Premium inaczej. Lexus NX 450h+ podoba mi się dlatego, że dalej jest na wskroś inny od konkurencji. Test
Jeśli jesteś zmęczony niemieckimi SUV-ami premium, ewidentnie powinieneś spojrzeć w kierunku Lexusa NX. W wersji 450h+ Omotenashi to nieprawdopodobnie uniwersalne i komfortowe auto. Nie przeszkadza mi nawet, że to taka ładniejsza… Toyota RAV4 za prawie 400 (!) tysięcy złotych. I jednocześnie nie znaczy to, że mamy do czynienia z autem idealnym.
Nie napisałem tego wstępu złośliwie, tylko zgodnie z faktami, Lexus NX 450h+ w swojej mechanicznej części to praktycznie po prostu Toyota RAV4 w wersji plug-in. Silnik, zestaw akumulatorów, układ kierowniczy, zawieszenie - to po prostu Toyota. I to taka za 392 900 zł, bo tyle kosztuje pojazd ze zdjęć.
Lexus NX450h+ - TEST. Czy korzenie go dyskwalifikują?
Na szczęście nie, choć to dość zaporowa cena za średniej wielkości SUV-a. Po prostu żyjemy w czasach, kiedy w Lamborghini Urusie znajdziecie części z metką Audi. Czyli równie dobrze mogłyby mieć metkę Volkswagena. Prawda jest taka, że w kwestiach technicznych dystans między markami popularnymi a premium praktycznie przestał istnieć.
Dlatego chociaż Lexus NX 450h+ nie ma szczególnie ekskluzywnego rodowodu, to cała otoczka, ten cały feeling, który daje ten samochód, jest już całkiem premium. A do tego na tle niemieckiej czy szwedzkiej konkurencji (BMW X3, Audi Q5, Mercedes GLC, Volvo XC60) to z pewnością bardziej niezawodna propozycja. A to też jest w cenie.
To co tu właściwie mamy pod maską?
Klasyczną, toyotowską hybrydę o pojemności 2,5 litra, ale w tym wypadku wspomaganą jeszcze dość pojemnym akumulatorem trakcyjnym. Ale po kolei: benzynowy silnik ma moc 185 koni mechanicznych i dysponuje momentem obrotowym rzędu 227 Nm. Do tego silnik spalinowy jest spięty z dwoma silnikami elektrycznymi.
Ten na przedniej osi ma 134 konie mechaniczne i 270 Nm momentu obrotowego. Ten z tyłu ma 40 KM i 121 Nm. Moc systemowa tego układu to 309 koni mechanicznych, a momentu obrotowego producent nie podaje. Bardzo przyzwoite jest jednak przyspieszenie tego auta do 100 km/h, bo wynosi ono 6,3 sekundy. A mówimy o nieco ponad dwutonowym aucie.
Auto jest tak ciężkie, bo dwieście kilogramów (mniej więcej) dostajemy tu w gratisie ze względu na rozmiar baterii, która ma pojemność 18,1 kWh.
Spalanie jest bardzo dobre… do pewnego momentu
Z tej baterii warto oczywiście korzystać. Trzeba bowiem powiedzieć, że Toyo… Lexus NX 450h+ bardzo dobrze radzi sobie w mieście. Zużycie energii, jakie uzyskałem, to 20,3 kWh na 100 kilometrów. A ja naprawdę nie jestem mistrzem ecodrivingu.
Deklarowany przez producenta zasięg 68-98 kilometrów na baterii (tak, naprawdę tak to podają), w jeździe miejskiej jest jak najbardziej osiągalny.
Lexus NX 450h+ cieszy także spalaniem w trasie. Na autostradzie przy prędkości 140 km/h wystarczy mu raptem siedem i pół litra bezołowiowej… przynajmniej dopóki mamy prąd w akumulatorze.
Samochód bowiem nawet w trybie hybrydowym (czyli nie w wymuszonym elektrycznym) dość chętnie korzysta z prądu. Efekt to niskie spalanie, ale efektem jest też błyskawiczne drenowanie baterii.
W praktyce po 100-200 kilometrach prądu już nie ma. A wtedy przy 140 km/h zużycie szybuje do dziesięciu litrów. Nie tego oczekiwałem po nowoczesnej hybrydzie. Na ekspresówce ten wynik spada o półtora litra.
W każdym razie w połączeniu z 55-litrowym bakiem oznacza to dość częste wizyty na stacji, więc odradzam wyjazdy w trasę bez pełnej baterii. Tylko w takim scenariuszu Lexusa NX 450h+ można uznać za w miarę oszczędnego.
Aha, i nie próbujcie ładować akumulatora podczas jazdy. Jest taki tryb, ale oznacza spalanie godne amerykańskiego V8.
Nerwy spod dystrybutora koi sama podróż
Na szczęście każdego wkurzonego litrami spalonego paliwa ucieszy jakość podróży NX-em, zwłaszcza w testowanej, najbogatszej (i najdroższej) wersji Omotenashi. A ta jest niewiarygodna.
Po pierwsze – ten samochód jest absolutnie genialnie wyciszony. Na autostradzie w tym aucie rozmawia się zupełnie swobodnie. Nie przeszkadza ani opór powietrza, ani szum z nadkoli.
Idąc dalej – wnętrze tego samochodu naprawdę cieszy oko. Okej, Japończycy generalnie nie mają podejścia do Niemców w kwestii ładowania wodotrysków do kabiny. Przy wyczynach projektantów Mercedesa Lexus NX 450h+ wyglada jak samochód sprzed dziesięciu lat. Ekran multimedialny z systemem Lexus LINK PRO co prawda ma przyjemną grafikę, ale sam wirtualny kokpit jest malutki, żeby nie powiedzieć, ze prymitywny.
Żeby udawać większy, po bokach ma dwa wskaźniki, jeden od pojemności baterii, a drugi od baku paliwa, ale to zagrywka rodem z SsangYongów. A przepraszam, rodem z KGM.
Ale Japończycy nadrabiają czym innym – jakością materiałów oraz ich spasowaniem. Tu nic nie trzeszczy. Deska rozdzielcza jest obita bardzo przyjemnymi materiałami.
Samochód jest nie tylko bezawaryjny, ale sprawia w środku też wrażenie bardzo solidnego. Cieszy też system audio Mark Levinson z PurePlay i 17 głośnikami.
Jak to gra? Cóż, melomanem nie jestem, ale gra dobrze. I jednocześnie nie tak sterylnie, jak choćby Burmester w Mercedesach. Powiedziałbym, że to system dla fanów mocnego pie... basu.
Minusiki – poza wspomnianym wirtualnym kokpitem – dostrzegam tylko dwa. Jeden to biała skóra, która po 30 tysiącach kilometrów jest już powycierana w nieprzyjemny kolor. Widać to na zdjęciach. Drugi to fortepianowa czerń. Trochę jej tu jest, można było z niej zrezygnować.
Samochód do pochłaniania kilometrów
Ten komfort podróży dotyczy oczywiście także samej jazdy. Ale jak mówię, że komfortowa, to nie mam na myśli, że Lexus NX 450h+ fajnie skręca i się posuwa przed siebie. O nie, to za mało. Ten samochód po prostu płynie.
Zawieszenie pracuje tak, jakby w Polsce były same równe drogi. Samochód dosłownie przefrunął przez drogę w województwie zachodniopomorskim, która z pewnością pamięta czasy... niemieckie. Wiem, w jak złym stanie była ta droga, i jak niewiele z tego trafiło do wnętrza. Aż chce się jechać.
Platforma GA-K jest jednocześnie gwarantem całkiem stabilnej jazdy. Jak na tej wielkości SUV-a Lexus NX wyjątkowo chętnie skręca, chociaż oczywiście nie ma tu mowy o sportowej jeździe. I jak wiele aut z napędem na obie osie, przód lubi trochę wyjeżdżać.
W Lexusie NX 450h+ rozpieszczają cię ponadto i inne bajery. Automatyczna klimatyzacja reguluje nie tylko temperaturę w kabinie, ale i ogrzewanie fotela. Lub wentylowanie go. Wszystko dzieje się tu samo i po prostu w mgnieniu oka.
Moją ulubioną funkcją jest chyba jednak samodzielne hamowanie auta przed przeszkodą. Ale nie mam na myśli tutaj zwykłego front assist. W ruchu miejskim, kiedy dojeżdżasz do skrzyżowania, wystarczy puścić gaz, a Lexus NX 450h+ sam wyhamuje samochód przed poprzedzającym cię autem. Wystarczy tylko w końcowej fazie zatrzymać auto.
To działa bez żadnego aktywnego tempomatu. Choć ten oczywiście jest i działa bardzo dobrze, tak jak asystent utrzymania pasa ruchu. Ten nibyautopilot działa tu naprawdę świetnie. Asystent jazdy w korku też jest – działa bez zarzutu i niestety miałem okazję z niego skorzystać. I się nim cieszyć.
Dla kogo jest więc Lexus NX 450h+?
Po pierwsze – dla ludzi znudzonych europejską motoryzacją, zwłaszcza w obliczu jej spadającej jakości. Lexus NX 450h+ jest dalej... Lexusem. Czyli momentami sprawia wrażenie auta wykonanego topornie, ale świetnie zmontowanego, z bardzo dobrych materiałów.
Jest też dla ludzi, dla których bardzo ważna jest bezawaryjność. Nie każdy chce, aby jego leasingowany SUV za sporą miesięczną ratę spędzał te miesiące w ASO. A takie historie się zdarzają. I są raczej obce klientom japońskiej marki.
I wreszcie dla ludzi zamożnych, bo... Lexus NX 450h+ jest drogi. Cennik startuje standardowo od 269 900 zł za wersję 350h z napędem na przód. To "zwykła" hybryda, bez opcji ładowania z gniazdka.
Teraz co prawda ten sam samochód jest dostępny z, jak to modnie się ostatnio mówi, "korzyścią" w wysokości 35 800 zł (stan na wrzesień 2025 roku), czyli za 234 100 zł, ale wersja plug-in jest już znacząco droższa. A do tego mówimy o najuboższej wersji wyposażenia.
Wariant 450h+ cennikowo startuje od aż 317 900 zł, a promocyjnie kosztuje teraz 269 300 zł. Generalnie – to sporo i konkurencja potrafi być tańsza. Ale to efekt polityki Lexusa, bo niemieckie auta da się kupić często niemal dosłownie gołe.
Natomiast egzemplarz ze zdjęć kosztuje, jak wspomniałem już, niebotyczne 392 900 zł. Jest to jednak najbogatsza wersja Omotenashi, do której właściwie nie da się już nic dołożyć. Bo co chcesz dołożyć do auta, w którym szyby mają filtr UV, a dwustrefowa klimatyzacja ma wbudowany jonizator powietrza?
Gdybym miał posłużyć się modną, instagramową terminologią, Lexus NX450h+ w wersji Omotenashi jest jak old money. Jeśli chcesz cichego luksusu, bez ostentacyjnych spojrzeń innych kierowców – to twoje auto.


