzekań, działają sprawnie i można je dość precyzyjnie dozować.
Mały Passat?
Nie taki mały, w końcu ma ponad 4,6 metra długości. Stylistycznie Jetta faktycznie jest zminiaturyzowanym Passatem. Niemalże identyczny przód, podobna linia, trochę inaczej wystylizowany tył, choć z podobnymi lampami z diodami LED. Jetta naprawdę może się podobać - dzięki 17-calowym felgom, przysadzistej sylwetce, czy charakterystycznemu spojlerkowi pod przednim zderzakiem, wygląda bardzo dynamicznie. Tylko, moim skromnym zdaniem, tył jest zbyt gruby i za mało dopracowany. Choć z tego co wiem, jestem w mniejszości. Większość osób pytanych o odczucia względem "tyłeczków" w Volkswagenach wybiera Jettę kosztem Passata.
Tu na pewno!
Jeśli tylko wyglądem Jetta przypomina Wam Passata, to przyszła kolej na inne podobieństwo - cenowe. Egzemplarz widoczny na zdjęciach jest wyposażony w niemalże wszystko, co udało się zebrać w konfiguratorze VW. Jest więc i lakier metalik (1900 zł), i pakiet 990, i elektrycznie otwierane okno dachowe (4660 zł), dostęp bezkluczykowy (1330 zł), czy nawigacja RNS 510 (6620 zł). I tak, z podstawowej ceny 92 790 zł za Jettę 1.6 TDI DSG Highline robi się 114 580 zł. A, zauważyliście jakieś braki? Tak, Jetta nie ma nawet w opcji reflektorów ksenonowych. Po prostu nie ma, i już.
Konkurencja ceni się, mimo wszystko, nieco lepiej. Renault Fluence 1.5 dCi EDC Privilege z podobnym wyposażeniem (nawigacja, szyberdach, felgi itd. itp.) to wydatek rzędu 87 570 zł. Najnowszy konkurent Volkswagena, czyli czterodrzwiowy Focus III, w wersji 2.0 TDCI Powershift Titanium (do 1.6 TDCI niedostępny jest automat) będzie kosztował 103 700 zł.
Meksykańskie dziecko Volkswagena jest więc na dobrej drodze do tego, żeby zdobić nasze ulice tylko w wersjach najuboższych, oklejone folią z reklamami firm. Nie sądzę, żeby wiele osób zdecydowało się na zakup takiej konfiguracji, mimo kilku dość mocnych zalet. Za wysoka cena, za dużo braków. Co prawda Passat będzie jeszcze droższy, ale to on jest dla mnie bardziej przekonujący.