Fantastyczne auto w bezsensownej wersji. Taka jest Toyota C-HR PHEV Tokyo Edition

Imponuje zasięgiem i na prądzie, i spalaniem w trasie. Komfortowa, precyzyjna w prowadzeniu, z fajnymi multimediami. Wygląda też naprawdę dobrze. Taka jest Toyota C-HR PHEV Tokyo Edition. Kosztuje też ponad dwieście tysięcy i trudno mi sobie wyobrazić, że wydaję taką kwotę na niewielkiego crossovera, który w zasadzie nie spełnia podstawowej funkcji crossovera.

Szybko zleciało. Choć polski importer uparcie reklamuje ten samochód jako "nową Toyotę C-HR", to trudno mówić tutaj o jakiejś nowości, wszak samochód został zaprezentowany już ponad dwa lata temu – w czerwcu 2023 roku. Toyota C-HR drugiej generacji zdążyła się więc wszystkim już trochę opatrzeć. A testowana Toyota C-HR PHEV Tokyo Edition to taka flagowa wersja.

Chociaż rzeczywiście, przyznaję, w pewnym sensie robi wrażenie nowego auta, ale chyba dlatego, że polskie ulice nadal są dosłownie zalane egzemplarzami C-HR pierwszej generacji. Bo ten model jest nieustającym hitem sprzedażowym od momentu premiery i premiera drugiej generacji tylko podtrzymała ten trend.

W autoGALERII mieliście już okazję czytać test obecnej generacji Toyoty C-HR, a na warsztat wzięliśmy wtedy tradycyjną hybrydę. Co wyróżnia natomiast tę wersję poza tym, że to hybryda plug-in?

Toyota C-HR PHEV Tokyo Edition jest doposażona pod korek

Ale serio pod korek. Nic tu się już nie da dołożyć zgodnie z cennikiem. Nawet efektowny dwutonowy lakier (w tym przypadku zarezerwowany tylko dla tej wersji Volcano Orange połączony z Night Sky Black) jest w cenie. A przecież za lakier dopłaca się właściwie zawsze.

I rzeczywiście to totalny pokaz możliwości japońskiego giganta. Japończycy do C-HR w tej wersji wsadzili dosłownie wszystko. Wyświetlacz przezierny na szybie? Jest. Bezprzewodowa obsługa Android Auto i Apple CarPlay? Jest. Cyfrowe lusterko wsteczne? Standard, wiadomo.

Toyota C-HR Tokyo Edition

To może panoramiczny, szklany dach, który redukuje podczerwień? No proste, że tu jest. Osobiście nie wyobrażam sobie też niewielkiego, miejskiego crossovera bez samopoziomujących się przednich reflektorów czy systemu nawilżającego i oczyszczającego powietrze wewnątrz kabiny. Ale przecież jest Tokyo Edition, więc nie muszę się tym martwić.

Mam nadzieję, że moja ironiczna postawa jest jasna

Toyota C-HR PHEV Tokyo Edition to samochód wypchany bajerami, tylko że kosztuje absurdalne 215 900 złotych. Absurdalne, bo mówimy o małym crossoverze, który tak naprawdę jest autem miejskim.

Nie nadaje się na typowe auto rodzinne – z tyłu jest mało miejsca (chociaż nie jest już tak klaustrofobicznie, jak w pierwszej generacji), a bagażnik nie powala pojemnością, w wersji plug-in ma bowiem całe 296 litrów. Do tego z powodu zestawu baterii nawet prześwit jest mniejszy, niż w "standardowej" C-HR, bo ma raptem… 137 mm. To taki crossover, którym strach wjechać na większy krawężnik.

Nie wiem więc właściwie, do jakiego klienta jest skierowany ten samochód, a raczej ta konkretna wersja. Z taką gotówką można już udać się do salonu Lexusa po LBX czy nawet UX. Przepraszam, ale mówimy o ponad dwustu tysiącach złotych za małe autko ze znaczkiem Toyoty. Uważam, że Lexus to naturalniejszy wybór.

Jeśli chcemy auto tylko do miasta, to są już tańsze auta elektryczne, do tego zresztą większe od C-HR, choć oczywiście nie tak wyposażone, ale czy naprawdę potrzebujesz wymienionych wyżej rzeczy w aucie miejskim?

Toyota C-HR Tokyo Edition

A jeśli nie masz gdzie ładować wspomnianego elektryka, to jestem przekonany, że nie szukasz hybrydowego crossovera w cenie kawalerki jeszcze kilka lat temu. I żeby nie było – ja naprawdę nie wciskam wam Dacii Spring. Za te pieniądze da się kupić Teslę 3. I to w wersji Long Range...

Toyota C-HR PHEV Tokyo Edition nie nadaje się według mnie też na auto w trasy. Po prostu jest za mała, nawet jeśli zużywa tyle paliwa, co nic (do tego jeszcze wrócimy).

Za te pieniądze po prostu można już się rozglądać nawet w segmencie D.

Poza absurdalną ceną chciałbym jednak zauważyć: Toyota C-HR PHEV Tokyo Edition to świetne auto

To może zaskakujący twist w tym tekście, ale ja naprawdę tak uważam. Po pierwsze – Toyota C-HR PHEV (nie tylko Tokyo Edition) jeździ absolutnie doskonale. W autach tej wielkości i o takim – nazwijmy to – rodowodzie tak dobre właściwości jezdne są rzadkością.

Tymczasem układ kierowniczy jest zadziwiająco precyzyjny i satysfakcjonujący. Pomaga oczywiście duża masa i nisko osadzony środek ciężkości (przez baterie to auto waży około 1,6 tony) na sztywnej platformie TNGA, niemniej jednak jest bardzo przyjemnie.

Wielowahaczowe zawieszenie mimo tych spostrzeżeń pracuje sprężyście i nie ma problemu z wybieraniem nierówności. Nie wadzą także dziewiętnastocalowe obręcze kół, standard w tej wersji (i przy okazji znowu trochę przesada).

Imponuje także praca układu hybrydowego. Pod maską mamy tu dwulitrowy silnik benzynowy sprzężony z silnikiem elektrycznym. Benzyniak ma 151 koni mechanicznych, a silnik elektryczny kolejne 120. Moc systemowa tego zestawu to bardzo przyzwoite 223 konie mechaniczne, które pozwalają na przyspieszenie do 100 km/h w 7,4 sekundy.

Kilka dni jazdy bez wizyty przy gniazdku

Producent podaje też zasięg w trybie elektrycznym i wynosi on 66 kilometrów. I jest to zupełnie wykonalne, ponieważ C-HR przy mojej niezbyt starannej jeździe w trybie EV domagał się 18 kWh na sto kilometrów (w ruchu miejskim). Matematykę zostawiam wam. Podpowiem tylko, że są na tym świecie ludzie, którzy wykręcili w tym aucie w ruchu miejskim wynik lepszy niż podawany przez producenta.

I to w sumie odświeżające doznanie, bo najczęściej zapewnienia producenta względem zasięgu można sobie włożyć między bajki.

Spalanie w trasie też wypada przyzwoicie. Nawet przy pustej baterii zużycie bezołowiowej na ekspresówce to około sześciu litrów, a na autostradzie litr więcej. Z pełnym bakiem i pełnym akumulatorem da się tu przejechać ok. 700 kilometrów.

Pochwalić trzeba też multimedia, 12,3-calowy ekran centralny działa szybko i ma całkiem przyjemne dla oka menu. Z kolei wirtualny kokpit trochę trąci myszką, no ale taka to już specyfika Toyoty. Tak jak i jakość kamery cofania. Był czas przywyknąć, może kiedyś im się te tandetne kamerki skończą w magazynach.

Warto kupić Toyotę C-HR, ale po prostu w tańszej wersji

Na koniec sprecyzujmy jeszcze jedną kwestię - Toyota C-HR w wersji Tokyo Edition jest dostępna także jako "zwyczajna" hybryda. Ale ta wcale nie jest wiele tańsza, bo kosztuje 196 900 zł. Czyli raptem kilkanaście tysięcy mniej i... wciąż za dużo.

Po C-HR w wersji Tokyo Edition po prostu widać, że ten samochód powstał po to, żeby był tańszy. Na jednym ze zdjęć możecie zobaczyć tunel środkowy widziany z tylnej kanapy. Wykończony chamskim, rysującym się plastikiem, a spod foteli kierowcy i pasażera wyziera źle wszyta filcowa tkanina. Wygląda to fatalnie. Przypominam: ponad dwieście tysięcy.

Jednocześnie cennik C-HR startuje (teraz dostępna jest promocyjna oferta) od 120 800 zł. I szczerze mówiąc – to jest już dobrze wyposażone auto. Mamy choćby LED-owe światła, dwustrefową automatyczną klimatyzację, 17-calowe obręcze kół, ośmiocalowy multimedialny ekran czy wirtualny kokpit.

Jest też kamera cofania. Czy serio coś więcej potrzeba w takim aucie? C-HR to świetna propozycja i nie przypadkiem jest sprzedażowym hitem. Ale po prostu nie za dwieście tysięcy złotych.