Renault Symbioz to taka ładna hybrydowa Toyota. Jestem zaskoczony, jak dobre to jest auto

Renault Symbioz to taka Toyota po francusku. I można powiedzieć, że takie określenie jest dużym komplementem dla nowego crossovera z kraju wina i serów.

Porównanie z Toyotą w tytule tego testu nie jest przypadkowe. Choć Japończycy nie maczali swoich palców w procesie tworzenia hybrydowej jednostki obecnej na pokładzie Renault Symbioz, to spalanie i ogólna kultura pracy tego silnika sprawiają, że takie skojarzenia aż nasuwają się same. Do tego Symbioz nie ma wielu wad, które mają samochody japońskiego koncernu… choć ma kilka własnych.

Jeśli wydaje ci się, że gdzieś już widziałeś to auto, ale nazywało się ono inaczej, to… masz rację. Renault Symbioz to stary znajomy

Na dobrą sprawę to Renault Captur z – ekhem – większym tyłkiem. Do tego powstało właściwie dlatego, że Francuzi uznali, że potrzebują spalinowego Megane’a, który jest już tylko elektryczny.

Ale jednocześnie Renault Symbioz, czyli nowa Meganka, jest crossoverem/małym SUV-em, bo według Francuzów głównie takich aut chcą klienci. Żeby było prościej, to zdecydowano się właśnie na powiększenie Captura. To też wydaje się dość dziwne, bo przecież Renault ma w gamie już i Arkanę, i Australa.

Przez to wszystko trudno do końca osadzić to auto w jakimś miejscu na motoryzacyjnym globusie. To taka hybryda, gdzieś pomiędzy segmentami B i C, gdzieś pomiędzy crossoverem a małym SUV-em. W każdym razie: Captur jest dłuższy od Captura o 17,4 centymetra, a rywalem dla tego auta może być… właściwie prawie wszystko. KIA Niro, Nissan Qashqai, Toyota Corolla Cross i tak dalej. Z grubsza wszystkie te auta, które lubimy nazywać SUV-ami, ale może bardziej trzeba je określić mianem crossoverów.

Renault Symbioz test opinia

Niezależnie od tego trzeba sobie powiedzieć, że Symbioz to ładne i praktyczne auto

Design tego auta jest fantastyczny. To znaczy wiadomo, o gustach się nie dyskutuje, a ja w sobie jakiejś wielkiej pasji do marki z Boulogne-Billancourt nie posiadam, ale Symbioz autentycznie mi "siadł". Wiadomo, mówimy w tym przypadku o aucie w jednej z wyższych wersji wyposażenia, czyli esprit Alpine (złośliwi powiedzą, że to takie minus pięć do prędkości, a nie plus pięć), ale jednak: to kawał ładnie narysowanego auta.

Wszystko jest tutaj takie w sam raz. Efektowne piorunowate światła do jazdy dziennej, misterne przetłoczenia na zderzaku dookoła znaczka marki, dość muskularna linia boczna (Symbioz sprawia wrażenie większego niż jest), elegancko ścięty dach i samo przejście do dość wąskich lamp. Nie ma tu żadnego efekciarstwa, LED-owych, święcących się pasów, a jednak samochód wygląda naprawdę przyjemnie.

Równie dobrze jest w środku. W moim odczuciu multimedia i ogólne wykończenie wnętrza przez lata były piętą achillesową Renault, a tu nie ma do czego się przyczepić. No, może poza fakturą guzików na kierownicy, które kojarzą mi się z Dacią, ale to tylko mój problem chyba.

Renault Symbioz test opinia

Tymczasem zarówno wirtualny kokpit, jak i pionowy ekran multimedialny mają bardzo wysoką rozdzielczość. Obraz jest ostry jak żyleta, a menu jest nieskomplikowane. Sam ekran multimedialny jest obsługiwany przez system OpenR Link, który bazuje na oprogramowaniu Google Automotive. Mamy więc tutaj dostęp do szeregu przydatnych funkcji, pobrania Tidala czy Spotify, ale przede wszystkim: nawigacja samochodowa to po prostu Mapy Google.

I to jest rozwiązanie, które stosuje tylko kilka marek na rynku, ale ja je po prostu uwielbiam

Po pierwsze: taka integracja z Mapami Google jest dużo lepsza niż przez Apple CarPlay czy Android Auto. Mapę można wyświetlić także na wirtualnym kokpicie, a asystent głosowy (także dostarczany przez Google) działa rewelacyjnie. Z tym samochodem naprawdę można się dogadać bez nerwowych "słucham"?

Lubię to rozwiązanie z jeszcze jednego powodu: Apple CarPlay, zwłaszcza bezprzewodowy, drenuje baterię w telefonie. A tak wystarczy połączyć się tylko przez bluetooth, aby mieć dostępny zestaw głośnomówiący. Resztę załatwia samochód.

W testowanej wersji cieszą jeszcze smaczki jak kokpit pokryty materiałową (ale mięciutką, nie jak w testowanym przeze mnie ostatnio Mini Cooperze S) tkaniną, wkomponowane akcenty w kolorze francuskiej flagi czy logo Alpine. Fotele są wygodne, choć ich pseudokubełkowy kształt jest naprawdę pseudo. Nie zapewniają one praktycznie żadnego trzymania bocznego, ale też… w tym aucie to zbędne.

Na plus zaskoczył mnie także naprawdę duży bagażnik. Ten ma od 492 do 629 litrów i jest naprawdę duży, pojemny i ustawny. A skąd ten rozstrzał? Kanapa jest zamontowana na szynach. Bagażnik możemy więc powiększać kosztem komfortu pasażerów lub odwrotnie. Okej, w ustawieniu z największym bagażnikiem nie za bardzo jest miejsce na nogi, ale przynajmniej możemy przewozić naprawdę duże sprzęty.

Designerskim i po prostu fajnym rozwiązaniem jest także panoramiczny dach Solarbay. Co to?  Solarbay to nic innego jak dwie warstwy szkła, między które wprowadzono specjalną folię, która za sprawą zmiany napięcia zmienia swoją przejrzystość. Dach możemy więc odsłonić albo zasłonić – sprawić, że zrobi się całkowicie mleczny.

Nie jest to metoda tak zerojedynkowa jak normalna roleta, ale w słoneczny dzień jedyne, co udało mi się przez ten dach zobaczyć, to czerwony punkt, który po prostu był słońcem. Oczywiście promienie do środka nie wpadały i mnie nie oślepiały.

Pali mało jak Toyota

Symbioz na ten moment nie ma skomplikowanej gamy silnikowej. Bowiem dostępny jest… jeden silnik hybrydowy. I jest to silnik benzynowy, wolnossący o pojemności 1,6 litra. Moc: 94 konie mechaniczne. Na pokładzie jest jeszcze silnik elektryczny o mocy 36 kW oraz silnik-generator o mocy 18 kW. W sumie ten układ daje rozsądne 145 koni mechanicznych, a bateria ma pojemność 1,2 kWh.

Generalnie: z grubsza to ta sama hybryda, która jest obecna w innych autach tej marki. Piszę z grubsza, ponieważ Francuzi od lat dopieszczają tę konstrukcję. Zmieniają osprzęt czy oprogramowanie i to nawet w ramach jednej generacji tego samego auta. Po prostu praca wre.

Całość współgra z automatyczną skrzynią Multi-mode. Ta ma… cztery biegi dla silnika spalinowego i dwa biegi dla elektrycznych silników. Razem to przekłada się na czternaście (!) kombinacji współpracy dla obu jednostek. Mówię poważnie.

W każdym razie: to działa i trzeba przyznać, że po latach starań Francuzi dopięli swego. Renault Symbioz jest niebywale oszczędne. W mieście – a ja jeżdżę w naprawdę dużych korkach – po ponad dwustu kilometrach podróżowania wyszło mi raptem 5,2 litra na sto kilometrów. To wynik godny Uberowców w Corollach i innych Priusach.

Równie dobrze wypada spalanie w trasie

Oczywiście jest większe, bo tam prym wiedzie silnik benzynowy, a nie elektryczny, ale na autostradzie można się zmieścić w ośmiu litrach, a na ekspresówce wystarczy litr mniej.

Wspomniana skrzynia oczywiście nie ma nic wspólnego z CVT znanym ze wspominanej już wielokrotnie Toyoty. Samochód więc nie wyje przy gwałtownym przyspieszaniu. Ma za to swoją "własną wersję wycia". Otóż Symbioz po mieście generalnie jeździ głównie na prąd. Serio. Silnik spalinowy odpala się, ale robi to raczej bez wielkiego hałasu – dosłownie i w przenośni. W kabinie dalej jest dość cicho.

Wyjątkiem jest sytuacja, kiedy Symbioz próbuje doładować baterię. Wtedy spalanie momentalnie rośnie w okolice dwudziestu litrów (taka sytuacja nie trwa jednak długo, i jak wynika z moich pomiarów, jest „wkalkulowana”) i w aucie robi się trochę głośno.

Na pocieszenie: to problem znany też ze starszych aut Renault z tym silnikiem i… tu jest lepiej. Doładowanie występuje rzadziej, a jeśli nie rzadziej, to w mniej irytujących momentach. Ciągłe gmeranie w oprogramowaniu zrobiło swoje.

Poza tym Symbioz jeździ jak Captur. Czy w ogóle po prostu jak Renault. Samochód jest dość miękki, ewidentnie nastawiony na komfort, chociaż nie przepada za większymi dziurami czy leżącymi policjantami. W większe dziury dość brutalnie wpada, a progi zwalniające dość dziwnie resoruje – auto mocno dobija do kół i robi się lekko nieprzyjemnie. Ale wszystko jest do przeżycia.

Z kronikarskiego obowiązku jeszcze: 10,6 sekundy do setki i 170 km/h prędkości maksymalnej. Szału nie ma, ale dzięki jednostce elektrycznej Symbioz nadrabia elastycznością. Jest w porządku.

To wszystko wyżej nie znaczy oczywiście, że Symbioz jest autem idealnym

Przede wszystkim – wyciszenie wnętrza na autostradzie. Powyżej 130 km/h w środku jest naprawdę głośno i to chyba świadczy o rodowodzie auta. W sensie: segment B. Segment B przypomina się też odrobinę we wnętrzu. Symbioz, choć całkiem pojemny "na długość", jest dość wąskim autem. Pasażerowie mogą to odczuć.

Co poza tym: chwalony przeze mnie system multimedialny lubi sobie zgubić połączenie z telefonem. A nawet inaczej: system uważa, że go widzi, ale nic nie działa (np. dźwięk przez bluetooth). Ten problem można jednak rozwiązać stosując… Apple CarPlay. Czyli coś, czego chciałem uniknąć.

Muszę zwrócić też uwagę na dość zaskakujący feler. Ku mojemu zaskoczeniu po wpięciu fotelika dziecięcego (baza wpinana w ISOFIX plus fotelik wkładany w bazę) w tylną kanapę w Symbiozie szału dostał... komputer pokładowy. Co się stało? Otóż samochód uznał, że na kanapie z tyłu jedzie NIEZAPIĘTA osoba.

Jeździłem z fotelikiem dosłownie setkami aut i to pierwszy raz, kiedy zdarzyła mi się taka sytuacja. Nie było na to żadnego sposobu – musiałem wpiąć pasy "na pusto", żeby system się uspokoił. Tak swoją drogą – innego dnia komputer dostał szału także z powodu siatki z zakupami (niezbyt ciężkiej) na drugim miejscu na kanapie, więc ten typ ewidentnie tak ma.

I last but not least: jakość kamery cofania to jakiś cholerny żart. Ten samochód miał premierę w 2024 roku, a jakość obrazu z niej jest co najmniej sprzed dekady, jak nie więcej. Nic tam właściwie nie widać. Francuzi tutaj totalnie pokpili sprawę i wyciągnęli komponent gdzieś z dna magazynu, który ewidentnie im zalegał i chcieli się go pozbyć.

Ile to kosztuje?

No niestety – sporo. Cenę zapewne podnosi silnik hybrydowy. Diabelnie sprawny, ale jednak: jedyny w ofercie. W każdym razie cennik zaczyna się od 128 900 zł za wersję evolution, wersja esprit Alpine to co najmniej 144 900 zł, a topowa iconic to jeszcze siedem tysięcy złotych więcej.

Dużo. Na tyle dużo, że wybór auta z samej gamy Renault może być już skomplikowany. Bo przecież w tych pieniądzach można też już mieć sporo większego Australa. Arkana też jest wyceniona w zakresie od 120 do 150 tysięcy złotych – a to też większe auto.

Ale pomijając cenę – Symbioz to po prostu dobry samochód.