Skoda Enyaq iV 80, czterech facetów, pełny bagażnik i 1300 kilometrów w trasie - TEST, OPINIA
Skoda Enyaq iV 80 nie miała z nami lekko. Całą redakcją zapakowaliśmy się do niej, bagażnik załadowaliśmy po samą roletę i pognaliśmy na wyjazd integracyjny. Gdzie? Do Berlina.
Od kiedy auta elektryczne parkują na naszym parkingu średnio co kilka tygodni, a w tekstach pojawiają się codziennie, słyszymy od Was, że nie nadają się one w długie podróże. Prawda jest taka, że nam też z reguły ciężko jest zabrać taki samochód w długą trasę, gdyż w tygodniu pracujemy, a w weekendy raczej się relaksujemy. Tym razem stwierdziliśmy więc, że czas na porządny test elektryka. Trafiła do nas Skoda Enyaq iV 80, którą zapakowaliśmy po roletę i w cztery osoby pognaliśmy na radosny wyjazd integracyjny do Berlina.
Dlaczego akurat tam? Plany były zupełnie inne - chcieliśmy zaliczyć Czechy, zrobić kilka materiałów o samochodach i pozwiedzać ciekawe miejsca. Z oczywistych powodów nie było to jednak tak proste, więc uznaliśmy, że możemy przynajmniej "przewietrzyć się" w stolicy Niemiec.
Poza tym biegnie do niej autostrada (wciąż obrzydliwie droga), na trasie znajdują się ładowarki, więc wszystko spinało się w rozsądny plan. Ale czy przez cały czas było tak kolorowo?
Skoda Enyaq iV 80 jest naprawdę praktyczna
Podróż rozpoczęliśmy oczywiście w Warszawie, gdzie z naszych prywatnych aut przesiedliśmy się do Skody. Choć wyjechaliśmy tylko na 4 dni, to jednak "gratów" zabraliśmy sporo. Ubrania, sprzęt fotograficzny, laptopy, zgrzewka wody - wszystko to upchnęliśmy do bagażnika. Po zajęciu miejsca w kabinie każdy od razu zajął sobie "po schowku", aby trzymać pod ręką okulary przeciwsłoneczne, telefon lub kabel do ładowania.
Z pełną baterią wyruszyliśmy w warszawskiej Woli i skierowaliśmy się na autostradę A2.
"... i tak zaczyna się ta niewiarygodna historia"
Oczywiście przed wyjazdem z Warszawy spędziłem kilka godzin na studiowaniu mapy z lokalizacjami stacji ładowania, a do tego zanurkowałem w czeluściach aplikacji ułatwiających planowanie trasy. Jedna z nich jest bardzo popularna wśród użytkowników elektryków i nazywa się "A Better Route Planner".
Trzeba przyznać, że jest to dość przydatna rzecz. W ustawieniach podajemy model auta i średnie zużycie. Dzięki temu planowanie trasy uwzględnia nie tylko miejsca do ładowania, ale także czas i stopień naładowania. I tak na przykład dowiecie się, że na ładowarce A wystarczy Wam "tankowanie" od 29% do 63%, aby dostać się do ładowarki B, gdzie podładujecie się od 7% do 78%. Proste, nieprawdaż?
Tak to wyglądało "na papierze". Nasze optymistyczne wyliczenia sugerowały, ze przejechanie 380 kilometrów na jednym ładowaniu będzie przysłowiową bułką z masłem.
I od razu się trochę przeliczyliśmy. Tempomat ustawiliśmy na 120 km/h, co pozwoliło nam na uzyskanie zużycia energii na poziomie 19,8-20,2 kWh. Teoretycznie więc granica 400 kilometrów była niemal na wyciągnięcie ręki.
W praktyce jednak czterech facetów na pokładzie dopadło "range anxiety". Stwierdziliśmy, że może i starczyłoby nam prądu na dojechanie do dalszej ładowarki. Tylko czy jest to warte tych kropli potu spadających z naszych czół przy wpatrywaniu się w czerwoną ikonę baterii na zegarach?
Marzenia kontra rzeczywistość
Pierwszy postój zaliczyliśmy więc na ładowarce Greenway pod hotelem Porto Fino (tak, tak zapisano nazwę), kawałek za Łodzią. Tutaj zderzyliśmy się po raz pierwszy z rzeczywistością.
"Nasza" ładowarka stała przy wjeździe na teren obiektu, gdzieś pomiędzy krzakami. Jedna, jedyna, samotna, z trzema końcówkami - AC, DC i ChaDeMo. Tymczasem 30 metrów dalej, na drugim krańcu parkingu, stało 8 świeżutkich Superchargerów, na których ekspresowo ładowały się Tesle.
Teoretycznie i nasza ładowarka powinna być nieco szybsza. No cóż, marzenia ściętej głowy. Z zazdrością spoglądaliśmy na ludzi w Teslach, spędzając na tym parkingu blisko godzinę. Wiedzieliśmy za to, że na tym ładowaniu doturlamy się do ładowarki przed granicą, w Torzymiu.
Obie ładowarki dzieli równo 313 kilometrów. Cały czas jechaliśmy z zawrotną prędkością 120 km/h, cały czas utrzymując zużycie energii na poziomie 20 kWh. Mimo to do kolejnej stacji dotarliśmy "na oparach". Czy mogliśmy na chwilę zatrzymać się gdzieś po drodze, aby "dobić" nieco prądu? Owszem - chociażby na wysokości Poznania są ładowarki sieci Orlen.
Zużycie energii: | Skoda Enyaq iV 80 |
przy 100 km/h: | 16,2 kWh |
przy 120 km/h: | 19,8-20,3 kWh |
przy 140 km/h: | 26 kWh |
w mieście: | 15-17 kWh |
Temperatura w trakcie pomiarów: 24 stopnie Celsujsza
Niestety, ich działanie jest delikatnie mówiąc wątpliwe, a do tego każde rozpoczęcie procesu ładowania blokuje na karcie 200 zł. Dopiero po zakończeniu procesu zwracana jest różnica. A jeśli ładowanie Wam się zawiesi i trzeba je uruchomić ponownie, to Orlen po raz kolejny przytuli Wasze "dwie stówki".
Jak zabić nudę?
Na szczęście ładowarka w Torzymiu była wolna, więc wiedzieliśmy, że nie stracimy czasu czekając na naszą kolej. Szkoda tylko, że stacja, która teoretycznie powinna ładować z mocą 50 kW, ledwo wyciągała 30 kW. A zgodnie z planem chcieliśmy tam naładować się niemal do pełna, aby nie przejmować się szukaniem ładowarek w Berlinie.
Tym samym godzinny postój zamienił się w dwie godziny tułaczki pomiędzy ciężarówkami, które miały weekendową pauzę. Lokalna baza wypoczynkowa "Port 2000" zamieniła się w festiwal piwa i wódki oraz różnych imprez kierowców. Lokalna kuchnia serwowała raczej słabe dania, a parking nie zachęcał do spacerów.
Przezornie zabraliśmy mobilne piłkarzyki i karty. Przydały się.
Warszawa-Berlin: 9 godzin
Dokładnie tyle czasu zajęła nam podróż do naszego celu. Samochodem spalinowym pokonalibyśmy ten dystans w 6 godzin, jadąc przepisowo i zatrzymując się na tankowanie i obiad.
Największym problemem nie był sam zasięg. Ten byłby akceptowalny, o ile moglibyśmy wygodnie podładować się na szybkiej ładowarce w kilku miejscach po drodze. Wówczas wystarczyłyby dwa-trzy postoje po 15-20 minut, aby zwiększyć zasięg, skorzystać z toalety i skoczyć po wodę do sklepu. Skoda Enyaq iV 80 dobrze radzi sobie w podróży i jest naprawdę oszczędna, ale przegrywa z polską infrastrukturą.
Skoda Enyaq iV 80 doskonale sprawdziła się też pod kątem komfortu
W kabinie panuje idealna cisza. Delikatny szum opływającego nadwozie powietrza i dyskretny hałas opon to jedyne dźwięki, które się tutaj pojawiają. Do tego jest tutaj bardzo dużo miejsca. Z tyłu można wygodnie rozłożyć laptopa na kolanach i pracować, co uskuteczniał redaktor Kaleta. Kanapa nie należy do najwspanialszych, ale też nie męczy.
Świetne są natomiast przednie fotele. Zapewniają odpowiednie podparcie i mają właściwy zakres regulacji. Ja za kierownicą czułem się doskonale, a inni także nie narzekali. Poza mną najwięcej czasu na przednim lewym fotelu spędził redaktor Napieraj i redaktor Kaleta. Pan Kopyciński z nieznanych powodów preferował podziwianie widoków za oknem.
Do plusów Enyaqa dorzucę także "zwyczajność" wnętrza. Duży ekran systemu multimedialnego. fizyczne przełączniki, mnogość schowków i prosty design działają tutaj na korzyść auta. Gdyby nie zielone tablice rejestracyjne (które sprawiły nam nieco kłopotów), to powiedzielibyście, że to kolejny nowy SUV Skody.
Choć tak naprawdę Enyaq SUV-em z krwi i kości nie jest. Przypomina on bardziej wyrośnięte kombi, co akurat tutaj jest dużą zaletą.
Minusy? Koła, a dokładniej ich rozmiar. Na 20-calowych felgach zawieszenie niemiłosiernie "tłucze", a komfort wybierania nierówności niemalże znika. Adaptacyjne zawieszenie ustawiliśmy tutaj w trybie Komfort, aby w ogóle komfortowo spędzać czas w tym samochodzie.
W Berlinie doceniliśmy zwrotność tego auta
Nasz hotel zlokalizowany był w dzielnicy Prenzlauer Berg, w jednej z tutejszych wąskich uliczek. Parkingu niestety nie posiadał, więc skazani byliśmy na szukanie wolnego miejsca "przy ulicy". I szybko doceniliśmy tutaj jedną rzecz - zwrotność.
Skoda Enyaq iV 80 jest bardzo zwinna, nawet pomimo sporych wymiarów. Wszystko to za sprawą ogromnego stopnia skrętu kół przednich, co wyraźnie zmniejsza średnicę zawracania. W efekcie nawet na wąskiej uliczce jesteście w stanie obrócić się "na raz" lub "na dwa".
Jeżdżąc po stolicy Niemiec od razu doceniliśmy inną kulturę podróżowania. Wszyscy toczyli się przepisowo, a dobrze zsynchronizowane światła sprawiały, że nie staliśmy w zasadzie w korkach. Dzięki temu zużycie energii było bardzo niskie i nie przekraczało 17 kWh.
W Berlinie zaliczyliśmy oczywiście wszystkie kultowe miejsca - od dawnego toru Avus, przez Classic Remise, aż po kilka historycznych punktów, cenionych obecnie przez turystów. Oczywiście zużyliśmy przy tym odrobinę prądu, tak więc kolejnym wyzwaniem było znalezienie sensownej ładowarki.
A tych, wbrew pozorom, nie ma tutaj aż tak dużo. Przy ulicach jest wiele stacji ładujących prądem zmiennym. Planowaliśmy podpiąć się do jednej z nich, ale jak się okazuje bez karty RFID nic nie zrobimy - nie ma żadnej aplikacji, która by ją obsłużyła. Z kolei popularne szybkie ładowarki pod sklepami Lidl były popsute. Uratowała nas więc stacja przy sklepie Kaufland, która ładowała prądem stałym z mocą 50 kW, a przy okazji była całkowicie darmowa.
Skoda Enyaq iV 80 zrobiła tam niemałą furorę
Jak się okazało zawirowania z brakiem półprzewodników sprawiły, że nasz Enyaq był jednym z pierwszych jeżdżących takich aut w Berlinie. W efekcie podczas ładowania podchodzili do nas kierowcy innych elektryków, nie tylko pytając o czas odjazdu, ale także oglądając ten samochód. Wszyscy dali kciuk w górę, a właściciel Tesli stwierdził, że jest to naprawdę solidna propozycja.
Zielone tablice? A co to?
Oczywiście zielone tablice przyciągnęły uwagę nie tylko kierowców elektryków, ale i policji. Lokalny patrol postanowił zatrzymać nas z tego powodu na słynnej Ku'damm, gdzie jeździliśmy w kółko wypatrując ciekawych samochodów. W końcu jest to najlepsza "spotterska" okolica w Berlinie.
Skoda Enyaq iV 80 to świetne rodzinne auto, aczkolwiek...
Droga powrotna do Warszawy przebiegła mniej więcej tak samo, jak podróż do Berlina. Znowu długo ładowaliśmy się w Torzymiu, później równie nudny postój zaliczyliśmy na obrzeżach Konina, a do Warszawy wpadliśmy z niemal "padniętym" akumulatorem.
Nie mogę jednak napisać, że było źle. Enyaq sprawdził się jako wygodne i przestronne auto. Wielki bagażnik to jeden z jego największych atutów, a zapas miejsca na tylnej kanapie docenił zwłaszcza najwyższy przedstawiciel naszego zespołu, mierzący ponad 190 cm.
Moim zdaniem Skoda Enyaq ma jeden problem - jest nim brak nieco większej baterii. Gdyby tak znalazł się tutaj akumulator oferując około 90 kWh pojemności netto, to byłby to naprawdę solidny wybór na długie trasy. Skoda nie szczyci się też najwyższą mocą ładowania - maksymalnie jest to 150 kW, co jest dobrym wynikiem, ale ustępującym wielu konkurentom. Niemniej mając dostęp do sieci IONITY (z kartą Skody mamy preferencyjne niskie stawki) Enyaq sprawdzi się także w długich podróżach.
Ach, zapomniałbym - wiecie, że elektryki też muszą mieć Umweltplakette?
Tak, te zielone naklejki na szybę są obowiązkowe również dla elektryków (koszt: 10 euro). Auta na prąd nie posiadają również specjalnych uprawnień w Niemczech, takich jak darmowe parkowanie czy możliwość jazdy buspasami. Mimo to wiele osób świadomie je wybiera, korzystając jedynie z rządowej dopłaty. Jak widać więc ta zmiana w świecie motoryzacji staje się coraz bardziej zauważalna.