Czy targi motoryzacyjne straciły sens? Te w Tokio pokazują, że wciąż jest potencjał
Czy targi motoryzacyjne to przeszłość? Tak by się wydawało. Ala jak patrzżę na to, co działo się na Japan Mobility Show, wciąż "mam nadzieję".
Lubię targi motoryzacyjne. Owszem, wizyta na dniach prasowych to zawsze kupa roboty i kilometry wychodzone pomiędzy stoiskami. Dni dla publiczności to często z kolei były tłumy, które nie pozwalały "nacieszyć się" samochodami. A jednak je lubię. Można było obejrzeć mnóstwo nowości "na raz", porównać propozycje aut od różnych producentów, a przede wszystkim spojrzeć z szerszej perspektywy na to co przynosi teraźniejszość, i co nas czeka w przyszłości.
To jednak odchodzi do lamusa. Akceleratorem tej zmiany stała się pandemia. Zamknięcie nas w domach spowodowało, że producenci zyskali świetną wymówkę dla cięć kosztów. Do tego rozwijające się kanały komunikacji internetowej spowodowały, że targi motoryzacyjne straciły coś ze swojej magii, a wrzucenie do sieci nowego projektu stało się tańsze o setki tysięcy Euro, czy dolarów.
Upadła Genewa, którą przejęli Katarczycy. Odbędzie się na Bliskim Wschodzie, pewnie w zmienionej formie. Choć ta szwajcarska miejscówka wraca do kalendarza, będzie smutnym cieniem samej siebie, bez najważniejszych koncernów.
Frankfurt? Hegemon targów motoryzacyjnych zmienił lokalizację i formę. Kilkudniowa impreza rozrzucona w różnych miejscach centrum jest jednocześnie ciekawa, jak i zabijająca tę "przytłaczającą kompaktowość". Bo czy wiele się to różni od odwiedzania poszczególnych dealerów?
Targi motoryzacyjne Japan Mobility Show dają nadzieję
Choć po zmianie nazwy z Tokyo Motor Show na Japan Mobility Show nieco się przestraszyłem, myśląc o tym, w którą stronę pójdzie tokijska impreza, nie zawiodłem się. Choć koledzy, którzy brali udział twierdzą, że to skromniejsze wydarzenie niż do tej pory, nie odczuwam niedosytu.
Na "Frankfurcie", czyli IAA poznaliśmy kilka aut ważnych, ale tak naprawdę nie było zbyt wielu premier.
Tymczasem Tokio zalało nas falą konceptów i aut seryjnych. Albo prototypów, które zaraz wejdą do produkcji. Japońscy producenci zebrali w hali targowej Tokyo Big Sight naprawdę solidną porcję motoryzacyjnej przyjemności. I nie mam tu na myśli tylko aut sportowych. Sam Nissan wystawił aż pięć aut koncepcyjnych. Toyota - cztery, a do tego publicznie pokazano "na żywo" modele linii Crown. Do tego Lexus dorzucił kolejne dwa. Auta koncepcyjne były też u Subaru, Mazdy, czy Suzuki. W tym ostatnim pojawił się "seryjny" Swift. Honda pokazała Prelude.
Faktem jest, że targi motoryzacyjne na tokijskiej wyspie Odaiba zdominowali producenci rodzimi i marki chińskie, ale... tak było zawsze. Przynajmniej jeśli chodzi o przewagę Azji nad Europą.
Wygląda więc na to, że potencjał w takiej imprezie jest. Są widzowie, producenci chcą się pokazać z jak najlepszej strony i mają co pokazać. Większy wpływ na dyskusję na pewno ma cała rodzina konceptów Hyper, niż pokazywanie ich losowo w różnych miejscach. Zestawienie nowej sportowej Mazdy, z nadchodzącą Toyotą oraz Hondą Prelude - proszę bardzo. Od razu się nasuwa.
Moim zdaniem, forma targowa, mimo sporych kosztów i wad, wciąż ma sens, zarówno dla dziennikarzy, jak i widzów i miłośników motoryzacji. Zobaczmy więc, gdzie pójdzie to dalej.