Normy zabiły nowoczesne skrzynie biegów. Nie potrzebujemy skomplikowanych przekładni
Nie ma co ukrywać, ale automatyczne skrzynie biegów są coraz popularniejsze. Ale... ostatnio straciły większość swoich zalet, z powodu norm.
Jeszcze kilkanaście lat temu szczytem skomplikowanej konstrukcji było sześciobiegowe DSG. Automatyczne skrzynie biegów Mercedesa o oznaczeniu 7G-Tronic jawiły się jako przekładnie przyszłości. Teraz na rynku są "siódemki", "ósemki", "dziewiątki", a nawet dziesięciobiegowe skrzynie automatyczne.
Wszystkie one w teorii mają poprawić płynność jazdy oraz zmniejszyć zużycie paliwa. Działają szybko, idealnie dobierają biegi, pozwalając w pełni wykorzystać możliwości samochodu.
I tak było jeszcze kilka lat temu. Oczywiście, niektóre z nich nie miały wiele wspólnego z płynnością, inne miały problemy z oprogramowaniem, ale co do zasady, były moim zdaniem... lepsze niż dziś.
Mówię oczywiście o samochodach cywilnych, bo skrzynie biegów w samochodach sportowych to inna bajka.
To nie do końca chodzi o skrzynie biegów
Tymczasem w ostatnich testach co i raz narzekam na pracę przekładni automatycznej. Na tyle jest to zastanawiające, że coraz mniej mi przeszkadzają bezstopniowe skrzynie biegów typu CVT. Oczywiście, mają one wszystkie wady tak samo jak miały, ale przynajmniej się nie gubią.
Tymczasem nowe "automaty" albo nie wiedzą który bieg wybrać, albo co chwile muszą redukować bo niepotrzebnie wrzuciły za wysoki bieg, albo nie chcą redukować mimo wciśniętego pedału gazu.
Świetnie się sprawdzają w dwóch przypadkach - albo jeśli jedziemy bardzo spokojnie i dość płynnie, albo kiedy znajdziemy tryb sportowy/manualny i ciśniemy prawy pedał gazu do oporu.
Winne są normy emisji spalin. A w zasadzie nie tyle same normy, co sposoby ich mierzenia. Producenci tak ustawiają przekładnie, aby w testach zużycie paliwa oraz emisje wychodziły jak najlepiej. Skrzynie biegów wrzucają więc wyższe przełożenia tak wcześnie jak się da i starają się "zniechęcać" do redukcji, trzymając tak długo jak się da te wysokie przełożenia. Jeśli ich jest za dużo, usiłują żonglować nimi, powodując "czkawkę" i zabijając całą przyjemność z płynności "automatu".
Bardzo mocno podpadły mi ostatnio samochody grupy VAG ze skrzyniami DSG. Problemem tym wykazał się Mustang California (wcześniejsze serie nie były tak problematyczne). Miejscami takie zawahania miała Corsa, irytował Hyundai Kona N Line. Naczelny narzekał na dwusprzęgłową skrzynię w Mini JCW.
Wróćmy do tego co było?
Tymczasem w moim garażu jest samochód, który ma czterobiegową skrzynię automatyczną. Niedawno był też drugi, a kilkoma innymi długo jeździłem. Wszystkie one działają bardzo płynnie i specjalnie nie odczuwam różnicy jeśli chodzi o wrzucanie kolejnych przełożeń.
Wady są dwie. Po pierwsze, wyższe zużycie paliwa przy stałych prędkościach. Po drugie, czas oczekiwania na redukowanie biegu i jej płynność. Ale... to już wygląda podobnie do tego co serwują nam współczesne skrzynie w standardowych ustawieniach.
Nie potrzebujemy tak zestrojonych skrzyń. Może dłuższe przełożenia, pięć - sześć biegów w klasycznym "automacie" tak naprawdę wystarczy. Pewnie stracimy jakieś sekundy w przyspieszeniu, może jakieś ułamki l/100 km przy stałych prędkościach, ale zyskamy to, dlaczego potrzebujemy automatycznej skrzyni biegów. Komfort, wygodę i przyjemność z jazdy.
Żeby nie było, że wyłącznie narzekam. Jest kilku producentów, którzy swoje skrzynie biegów potrafią dopasować do norm, bez utraty jakości ich prac. Warto wymienić tu BMW z ich skrzyniami ZF 8HP. Oferowane od niemal 15 lat są wciąż tak samo dobre. Mercedes "ogarnął" swoją dziewięciobiegową skrzynię i też już nie szarpie i nie "zagapia się". Do niedawna bardzo ceniłem "dwusprzęgłówki" Hyundai/KIA.
No właśnie - dwusprzęgłowe skrzynie znacznie częściej zbierają "cięgi" przy nowych regulacjach.
To jak, marudzę, czy "kiedyś to było!"?