Nowy Volkswagen T-Roc przyjął kilka zastrzyków ze sterydami. To teraz zaskakująco dobre auto
Jest większy, dobrze wykonany i w ogóle sprawia wrażenie "baby Tiguana". Choć może ta nazwa nie jest przesadnie szczęśliwa, gdyż T-Roc rozrósł się tak bardzo, że jest teraz niewiele mniejszy od wspomnianego Tiguana. Dla rodziny z jednym dzieckiem to teraz propozycja, którą należy rozważyć.
Na początek odrobina szczerości: Volkswagen T-Roc poprzedniej generacji był dla mnie autem dobrym, ale z grubsza pozbawionym sensu. W gigantycznej palecie crossoverów Volkswagena nie miał w moim odczuciu żadnego sensownego miejsca w portfolio.
Mały crossover do miasta? Lepiej w tej roli sprawdzają się Taigo czy T-Cross. Duży, rodzinny SUV? Jest przecież Tiguan, a po nim Tayron. O Touaregu (jeszcze dostępnym) już nie wspominam. I gdzieś pomiędzy tym wszystkim był właśnie T-Roc. Może i był za mały dla rodziny, ale chociaż bez sensu dla singla, który chciałby seksowne auto.
Oczywiście Volkswagen T-Roc się zawsze sprzedawał, bo koncern tej wielkości umiał nadać mu sens w oczach klientów
To zresztą drugi najpopularniejszy SUV tej marki po Tiguanie, ale ja tego sensu, jak już wspomniałem, nigdy przesadnie nie dostrzegałem. Zresztą: gdyby się nie sprzedawał, to przecież teraz nie przedstawiałbym wam swoich wrażeń z pierwszych jazd T-Rokiem drugiej generacji.
I oczywiście dalej gubię się w gąszczu crossoverowej oferty koncernu z Wolfsburga, ale niezależnie od tego, co sądzę o takiej ilości oferowanych modeli, jedno muszę powiedzieć teraz zupełnie szczerze.
Volkswagen T-Roc drugiej generacji to kapitalne auto dla rodziny z jednym, kilkuletnim dzieckiem
Szczerze: nie kupiłbym dalej tego auta mając w domu dziecko, które potrzebuje wózka, a nie daj Boże wózka z gondolą. To wciąż nie jest ten wymiar i mam teraz na myśli oczywiście bagażnik. Ale jeśli macie jedno dziecko, które już nie jeździ wózkiem, chcecie auta, którym da się pojechać w trasę, ale będzie też zwinne w mieście, to nowy T-Roc jest po prostu kapitalny.
Główny powód to rozmiary tego auta. T–Roc urósł i to tak dość znacząco, jest mu o wiele bliżej do obecnego Tiguana niż pierwszemu T-Rocowi do ówczesnego Tiguana.
T-Roc ma teraz 1828 mm szerokości, 4373 mm długości i 1573 mm wysokości, a rozstaw osi to 2629 mm. Na tle poprzednika T-Roc jest o aż 122 mm dłuższy, ma rozstaw osi większy o 39 mm, powiększył się też bagażnik – o 30 litrów i teraz ma ich dokładnie 475. Położone na boku spokojnie wejdą do niego cztery twarde walizki kabinowe, a miękkich wejdzie może i pięć.
Z kronikarskiego obowiązku – samochód jest też teraz wyższy o 20 mm i szerszy o 9 mm.
W każdym razie T-Roc ma dzięki tym zmianom sensowne miejsce w gamie Volkswagena. Mniejszy T-Cross ma bowiem 4135 mm długości, a większy Tiguan 4539 mm. Różnica w długości względem większego brata to więc teraz mniej niż 20 centymetrów. A wcześniej było to około 30!
"Baby Tiguan" na zewnątrz, w środku po prostu Tiguan
Poza nowymi wymiarami trzeba też uczciwe powiedzieć, że T-Roc wyładniał. Oczywiście bardzo przypomina z wyglądu większe SUV-y Volkswagena, ale przecież to nic złego. Agresywny przedni pas daje takie poczucie, że mamy do czynienia z naprawdę dynamicznym autem, linia boczna z "pochyłym" słupkiem C sprawia, że nowy T-Roc wygląda trochę jak SUV coupé, chociaż nim w ogóle nie jest.
Oczywiście nie obyło się bez taniej zagrywki w postaci podświetlanego pasa i z przodu auta, i z tyłu auta (oczywiście znaczek marki też się świeci), ale gigantyczny, lakierowany na czarno grill z wersji R-Line zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie.
Przejdźmy do środka. O ile z zewnątrz można się jeszcze połapać, że to nie jest Tiguan, a o tyle w środku trudno już o jakiekolwiek różnice, oczywiście poza przestrzenią dla pasażerów. Wyświetlacz HUD, projekt deski rozdzielczej czy nawet system infotainment z obsługą Chata GPT – to wszystko zostało dosłownie przeszczepione do nowego T-Roca z większych Tiguana i Tayrona.
Wykończenie również nie budzi większych zastrzeżeń. Jak to można było spodziewać się w tym segmencie, producent nie szczędził plastiku, ale jest on najczęściej niezłej jakości, a nieszczęsnej fortepianowej czerni nie ma zbyt dużo.
Przestrzeni na nogi w drugim rzędzie dzięki zmianom w rozstawie osi jest naprawdę dużo. Jednym zdaniem w nowym T-Roku da się żyć.
Nowy Volkswagen T-Roc. Jak to jeździ?
Zaskakująco przyjemnie, a przy prędkości 120 km/h (na większą nie było okazji) jest też całkiem cicho w kabinie. Producent przewidział dla nowego T-Roca kilka wersji napędowych, przy czym każda – i to jest pierwszy taki przypadek w historii tej marki – jest w jakimś stopniu zelektryfikowana.
Gamę otwiera jednostka 1.5 eTSI, która niezależnie od wersji jest sparowana z siedmiobiegowym DSG oraz napędem na przód. To miękka hybryda o mocy 115 koni mechanicznych w wersjach Trend, Life i Style. Mocniejsza, 150-konna wersja jest opcją dla wersji Life i Style oraz standardem dla wersji R-Line. Taką właśnie wersją miałem okazję pojeździć, ale o wrażeniach z jazdy za moment.
W przyszłym roku T-Roc otrzyma też zupełnie nowy silnik 2.0 eTSI z napędem 4MOTION, czyli na obie osie. Taki samochód będzie generował już całkiem solidne 204 konie mechaniczne. Jeszcze rok później ten silnik pojawi się w jeszcze mocniejszej wersji, ale ta będzie zarezerwowana dla pełnoprawnego T-Roca R.
Dobra, ale przejdźmy już do wrażeń z jazdy. Poza wspomnianą ciszą w kabinie półtora litrowy T-Roc zapewnia też zupełnie wystarczającą dynamikę jazdy. 8,9 sekundy do setki (w słabszej wersji 10,6 sekundy) to rozsądny wynik, T-Roc generalnie bez większych trudności rozpędza się do prędkości autostradowych.
To, do czego trzeba się przyzwyczaić, to dość gwałtowna reakcja komputera pokładowego na gaz. Trzeba brać na to poprawkę, jeśli ktoś w nowym T-Roku chce cieszyć się płynną jazdą. Układ kierowniczy z kolei pracuje całkiem optymalnie, kierownica nie kręci się tak szybko, że aż wypada z rąk.
Praca zawieszenia również nie budzi zastrzeżeń, choć trzeba wziąć poprawkę na to, że portugalskie drogi zaskoczyły mnie swoją jakością.
Volkswagen wchodzi tu ze wszystkim, ale to oczywiście będzie kosztować
To, co jest jeszcze istotne, to szerokie możliwości konfiguracji tego auta. W T-Rocu dostępna jest właściwie każda opcja, którą znajdziecie w większym Tiguanie. Obręcze kół mogą mieć nawet 20 cali. Światła matrycowe są dostępne i to pierwszy taki przypadek w segmencie. Jest tu również najnowsza wersja Travel Assist.
Ba, nowy T-Roc potrafi nawet samodzielnie parkować z pamięcią do 50 metrów. Możliwe jest nawet zdalne parkowanie poprzez smartfona. Fotele z masażem są także dostępne. Generalnie można się pokusić więc o stwierdzenie, że nowy T-Roc jest nie tylko "baby Tiguanem", ale i nawet… "baby Tayronem".
Ale naturalnie wraz z ilością dodatków cena tego auta rośnie dość dynamicznie. Na stronach Volkswagena jest już dostępny cennik nowego T-Roca.
I tak konfigurator startuje od 130 390 zł za najprostszą wersję, ale jest szansa, że zadowoli ona wielu klientów. Na pokładzie są choćby LED-owe reflektory, automatyczna jednostrefowa klimatyzacja, bezprzewodowy Apple CarPlay, szeroki pakiet asystentów bezpieczeństwa czy czujniki parkowania.
Chociaż to trochę wstyd, że auto za 130 tysięcy złotych wyjeżdża z fabryki na... stalowych felgach. Trzeba dopłacić niecałe trzy tysiące.
Ale jeśli ktoś chce mieć dostęp do tych wszystkich wodotrysków przeszczepionych z większych aut, to trzeba patrzeć w stronę wersji Style czy R-Line. Odpowiednio: 148 090 zł i 165 990 zł.
To po prostu dobre auto
Tanio przesadnie więc nie jest, ale trzeba oddać Niemcom, że dostarczyli na rynek dopracowany produkt, który wchodzi w bardzo konkretną niszę i powinien sobie w niej świetnie poradzić.
I na koniec: wspomniałem wyżej, że nowy Volkswagen T-Roc ma już konfigurator. I nie ma w tym nic dziwnego, bo samochody powinny zacząć trafiać na ulice już w grudniu.


